3 czerwca 2019

Tomasz Cukiernik o 30 latach „wolności”: Zmarnowaliśmy ten czas? [OPINIA]

(Wistula [CC BY 3.0 (https://creativecommons.org/licenses/by/3.0)])

Właśnie mija okrągła, bo 30. rocznica pamiętnych wyborów czerwcowych. Nie brałem w nich udziału, bo jako nastolatek nie miałem jeszcze wtedy praw wyborczych, ale pamiętam wielkie nadzieje ludzi związane z tymi wyborami. Tylko częściowo się one spełniły.

 

Polska roku 2019 to całkowicie inny kraj niż siermiężny PRL z roku 1989. Bezdyskusyjnie aktualnie Polacy cieszą się większą wolnością i są znacznie bogatsi. Jednak po „upadku komuny” Polska miała się szybko rozwijać i doganiać bogactwo Zachodu. Jak obiecywali ówcześni rządzący, w ciągu 20-25 lat gospodarka naszego kraju, jak i płace Polaków miały dosięgnąć poziomu zachodnioeuropejskiego. Niestety, tak się nie stało nawet po 30 latach od „transformacji” ustrojowej. Z danych MFW wynika, że w 1989 roku PKB Polski per capita według parytetu siły nabywczej wynosił prawie 36 proc. PKB Niemiec, a w 2019 roku niemal 63 proc. Tak więc rzeczywiście rozwijamy się i bogacimy nawet szybciej niż nasi zachodni sąsiedzi, ale nadal sporo nam jeszcze do nich brakuje. Teraz tylko najwięksi optymiści spośród ekspertów mówią, że dogonimy Niemcy za kolejne 25 lat. W płacach sytuacja wygląda jeszcze gorzej. Według danych Eurostatu, w 2017 roku średnie miesięczne wynagrodzenie mieszkańca Unii Europejskiej było prawie trzy razy wyższe niż średnie zarobki mieszkańca Polski. Z kolei z raportu Grant Thornton z końca 2018 roku wynika, że polskie zarobki zrównają się ze średnią unijną dopiero w roku 2077.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Ustawa Wilczka

W 1989 roku Polska znajdowała się w takim dołku, że gorzej już być nie mogło. Kierunek był jeden. I choć tempo rozwoju gospodarczego szczególnie w latach 90. było dość imponujące, to i tak mogłoby być znacznie lepiej. Jednak nie było, bo ciągnął się za nami okrągłostołowy spisek, który najpierw spowodował usankcjonowanie zawłaszczenia z okresu późnego PRL, a następnie dalsze zawłaszczanie majątku państwowego przez niezlustrowaną komunistyczną nomenklaturę i osoby z nią powiązane. Jednocześnie już kilka lat po wejściu w życie tzw. ustawy Wilczka zaczęło się stopniowe ograniczanie i zamykanie dostępu konkurencji do zawłaszczonych branż i gałęzi gospodarki. Lawinowo rosła liczba koncesji, licencji i zezwoleń. Co więcej, przez cały ten okres Polacy byli tłamszeni nadmiernym fiskalizmem, co znacznie ograniczało możliwości oszczędzania i kumulowania kapitału oraz uniemożliwiało swobodny rozwój i optymalne działania rynkowe.

 

Rok 1989 a rok 2019 to w zasadzie dwa różne światy, wtedy mieliśmy z jednej strony ustawę Wilczka dającą gigantyczną swobodę dla drobnej przedsiębiorczości, która uratowała część społeczeństwa przed skrajnym ubóstwem, a z drugiej – postkomunistyczną zapaść w gospodarce, korupcję i proces przejmowania majątku przez osoby związane z dawnym systemem. Osoby te w większości nie były zainteresowane prowadzeniem biznesu, a jedynie uwłaszczeniem, co z kolei spowodowało łatwe przejęcie ważnych gałęzi gospodarki przez kapitał zewnętrzny – ocenia Karol Rabenda, radny Gdańska, wiceprezes Porozumienia, prezes stowarzyszenia Republikanie.

 

Później w ramach przygotowań do członkostwa Polski w Unii Europejskiej oraz w kolejnych latach członkostwa naszą wolność gospodarczą dobijały kolejne unijne regulacje, które – co gorsza – niejednokrotnie przez polskich polityków i urzędników wdrażane były w sposób bardziej radykalny i bardziej nieprzyjazny dla biznesu niż tego chciała Bruksela. Zdecydowanym atutem Unii Europejskiej jest natomiast pewne „ucywilizowanie” ram prawnych, w ramach których działają przedsiębiorcy oraz możliwość dostępu do jednolitego rynku z 500 milionami konsumentów. – Ustawy Wilczka już nie ma i pewnie nowej nie będzie, ale dzisiejsze warunki gospodarcze, możliwości finansowe i prawne w pewnym sensie rekompensują przedsiębiorcom mniejszą swobodę, sama możliwość ekspansji na rynki UE, bezpieczeństwo i brak korupcji to są rzeczy, które zdecydowanie poprawiają klimat dla biznesu – dodaje radny Rabenda.

 

Uwłaszczenie nomenklatury

Sprawą fundamentalną jest to, że na początku lat 90. polscy przedsiębiorcy mieli nieuczciwy start nie tylko dlatego, że ich konkurencją była uwłaszczona nomenklatura komunistyczna mająca dzięki temu przewagę „na starcie”, ale także zachodni biznesmeni, którzy dysponowali nieporównywalnie większymi możliwościami finansowymi. Polacy musieli ten kapitał budować od zera, a w tym czasie wiele państwowych firm zostało już nieuczciwie sprywatyzowanych za niewielkie pieniądze. Co więcej, niejednokrotnie „przewodnikami” dla zagranicznych koncernów inwestujących w Polsce byli właśnie mający już pewien zasób kapitału członkowie uwłaszczonej nomenklatury, którzy stali się biznesmenami pełną gębą.

 

Politycy rządzący Polską po 1989 roku wykazali się ogromną niekompetencją i nie potrafili zbudować silnego niepodległego państwa. Zamiast pracować nad wzrostem polskiej klasy średniej i krajowego kapitału, oparły polską gospodarkę o zagraniczne inwestycje. Przez cały okres transformacji władze RP forowały zachodni kapitał, który mógł liczyć na przeróżne „zachęty inwestycyjne”. Zagraniczni przedsiębiorcy otrzymywali przeróżne ulgi i ułatwienia, o których krajowi przedsiębiorcy mogli jedynie pomarzyć. Po 1989 roku nie oddano Polakom majątków upaństwowionych przez komunistyczną władzę, nie przeprowadzono również powszechnego uwłaszczenia Polaków majątkiem, który wypracowywali przez kilka dekad PRL – uważa Marcin Janowski, ekonomista, autor kanału „Na Argumenty” na YouTube.

 

W efekcie zagraniczni inwestorzy przejęli znaczną część polskiej gospodarki, uzyskując w ten sposób zyski nie tylko na rynku polskim, ale także dzięki eksportowi. Część sprywatyzowanych w ten sposób firm albo po przejęciu rynku została zamknięta, albo działa pod innymi markami. Ostatnio dowiedzieliśmy się, że niemiecki właściciel marki Zelmer zdecydował, iż małe AGD będzie produkował w Polsce pod markami Bosch i Siemens. Co z tego mają Polacy? W dużej mierze pozostali pracownikami od ciężkiej roboty za 2500 zł.

 

Paweł Wyrzykowski, członek zarządu krajowego partii KORWiN, uważa, że Polska zmarnowała i nadal marnuje większość stojących przed nią szans. Jego zdaniem szybkie wzbogacenie się nomenklatury państwowej na wyłączność spowodowało nie tylko degenerację społeczeństwa, ale także – w obliczu braku konkurencji – degenerację samej grupy, która się uwłaszczyła. To z kolei skutecznie zraziło zwykłych ludzi do kapitalizmu i wolnego rynku. – Drugim istotnym punktem zwrotnym była zdrada postulatów zwiększających wolność gospodarczą przez Platformę Obywatelską. Władza i iluzja, że nie ma z kim przegrać zdeprawowała tych, którzy myśleli, że da się rządzić państwem bez ucięcia tzw. „koryta”, czyli szeregu rozmaitych okazji, które z każdego mogą uczynić złodzieja. Kolejne wielkie szanse zostały zaprzepaszczone przez ludzi, dla których spory personalne są ważniejsze niż dobro Polski, co wielokrotnie zmarnowało potencjał sił działających na rzecz wolności gospodarczej – dodaje Wyrzykowski.

 

Polska została skolonizowana

Praktycznie przez cały omawiany okres Polska miała deficyt budżetowy, co z kolei powodowało ciągłe narastanie długu publicznego. Dane GUS mówią, że w latach 1995-2018 łączny deficyt sektora instytucji rządowych i samorządowych wyniósł ponad bilion złotych, a średniorocznie było to 3,9 proc. PKB. W rezultacie szybko rósł dług publiczny i koszty obsługi tego długu. Według danych MFW w ciągu ostatnich 25 lat zadłużenie publiczne Polski wahało się pomiędzy 36,4 proc. PKB (rok 2000) a 54,1 proc. PKB (2011 rok). Aktualne w relacji do PKB dług jest na podobnym poziomie, jak w roku 1995 i wynosi ok. 48 proc. Jednak nominalnie dług sektora instytucji rządowych i samorządowych – według GUS – zwiększył się ze 164 mld zł w 1995 roku do ponad biliona złotych już w 2016 roku. Z kolei tylko w latach 2003-2018 łączne koszty obsługi zadłużenia publicznego przekroczyły – według danych Ministerstwa Finansów – pół biliona złotych. To pieniądze wyrzucone w błoto.

 

Bez wątpienia, 30-lecie po transformacji mogło być znacznie lepiej wykorzystane nie tylko z punktu widzenia finansów publicznych. Co ciekawe, w przeciwieństwie do Czech, Słowacji, Litwy, Łotwy czy Estonii, które to kraje analitycy MFW zaliczają do gospodarek rozwiniętych, Polska wraz z Węgrami, Rumunią, Albanią, Bośnią, Kosowem czy Bułgarią trafiła do kategorii gospodarek wschodzących i rozwijających się i jak na razie tam pozostaje. – W rezultacie patologicznych przemian w Polsce nie powstała szeroka krajowa klasa średnia, która jest fundamentem nowoczesnego państwa i zdrowego społeczeństwa. Polska została skolonizowana przez zagraniczny kapitał tak samo, jak duża część krajów Afryki i Ameryki Łacińskiej. Rezultat jest taki, że Polacy zostali zredukowani we własnym kraju do roli najemnej siły roboczej pracującej na rzecz obcych korporacji. Przykład transformacji Chin pokazuje, że wcale nie byliśmy skazani na taki scenariusz – mówi Janowski.

 

Co w takim razie można było zrobić inaczej? – Myślę, że pewnie wiele rzeczy, na pewno jednym z głównych to skuteczne i szybsze odcięcie ludzi dawnego systemu, ludzi peerelowskich służb od gospodarki. Pozwoliłoby to na jej szybszą stabilizację, udałoby się uniknąć wielu afer, a gigantyczny majątek, który utraciliśmy w ich wyniku, można było spożytkować np. na szybsze reformowanie państwa – uważa radny Rabenda.

 

Tomasz Cukiernik

 

Zobacz także:

Dzikie początki III RP. Jak Polakom obrzydzono prywatyzację


Kradzione nie tuczy? W post-PRL wciąż żyjemy na cudzych majątkach

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 104 515 zł cel: 300 000 zł
35%
wybierz kwotę:
Wspieram