„Początkowe nadmierne restrykcje spowodowały lekceważenie rozsądnych ograniczeń. A totalniacy wśród lekarzy zakazują innym mieć własne zdanie na temat rzeczywistych zagrożeń COVID-19”, pisze na łamach tygodnika „Do Rzeczy” Łukasz Warzecha.
Publicysta uważa, że obecnie jesteśmy świadkami skutków rządowych pomysłów na walkę z pandemią koronawirusa. Z jednej strony mamy „zwolenników karnego podporządkowywania się nawet najabsurdalniejszym regulacjom”, a z drugiej ludzie, którzy twierdzą, że „nawet rozsądne nakazy powinny być lekceważone”.
Wesprzyj nas już teraz!
Warzecha opisuje jeden ze swoich wyjazdów urlopowych po tym, jak rząd rozpoczął proces odmrażania gospodarki i zdejmowania obostrzeń. „O ile w ośrodkach wczasowych zasad przestrzegano, o tyle w sklepach, kawiarniach czy restauracjach panowała wolnoamerykanka. Pal licho kupujących, ale sprzedawcy nosili maseczki pod nosem albo wcale. O rękawiczkach nikt nie słyszał”, opisuje.
W ocenie publicysty działania rządzących przynoszą więcej szkód niż pożytku, ponieważ nie potrafią oni zastosować prostej zasady. „Należy wybrać jedną kwestię, dwie, góra trzy najważniejsze, na których nam zależy, i tylko tych pilnować. Sens tych reguł musi być jasny dla wszystkich i wszyscy muszą mieć przekonanie, że czemuś one faktycznie służą”, wskazuje. Jako przykład podaje obowiązek noszenia maseczek i przypomina jak minister zdrowia „kręcił i kluczył” w tej sprawie przez co obecnie mamy to co mamy.
Innym przykładem jest wprowadzenie przez rząd „żółtych” i „czerwonych” stref z powiatów znajdujących się na Śląsku. „Jako że powiaty tworzą tam jedną zwartą aglomerację, są nawet sytuacje, gdy granica pomiędzy strefą czerwoną a zieloną biegnie środkiem ulicy. Idąc jednym chodnikiem, powinno się mieć na twarzy maseczkę, ale po drugiej stronie ulicy już jej mieć nie trzeba. Jak takie prawo ktokolwiek może traktować serio?” pyta Łukasz Warzecha.
Źródło: tygodnik „Do Rzeczy”
TK