17 lipca 2018

Łobuzy z „kościoła otwartego”. Ks. Kramer i Piotr Żyłka pokazują, jak ośmieszyć wiarę

(Fot. YouTube / Wydawnictwo WAM)

Ksiądz Grzegorz Kramer SJ i Piotr Żyłka – popularni w sieci, autorzy znanego portalu deon.pl, lubiani przez antykatolickie media, które chętnie robią z nimi wywiady lub cytują. Piszą książki, teksty i nagrywają filmy. Zapominają jedynie o słynnym napomnieniu św. Tomasza: „Boże, chroń mnie przed wrażeniem, że muszę zabrać głos w każdej sprawie”.

 

Najlepszym chyba przykładem takiej nonszalancji w wypowiedziach jest ksiądz Kramer, który chętnie wypowiada się na każdy temat. Każdy, który akurat pojawia się na czołówkach gazet i „główkach” portali. Słynne stały się już jego słowa, gdy dziękował za odwagę Piotrowi S., człowiekowi, który dokonał samospalenia pod Pałacem Kultury. I choć za swoje słowa przeprosił, to zaskakuje jak to możliwe, by ksiądz – w dodatku z wieloletnim stażem – dopuścił się takiej „wpadki”.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Ksiądz Kramer propaguje swoje opinie na Facebooku, jednak zebrawszy pokaźną ilość fanów, postanowił wraz z blogerem i redaktorem naczelnym permisywnego portalu deon.pl, napisać książkę pod infantylnym, ale znaczącym tytułem „Łobuzy. Grzesznicy mile widziani”. Promują tam, skądinąd słusznie, życie Ewangelią, ale rozumianą bardzo partykularnie – a tu już o słuszność trudno – wyłącznie jako służbę drugiemu człowiekowi.

 

W ogóle człowiek w wynurzeniach tej dwójki jest najważniejszy – to on jest w centrum wszystkiego. Żyłka bada w książce możliwe granice przeprowadzania kolejnych rewolucji w Kościele, proponując chociażby przyjmowanie Komunii Świętej bez warunku odbycia sakramentu pokuty. Ksiądz Kramer gani go delikatnie, przyznając przy tym empatycznie, iż rozumie, o co rozmówcy chodzi. Wygłasza przy tym okrągłe formułki, że „Kościół naucza…”, „Kościół proponuje…” itd. Bo przecież ksiądz Kramer niekoniecznie musi zgadzać się z Kościołem, zwłaszcza punktach, w których mija się on z antropocentryczną wizją świata autorów. A gdzie w tym wszystkim Chrystus? Czy to nie On jest najważniejszy?

 

Dokąd grzeszniku?

Zapewne ów duet internetowych ewangelizatorów, wylansowanych – co znamienne – przez jezuicki portal deon.pl, odpowie, że owszem, Chrystus jest ważny, ale przecież powinniśmy szukać Go w drugim człowieku. A jeśli tak, to należy uczynić Kościół otwartym, szczególnie na grzesznika. To całkiem słuszny postulat, gdyby nie fakt, że ksiądz Kramer i spółka nie proponują owemu grzesznikowi żadnej konkretnej drogi nawrócenia. Byłoby to zapewne „niepoprawne politycznie” w kręgu „nowoczesnego Kościoła”, w którym prozelityzm kojarzony jest z krwawą krucjatą i oszołomstwem. Należy go więc zastąpić mniej „obciachowym” tanim psychologizowaniem w stylu: nie powinno się oceniać, nie wolno perswadować a już broń Boże traktować niewierzących jako przeciwników. Ta narracja wylewa się z jezuickiego portalu deon.pl – jego szefem jest Żyłka – niemal z każdej informacji, o komentarzach już nie wspominając.

 

A przecież Chrystus zachęcał, byśmy w głoszeniu i świadczeniu o wierze wykorzystywali najlepiej jak umiemy nasze talenty: bądźcie roztropni jak węże i nieskazitelni jak gołębie. Jedni bowiem potrzebują spokojnej rozmowy, inni zaś konfrontacji, „mocnego uderzenia”. Tak stało się choćby ze św. Pawłem, którego Chrystus musiał zrzucić z konia i solidnie przeczołgać, by wreszcie mógł Go spotkać i pokochać. A co z tymi, którzy jawnie, z odkrytą przyłbicą, atakują chrześcijan? Czy nie wolno nam się bronić? Zgodnie z regułą przyjętą przez deon.pl i jego czołowych publicystów: księdza Kramera i Piotra Żyłkę, najlepiej otworzyć szeroko drzwi kościołów i wpuszczać przez nie każdego – bez względu na to, czy jest to zdeklarowany satanista czy zdezorientowany agnostyk.

 

Dobroludzizm stosowany

Zaślepieni miłością swoich fanów ksiądz Kramer czy Piotr Żyłka nie zauważają owego napięcia, traktując Ewangelię bardzo wybiórczo – jako książkę promującą ideologię „dobroludzizmu”. Z przyjemnością wyciągają z Ewangelii wszystkie fragmenty, w których Chrystus zachęca do miłości bliźniego oraz służby drugiemu człowiekowi, pomijając momenty, gdy wypowiada się zdecydowanie, przypominając o nieuchronnej karze piekła dla grzeszników czy o wierze, jako znaku sprzeciwu i sporu nawet wśród bliskich sobie osób.

 

Typowym przykładem takiej postawy może być tekst księdza Kramera, odnoszący się do słów Chrystusa o perłach rzucanych przed pędzące wieprze. Ich przesłanie jest oczywiste: nie narażajmy świętości na jej szarganie przez niewartych obcowania z nią ludzi. Jezuita widzi rzecz inaczej: ów wieprz jest ukryty w duszy katolika, który zapaćkał perłę swojej wiary złymi uczynkami w tym, oczywiście, krucjatami i innymi – w tym wypadku raczej wydumanymi – grzechami ludzi Kościoła.

 

Nic dziwnego, jeśli przyjrzeć się innemu, efektownemu i zapewne również „medialnemu” zagraniu jezuity. Oto kapłan ten, zobaczywszy, że satanista Adam Darski bluźni Bogu plugawiąc krzyż, postanowił mu publicznie – na łamach bloga – przebaczyć, wyjaśniając, iż nie osąd lecz właśnie przebaczenie jest w takiej sytuacji najbardziej odpowiednie. Trudno się nie zgodzić – warto przebaczać. Jest to jednak zaledwie część prawdy. Wszak przebaczenie jest procesem, który stawia określone wymagania także temu, komu przebaczamy. Sprowadzenie całej sprawy do krótkiego tekstu, pod hasłem „przebaczam. Koniec. Kropka” to ośmieszanie chrześcijańskiej nauki i w gruncie rzeczy poważnego problemu. Owszem, efekt piorunujący, ale owoce, no cóż, zgniłe.

 

Można naturalnie założyć, że wszystkie te Facebookowo-blogowe popisy księdza Kramera i Piotra Żyłki stanowią produkt niedouczenia autorów, przedstawiających wypaczony przecież ewangeliczny przekaz. Wydaje się jednak, że liczba wyświetleń, zasięgi, lajki i szery działają na autorów tych wypocin niczym solidna dawka alkoholu, powodując lekki zawrót głowy. Jakim sposobem bowiem można powiedzieć prawdę o gniewie Bożym czy piekle, gdy rzesza jutuberów, pół tłitera i całe fesjbuki czekają na kolejnego milutkiego bloga czy vloga. Takiego, który utwierdzi w przekonaniu, iż wystarczy być dobrym dla ludzi a niebo samo do nas przyjdzie. Swąd siarki? Ogień piekielny? No dajcie spokój, to bzdura. Chodźcie grzesznicy, jesteście wszak mile widziani!

 

Bajki dla lemingów

Leming – to, nieco wytarte już, określenie najlepiej oddaje target, do którego bohaterowie tego tekstu kierują swój przekaz. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że modelują oni swoje nauki pod lemingowe stereotypy i wierzenia. To dla nich kreują oni problemy, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, a stanowią jedynie nocny koszmar człowieka zachłyśniętego wielkomiejskim powietrzem, określającego Kościół przez pryzmat mitów, jakie krążą obiegowo na temat księży i parafialnego życia. Oczywiście, gdy nasi błyskotliwi „liderzy katolickiej opinii” wykreują już problem w oparciu o lemingową kalkę, natychmiast przystępują do jego rozwiązania.

 

Przykłady można mnożyć, szczególnie po lekturze wspomnianej książki „Łobuzy. Grzesznicy…”. Ksiądz Kramer i Żyłka szkicują tam obraz Kościoła, który istnieje w głowach osób zaglądających do świątyni jedynie przy okazji Pasterki lub święcenia pokarmów. W ich opinii księża głoszą nudne kazania, opowiadają z ambon o polityce, mówią o sprawach cywilizacyjnych a nie o… Ewangelii (sic!) itd., itd. Refleksje, przyznajcie państwo, dość marne, jak na jezuitę z wieloletnim doświadczeniem duszpasterskim oraz redaktora naczelnego największego portalu „katolików otwartych”.

 

Używają sobie przy tym rozmówcy setnie, ostro rozprawiając się ze zmyślonymi w gruncie rzeczy postawami duszpasterzy. Tak jakby największym problemem wiernych w Kościele był jeden czy drugi ksiądz, który akurat nie zdołał należycie przygotować się do kazania. Problemem znacznie większej wagi jest obecnie chociażby niezrozumienie przez wielu istoty Najświętszego Sakramentu, potrzeby szacunku wobec Niego, z czym na bakier są zresztą autorzy „Łobuzów” promując postawy niegodne przyjmowania Ciała i Krwi Pana Jezusa (na rękę lub „metodą filipińską” znaną z pielgrzymki papieża Franciszka do tego kraju, gdy wierni podawali sobie konsekrowane Hostie z rąk do rąk).

 

Wybiórcze traktowanie Ewangelii i schlebianie własnej publice – to nieustanne dominanty tekstów i filmików ewangelizatorów rodem z tzw. kościoła otwartego. Zamęt, który w ten sposób sieją, może przerażać. Stają się oni bowiem idolami, nierzadko służąc za „pożytecznych idiotów”. I to ostatnie przeraża najbardziej.

 

 

Tomasz Figura

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie