10 stycznia 2014

To ja poproszę Leslie Nielsena!

(Leslie Nielsen. Fot. Capital Pictures/Forum)

Krytycy niedawnego listu polskich biskupów, czy to na łamach „Gazety Wyborczej”, czy w rozmaitych zbiorowych listach poparcia dla genderyzmu starają się „sprzedać” odbiorcom w charakterze oczywistej oczywistości tezę, jakoby wspomniany dokument był dowodem na istniejącą rzekomo sprzeczność między wiarą a rozumem. Rzecz jasna, niedopuszczalne uroszczenia „wiary” reprezentują polscy biskupi, natomiast gender – domagający się poparcia, choćby w wystąpieniach stada niezależnych umysłów – to rzetelna „nauka”!

 

Już kilkadziesiąt lat temu Doktor Zdrowego Rozsądku, Gilbert K. Chesterton zauważył, że „człowiek obdarzony wiarą jest jednocześnie obdarzany dawnymi regułami logicznego myślenia, czyli czymś, co wszystkie nowe filozofie właśnie mu odbierają”. I w innym miejscu: „Nowoczesność ma wiele cech, tak dobrych jak złych, ale najbardziej typową jej cechą jest porzucenie indywidualnego myślenia na rzecz sensacji prasowych, natrętnych sugestii, psychologii tłumu i poglądów wytwarzanych w drodze produkcji masowej. Wiara katolicka, która zawsze pielęgnuje niemodne cnoty, jest w tej chwili jedynym, co wspiera niezależny intelekt człowieka”.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Tym właśnie jest tak mocno inkryminowany przez media głównego, lewicowego nurtu list polskich biskupów w sprawie genderyzmu. Zauważmy, że to nie tylko głos wyrażony w trosce o zdrowy rozsądek, ale również w obronie nauk biologicznych. Przez wieki antykatolicka propaganda utrzymywała, że Kościół szczególnie nieufnie patrzy na ustalenia nauk fizykalno-przyrodniczych. Ostatnie dziesięciolecia dają aż nadto dowodów na kłamliwość tej tezy. Widzimy to chociażby w sprawie genderyzmu (przypomnienie o istnieniu płci biologicznej), a jeszcze wyraźniej w antyaborcyjnym stanowisku (np. przywołującym ustalenia genetyki poświadczające istnienie odrębnego od matki kodu genetycznego dziecka od pierwszych chwil jego życia). To właśnie ci, którzy tak dużo mówią o własnym „postępie” (ku czemu?) i atakują „katolicki obskurantyzm” odwracają się plecami do najnowszych ustaleń naukowych.

 

Paradoksalnie więc w sprawie genderyzmu to Kościół o wiele umiejętniej operuje argumentami z zakresu nauk biologicznych. Ale czy oznacza to, że przeszliśmy na niebezpieczny grunt materialistycznego „biologizmu” a wzniosłą sprawę „ducha” bez walki oddaliśmy genderystom? Ducha tam rzeczywiście wiele, ale jakoś dziwnie zalatuje on znanym od wieków swądem. Warto bowiem pamiętać, że w katalogu grzechów znajduje się również głupota. A tej zwykłej głupoty, bełkotu i majaczenia pełno w genderowej „nauce”. Filmy z Leslie Nielsenem („Szklanką po łapkach” etc.) to w porównaniu z „naukowymi” tekstami genderyzmu poważne kino moralnego niepokoju. Propagatorzy owej ideologii przejęli nonsens drogą dziedziczenia od jej bezpośredniego przodka, czyli feminizmu. Ot, parę przykładów.

 

Na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku jedna z autorek opublikowanej w USA zbiorowej nibynaukowej pracy pt. Feminism and geography: the limits of geographical knowledge [Feminizm i geografia: granice wiedzy geograficznej] pisała: „Sądzę, że myślenie o geografii oznacza zajmowanie maskulinistycznej i subiektywistycznej pozycji […] Geografia jest maskulinistyczna […] Po przebadaniu wielu fundamentalnych tekstów z dziedziny filozofii, nauk ścisłych, teorii polityki i historii feministki uważają, że pojęcie rozumu, tak jak ono wykształciło się od siedemnastego wieku, nie jest genderowo neutralne. Odwrotnie. Pracuje ono w tandemie z białymi, burżuazyjnymi, heteroseksualnymi zwolennikami maskulinizmu”.

 

Atak na posługiwanie się rozumem w postępowaniu naukowym przeprowadziła w tym samym czasie „profesorka” prawa Catherine MacKinnon, twierdząc, że feministyczna „krytyka obiektywnego punktu widzenia jako punktu widzenia męskiego jest krytyką nauki jako specyficznie męskiego podejścia do wiedzy. Tym samym odrzucamy męskie kryteria weryfikacji”. Z kolei Sandra Harding, autorka The science question in feminism [Zagadnienie nauki w feminizmie] nie pozostawiała wątpliwości, iż napisane przez Isaaca Newtona Principia to ni innego jak „podręcznik gwałtu”.

 

Co łączy takie rozmaite nonsensy sprzedawane jako nauka: eugenikę, wyodrębnianie nordyckiej rasy, łysenkizm czy teraz genderyzm? To, że bez wsparcia polityków nie miałyby żadnych szans na zagoszczenie na uniwersyteckich katedrach i z czasem opanowanie uniwersyteckiego „głównego nurtu”. Jak pisał w 1998 roku amerykański autor Roger Kimball w Radykałach na katedrach. Jak polityka zepsuła nasze szkolnictwo wyższe (książka, z której zaczerpnąłem przytoczone przykłady po raz pierwszy ukazała się w 1990 roku): „Dla dominujących obecnie na uniwersytecie kadr zajmujących się sprawami gender, ras i klas, całe społeczne, artystyczne i intelektualne życie musi być poddane całej baterii politycznych testów. Oznacza to coś, co możemy nazwać sowietyzacją intelektualnego życia, gdzie wartość czy prawda jakiegoś dzieła nie jest szacowana wedle jego własnych walorów, ale wedle tego, do jakiego stopnia wspiera ono określoną linię polityczną”.

 

Aktualnie zaś jedyną słuszną linią polityczną, wedle której kują – jak zalecał niegdyś towarzysz Sofronow (copyright by Stanisław Anioł z serialu „Alternatywy 4”) – zwolennicy genderyzmu, jest walka na rzecz „coraz większej tolerancji”, „równości” i przeciw „wykluczeniu, dyskryminacji i mowie nienawiści”. W tym sensie list Episkopatu nie był tylko obroną moralności chrześcijańskiej, zdrowego rozsądku i najnowszych ustaleń naukowych. Był obroną wolności.

 

Grzegorz Kucharczyk

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie