17 stycznia 2020

Tomasz A. Żak: Tybr a sprawa polska

(fot. pixabay)

Coraz więcej osób zaczyna rozumieć, że dzisiaj Amazonka stała się dopływem Renu, a nie Tybru. Bowiem niemiecka rzeka Ren w czas II Soboru Watykańskiego wpadła do Tybru i skutecznie zmienił konsystencję jego wód. To metaforyczne mieszanie wody przypomina nam aktualność zapisanej przez św. Mateusza Ewangelii o fałszywych prorokach. Tymczasem opisujący zło świata tego, wciąż nie mówią wszystkiego, co należałoby w końcu powiedzieć. Potwierdzają to dwie książki, które wydano w 2019 r.

              

Zawał Polski

Wesprzyj nas już teraz!

Leszek Misiak, niegdyś dziennikarz śledczy Gazety Polskiej, napisał książkę, w której na ponad 400 stronach przekonuje, że „tracimy Kościół”, a tak w ogóle to mamy do czynienia ze stanem „zawałowym Polski”. Dzieło bardzo logicznie definiuje zależność pomiędzy Polską, jako taką, a Kościołem i wynikający z tego fakt, iż psucie Kościoła jest równoznaczne z atrofią naszej Ojczyzny. Wszystko się zgadza. Również odwołanie się autora do rewolucji II Soboru Watykańskiego, kiedy punktuje przyczyny opisywanej sytuacji. I niemniej trafne w tym kontekście, acz wciąż rzadko pojawiające się w analizach, jest nawiązanie do żyrowania przez polski Episkopat „umowy okrągłego stołu”. Skądinąd z lektury wynika, że udział struktur polskiego Kościoła w procesie tzw. transformacji lat 80-tych i 90-tych XX wieku, wyraźnie bardziej p. Misiaka absorbuje, niż poprzedzająca te wydarzenia posoborowa dekonstrukcja dogmatyki i tradycji katolickiej, ubrana w kostium tzw. modernizmu.     

 

Bez wiedzy o modernizmie, zdefiniowanym przez świętego papieża Piusa X w encyklice Pascendi Dominici Gregis (rok 1907), nie da się zrozumieć tego, co zdarzyło się na Soborze i przez pół wieku po nim aż do dzisiaj. Nie da się zrozumieć współczesnego świata i Polski. Pokusa materializmu, owych „srebrników Kiszczaka”, jak to nazywa Leszek Misiak, to o wiele za mało, jako wyjaśnienie przyczyn „zawału”. Nieco więcej dopowiadają ubeckie i esbeckie teczki, czyli haki, jakie zafundowali sobie ci znani i ci wciąż nieznani z nazwiska duchowni, z czasem kardynałowie, biskupi i prałaci. A „fundując” sobie, w rezultacie zgotowali zły los całemu narodowi, który, jak zawsze, jak przez wieki, w nich pokładał nadzieję, im ufał. Zachowałem gazetę z okresu referendum akcesyjnego w Polsce, z krzyczącym cytatem wypowiedzi kardynała prymasa Józefa Glempa: „Bóg chce abyśmy weszli do wspólnej Europy”. Czy to był widomy początek tego nadużywania zaufania, a co ma się dzisiaj puentować w polityce „fałszywej prawicy”, jak Leszek Misiak nazywa partię Jarosława Kaczyńskiego, czyli Prawo i Sprawiedliwość? W przekonaniu autora dowodem koronnym tego fałszu są działania (lub ich brak) dotyczące katastrofy smoleńskiej.   

 

Im więcej kart tej książki było za mną, im więcej cytatów, czasami wielostronicowych, którymi L. Misiak chce udokumentować swoje tezy, tym bardziej zanikał temat przewodni tego publicystycznego tomu. Zainteresowanie czytelnika słabnie – tak ja to odczułem, gdy zamiast konsekwentnej analizy sytuacji Kościoła w Polsce zarysowanej we wstępie, zmuszony byłem brnąć przez opłotki drugo- i trzecioligowych wydarzeń ostatnich trzech dekad.

 

Tak, oczywiście, że doczytałem, jak autor opisuje opatrznościową dla naszej Ojczyzny rolę kardynała Stefana Wyszyńskiego, a potem, jak zgodnie z faktami kojarzy upadek Kościoła i narodu z brakiem wśród nas Prymasa Tysiąclecia, co należy rozumieć, jako brak godnego następcy tego prawdziwego księcia Kościoła i męża stanu jednocześnie. Tak, jest w tej książce mowa także o polskim papieżu, który skądinąd przeżył kardynała Wyszyńskiego o prawie ćwierć wieku. Janowi Pawłowi II pan Leszek Misiak poświecił osobny rozdział, chyba najdłuższy. Niestety, jest to rozdział najsłabszy, a to z tego powodu, że autor nie odważa się wyjść poza hagiograficzny schemat opisywania tej osoby. A mamy przecież do czynienia z kluczową postacią dla zrozumienia tego, co chciał swoją książką opowiedzieć pan Misiak. Odwołując się tylko do opisanych w „Tracimy Kościół” etapów „tracenia”, to właśnie w osobie papieża z Polski mamy świadka, ba – czynnego uczestnika tych wszystkich wydarzeń. Świadka i uczestnika wręcz kluczowego. Tak jest, począwszy od sierpnia roku 1980 i utworzenia NSZZ „Solidarność”, poprzez stan wojenny, męczeńską śmierć ks. Jerzego Popiełuszki, rozmowy komunistów z koncesjonowaną opozycją w Magdalence, ponowne zalegalizowanie „Solidarności” (tej bez „ekstremistów”), powołanie Komisji Majątkowej do zwrotu dóbr kościelnych, umowę konkordatową, sprawę usunięcia Karmelitanek z ich siedziby na tzw. Żwirowisku w Oświęcimiu, a potem usunięcie z tegoż Żwirowiska krzyży, itd. aż  po sprawę Jedwabnego… A w międzyczasie były pielgrzymki do Ojczyzny i konsekracje biskupie. Łącznie Jan Paweł II udzielił sakry

 

18 biskupom w naszym kraju, co stanowi ok. 1/5 składu Episkopatu; tego Episkopatu, któremu książka pana Misiaka wystawia co najwyżej ocenę mierną z dbania o interes Polski.

Rozdział dotyczący papieża z Wadowic ma zastanawiający tytuł: „Jak masoni wykorzystali wizerunek Jana Pawła II”.  Najbardziej frapująca jest tutaj próba wytłumaczenia całego zła czasów pontyfikatu kardynała Wojtyły spiskiem odwiecznych wrogów Kościoła. Bo faktycznie, autor dostrzega, że niejako równolegle do czasu tego pontyfikatu sytuacja naszego państwa staje się coraz trudniejsza gospodarczo (wręcz tragiczna), a morale narodu nie znajduje już wsparcia w klerze. Przy dziennikarskiej, śledczej wnikliwości autora tej książki, zadziwia sposób, w jaki on to sobie (i nam) tłumaczy. Pan Leszek Misiak chce abyśmy przyjęli za dobrą monetę takie oto zdania: „Papież o większości spraw nie wiedział”, „Nic nie mógł zrobić”, „W wielu sprawach decydowała administracja Watykanu” itp.   

 

Przesłanie całej książki jest niestety pesymistyczne. Bo jeżeli nie powiemy wszystkiego, to wówczas to, co powiedzieliśmy, nie ma już potrzebnej siły mogącej wykreować dobro.  Finałowa konkluzja odautorska jeszcze bardziej to podkreśla: Siła Kościoła jest tak duża, że pomimo opanowania Polski przez siły zła, nie są one w stanie Go zwyciężyć, jeśli stanąłby w obronie narodu i wiary, Dekalogu, wartości chrześcijańskich. Sednem pesymizmu, o którym mówię, jest tutaj słowo – „jeśli”.

 

Leczenie przez nawrócenie

Najwspanialsze w kontakcie z osobą abp Jana Pawła Lengi jest móc słuchać jego wschodniego akcentu, niejednokrotnie skrzącego się wtrąceniami rosyjskich słów. To nie znaczy, że treść tego, co mówi ksiądz arcybiskup jest nieistotna czy błaha. Wręcz odwrotnie. Pierwsza jego książka – „Przerywam zmowę milczenia” (2018) była czymś wyjątkowym, oczyszczającym, gdy chodzi o dyskurs publiczny na temat dzisiejszego Kościoła. Przekaz „nie kłaniał się” politycznej i kurialnej poprawności, a na dodatek (mega dodatek!) wypowiadał to hierarcha Kościoła katolickiego, człowiek doświadczony życiem na „nieludzkiej ziemi”, a jednocześnie kapłan, któremu Opatrzność „podarowała” wieloletni apostolat na terenie środkowej Azji. Treści, które w ramach pytań i odpowiedzi ułożono w swoiste pojedyncze homilie abp Lengi, jak dotąd mogliśmy odnaleźć jedynie w drukach wydawnictwa Te Deum, prowadzonego przez Bractwo św. Piusa X. Poza środowiskiem tzw. tradycjonalistów, nawet jeżeli mówiono o „kryzysie w Kościele”, to infantylnie tłumaczono go „zmianami, które zachodzą w świecie”. A tutaj arcybiskup rzymskiego Kościoła mówi jasno i twardo o herezji i o apostazji. I wskazuje palcem wprost na Watykan.

 

Próby marginalizowania emerytowanego hierarchy, jego swoista banicja w Licheniu, wzmogły tylko zainteresowanie ludzi wierzących tym, co głosił ów ksiądz z Kazachstanu. Mam wrażenie, że mnożące się zaproszenia dla abp Lengi, aby wypowiedział się, aby udzielił wywiadu, aby wziął udział w takiej czy innej konferencji, w większości nie były inspirowane duchowością pogłębioną homiliami arcybiskupa.  Były bardziej przejawem wzmożenia „patriotyczno-religijnego”, nastawionego na kultywowanie czegoś, co stoi w kontrze do oficjalnej władzy – czy to Rzymu, czy Episkopatu, czy po prostu rządu. Tymczasem ten niezwykły kapłan od początku ma dla nas jedno przesłanie – nawracajcie się!

 

Z końcem ub. roku wyszła druga książka ks. abp Jana Pawła Lengi – „Trzeba ratować Kościół!” Jej tytuł, to niejako puenta tego, co przez ponad rok mówił on do Polaków. Obserwując recepcję przesłania ks. arcybiskupa, mam wrażenie, że myśmy z tego niewiele zrozumieli i właśnie bardziej skupili się na owej upolitycznionej alternatowności. Tymczasem w nowej książce jej duchowny autor znów powtarza frazę o nawrócenia i dodaje,  że to jest właśnie droga do „ratowania Kościoła”. I to ma być najważniejsze, a nie ewentualne kontestowanie takiego czy innego kardynała, albo i tego, którego abp Lenga przywołuje tylko z nazwiska – Bergolio.

 

Książka powstała w podobnej konwencji redakcyjnej jak pierwsza. Mamy więc serię pytań zadawanych przez dr Stanisława Krajskiego, na które arcybiskup Lenga odpowiada. Coś jednak się zmieniło. Pytania teraz wyglądają jak komentarze, a moderator niejednokrotnie wysuwa się na pierwszy plan. Ponadto całkiem sporo w tej książce mamy książki, którą już znamy. Pan Krajski w swoje pytania wplata długie cytaty z poprzedniego wydawnictwa i jednocześnie skłania swego rozmówcę, aby ten po raz kolejny to potwierdzał lub komentował. W efekcie to co najważniejsze, a co chce nam powiedzieć abp Lenga, znajdziemy dopiero w rozdziale IX. Mamy tam swoistą specyfikację koniecznej aktywności życiowej, modlitewnej, duchowej ludzi wierzących, w której chodzi o nic innego, jak o uratowanie naszej wiary w Boga! I to przesłanie niestety z trudem się przebija przez problematykę doraźną, czasem polityczną, często okołomasońską, jaka wypełnia inne rozdział.

Jest w tej książce, jak i w poprzedniej, kilka homilii fundamentalnych dla zrozumienia naszej sytuacji duchowej, religijnej. Szczególnie ważnymi są słowa o fałszywym ekumenizmie, który zrównuje wiarę prawdziwą z herezjami. Niemniej istotnym jest zwrócenie uwagi na protestantyzację Kościoła katolickiego, a na pewno najważniejszym wołanie o powrót do mszy trydenckiej. Ale jest również coś, co zupełnie mi nie pasuje w spójnym i – nie bójmy się tego powiedzieć – natchnionym przekazie abp Lengi. Wskazując na odstępstwa obecnego biskupa Rzymu Franciszka od tradycji i dogmatyki Kościoła, arcybiskup, podobnie jak pan Leszek Misiak, nie dostrzega tożsamej linii programowej kolejnych po II Soborze Watykańskim papieży, w tym Jana Pawła II. I my również, oburzając się na pogańskie praktyki w Watykanie (owa Pachamama), nie możemy wypierać z naszej świadomości wiedzy o wielu takich „incydentach” podczas licznych podróży papieskich w latach 80-tych ub. wieku, czy o „spotkaniu wszystkich religii” w Asyżu.

 

Arcybiskup Lenga ratowanie Kościoła kojarzy z zachowaniem naszej tożsamości. Przy tej okazji posłużył się przypomnieniem słów własnej mamy, która kiedyś uświadomiła mu, że diabeł do Kościoła wchodzi przez ludzi, a więc to my go do Kościoła przyprowadzamy, wnosimy w sobie. Jeżeli mamy uratować Kościół, to najpierw musimy wypędzić diabła z siebie, z naszych domów, a wtedy możemy z niejakim optymizmem wierzyć, że pogonimy go także z Kościoła.             

  

Wiara potrzebuje rozumu

Mój znajomy utracił łaskę wiary. Było to dawno temu. Nikt wtedy nawet nie wyobrażał sobie, że na stolicy apostolskiej może pojawić się ktoś taki, jak papież Franciszek. Islam był wówczas w Europie ledwie egzotyczną ciekawostką, dużo mniej obchodzącą żurnalistów niż „szwedzka teoria miłości”. Nikomu również nie przychodziło do głowy stawiać znaku równości pomiędzy masonami a Żydami. I w tych odległych czasach ów znajomy deklarował się, jako niewierzący, uzasadniając to racjonalizmem. Kiedy pytałam, jak w związku z taką postawą światopoglądową tłumaczy posyłanie dzieci do szkoły prowadzonej przez siostry zakonne, odpowiadał, że nie ma lepszego sposobu na wychowywanie i naukę, jak ten, który wymyślono w Kościele katolickim. I dodawał, że dzięki temu wie, że jak będzie stary i chory, to jego dzieci na pewno podadzą mu tę przysłowiową szklankę wody. Mojego znajomego spotkałem po latach. Wrócił do wiary. Ucieszyłem się i w rozmowie nawiązałem do jego decyzji z przeszłości dotyczącej wykształcenia potomstwa. Powiedział, że dzisiaj już by tak nie zrobił. Zdziwiłem się. Wytłumaczył więc, że to dlatego, iż ta szkoła, do której chodziły jego dzieci, niczym się już nie różni od szkół publicznych.

 

Mój znajomy widzi to, co inni dostrzec nie potrafią, a może i nie chcą i w wierze kieruje się rozumem, a nie emocjami.  A my zachowujemy się jak ten lekarz, który choremu na serce aplikuje dializy. Albo inny, który zamiast leczyć zator mózgowy skupia się na szmerach w płucach. Takimi właśnie lekarzami zdaje się być  wielu o Kościele mówiących i piszących. A robią to, niestety, z autentyczną troską.    

 

Tomasz A. Żak

 

Leszek Misiak, Tracimy Kościół… czyli zawał Polski. Warszawa 2019. Oficyna „Aurora”.

Ks. abp. Jan Paweł Lenga, Trzeba ratować Kościół! Warszawa [2019]. Wydawnictwo św. Tomasza z Akwinu.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie