10 czerwca 2014

Termopile Sarmatów

(XVII-wieczna zbroja husarska ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie. Fot. FlickreviewR/Wikimedia)

Jedenastego czerwca 1694 roku, za panowania króla Jana III Sobieskiego, podolska wieś Hodów stała się terenem niezwykłej bitwy. Kilkuset Polaków stawiło zacięty opór wielotysięcznej tatarskiej ordzie.

 

Trudne sąsiedztwo

Wesprzyj nas już teraz!

„Wszystek kraj podolski, prawie w każdym zakątku, od człeka aż do bydlęcia zakrwawiony i sponiewierany, a z nim znaczna część Rusi, wydały jęk bolesny, a wiele tysięcy ludzi płci obojga w wieczną niewolę zostały uprowadzone i sprzedane” – tymi słowami Jan Długosz przedstawiał przebieg oraz następstwa najazdu Tatarów na Podole i Ruś Czerwoną w roku 1474. Niestety, owa relacja oddaje dramatyczną rzeczywistość polskich ziem południowo-wschodnich również w dwóch następnych stuleciach.

 

Dla Tatarów z Chanatu Krymskiego łupieżcze wyprawy wojenne stanowiły jedno z najważniejszych źródeł ich dochodów. Rok w rok czambuły tych budzących grozę jeźdźców uderzały na Polskę, skąd wracały obładowane łupami, pędząc ze sobą tłumy jasyru. Najazdy te spowodowały olbrzymie zniszczenia i wyludnienie wielkich obszarów. Według współczesnych obliczeń, tylko w pierwszej połowie XVII wieku (a właściwie w latach 1601 – 1647, to jest w okresie przed rebelią Chmielnickiego) Rzeczpospolita utraciła 250 tysięcy mieszkańców uprowadzonych w niewolę lub zamordowanych. Nawet pamiętając, że miało to miejsce na przestrzeni półwiecza, przy ówczesnej gęstości zaludnienia była to liczba ogromna. Potem zaś było jeszcze gorzej – w drugiej połowie tego samego stulecia Tatarzy krymscy podjęli aż 75 wielkich wypraw przeciw Koronie.

 

Najazd w roku 1694, jeden z ostatnich, przyciągnął wielką liczbę amatorów zbójeckiego procederu. Mówiło się o 25, 40, a nawet 70 tysiącach ordyńców. Ta ostatnia liczba z całą pewnością jest przesadzona, ówczesny Chanat Krymski nie dysponował już takimi możliwościami militarnymi jak w minionych latach. Tym niemniej siły agresorów były olbrzymie. Jak zwykle, celem wyprawy było zdobycie łupów i jasyru. Orda kierowała się na Lwów.

 

Jeźdźcy

Na drodze armii grabieżców, opodal Zborowa, leżał Hodów – wieś dziedziczna Sobieskich. Tu właśnie do walki z najeźdźcą stanęła garstka śmiałków.

Był to oddziały jazdy: pułkownika Konstantego Zahorowskiego, przybyłego z Okopów Świętej Trójcy oraz rotmistrza Mikołaja Tyszkowskiego z Szańca Panny Maryi. Polscy dowódcy mieli pod rozkazami siedem chorągwi husarskich i pancernych. Razem dawało to ledwie od trzystu do sześciuset szabel (najpewniej zaś około czterystu).

 

Pod Hodowem Polacy zrazu starli się z czambułem tatarskim liczącym do sześciuset koni. W doskonale przeprowadzonej szarży kawaleryjskiej doszczętnie rozbili wroga. Rychło okazało się, że  pokonani ordyńcy stanowili tylko straż przednią głównych sił nieprzyjaciela. Kiedy zaś te zjawiły się na polu bitwy, Polakom pozostał, jak się wydawało, tylko spieszny odwrót. Następujący Tatarzy wzięli do niewoli kilku Sarmatów, wśród nich Mikołaja Tyszkowskiego.

I wówczas nastąpiła rzecz zadziwiająca. Pułkownik Konstanty Zahorowski – młody, zaledwie 27-letni oficer wojsk królewskich – wycofał swe chorągwie między zabudowania Hodowa. Tutaj nakazał swym żołnierzom zsiąść z koni i stanąć do walki pieszo. Czterystu Sarmatów, miast ratować się ucieczką, oczekiwało na uderzenie całej armii wroga.

 

Oblężenie

Polacy pospiesznie wznosili prowizoryczne barykady, wykorzystując do ich budowy drzwi z chłopskich chat, płoty, beczki, belki. Te na pozór prymitywne środki ochrony dość dobrze zabezpieczały przed strzałami tatarskich łuczników.

 

Nie trzeba było czekać długo, aż nadciągnie nieprzyjacielska „ćma”. Kiedy dotarła ona do zabudowań Hodowa, powitała ją mordercza salwa z muszkietów, bandoletów i pistoletów. Strzały oddane w zbity tłum przyniosły piorunujący efekt. Wielu ordyńców padło, reszta cofnęła się w popłochu…

 

Działania przybrały nieoczekiwane obrót. Cała armia tatarska, dobrych kilkadziesiąt tysięcy wojowników, stanęła wokół Hodowa. Miejscowość otoczono żelaznym murem, żaden z obrońców nie miał szansy na ucieczkę. Jednak ponawiane raz po raz szturmy były odpierane „gęstą strzelbą”, czyli zmasowanym ogniem z broni palnej.

 

Tatarscy łucznicy podjęli rzuconą im rękawicę. Zasypali wieś tysiącami pierzastych grotów. Wkrótce polskie szańce przybrały postać gigantycznego jeża. Przy takim natężeniu ostrzału część pocisków musiała znaleźć szczeliny w systemie obrony. Po stronie polskiej przybywało zabitych i rannych. We wsi wybuchły pożary – zapewne ordyńcy użyli też strzał zapalających. Mimo to z polskich pozycji leciał w stronę nieprzyjacielskiej hordy nieprzerwany strumień ołowiu.

 

Bitwa przedłużała się. Sarmatom kończyły się kule. Prochu na szczęście mieli pod dostatkiem, jęli więc ładować do luf swej broni groty tatarskich strzał. Tych zaś nie brakowało, nieprzyjacielscy łucznicy dostarczali je w ogromnych ilościach…

 

Po sześciu godzinach zaciekłego boju pohańcy przysłali parlamentariuszy. Byli to Lipkowie – dawni Tatarzy polscy, uczestnicy słynnego buntu i masowej dezercji w 1672 roku, odtąd służący w wojsku swych krymskich pobratymców (bądź też ich potomkowie). Przedstawione przez nich propozycje kapitulacji zostały dumnie odrzucone przez Polaków. A wtedy… armia tatarska rozpoczęła odwrót. Można domniemywać, że bohaterska postawa niewielkiego oddziału straceńców wywarła deprymujące wrażenie na dowódcach ordy.

 

Bogu na chwałę, wrogom na hańbę

Wyprawa tatarska na Polskę zakończyła się niepowodzeniem. Na trasie przemarszu ordy ludność chroniła się w zamkach i za murami miast.

Na przeprowadzenie działań oblężniczych ordyńcy nie chcieli marnować czasu, zapewne obawiając się spodziewanej kontrakcji wojsk królewskich. W końcu napastnicy zdecydowali się powrócić w rodzinne strony. Opowiadano, że liczba jasyru pojmanego w trakcie całej tej wyprawy sięgała zaledwie trzydziestu głów.

W bitwie pod Hodowem poległo trzynastu towarzyszy polskich chorągwi i zapewne jeszcze więcej pocztowych. Około stu żołnierzy, poważnie rannych w walce, leczonych było na zamku w pobliskich Pomorzanach. Niestety, część z nich zmarła, w tym bohaterski pułkownik Zahorowski, rażony wrogą strzałą. Wedle jednego z dziejopisów lżejsze rany („z łaski Bożej nieszkodliwe”) odnieśli prawie wszyscy pozostali obrońcy. Zabite lub poranione były również niemal wszystkie konie oddziału.

 

Liczbę wrogów poległych w bitwie szacowano na dwa do czterech tysięcy. Podczas porządkowania pobojowiska w Hodowie zebrano kilka wozów tatarskich strzał, „nie licząc połamanych”.

 

Z pomocą finansową dla bohaterskich żołnierzy pospieszył król Jan III Sobieski. Obsypał ich nagrodami, z własnej szkatuły zapewnił im opiekę medyczną, podjął też starania o wykupienie z niewoli jeńców, w tym Mikołaja Tyszkowskiego.

 

W następnym roku monarcha ufundował w Hodowie  pomnik, mający upamiętnić odniesioną wiktorię. Stanął on w miejscy, gdzie pułkownik Zahorowski odniósł śmiertelną ranę. Napis na monumencie głosił: Bogu Najwyższemu na chwałę, potomności na pamiątkę, bohaterom polskim na przykład, wrogom ojczyzny na hańbę, wzniósł mię Najjaśniejszy Jan III Sobieski Król Polski na tym miejscu, na którym Polacy pod wodzem Zahorowskim, obsaczeni w płotach, odparli 70 000 Tatarów z wielką klęską nieprzyjaciół, a swoich żadną.

 

***

 

W kulturze narodów Zachodu żywy jest motyw Termopil, wizja garstki desperatów trwających nieulękle i do końca w oblężonych redutach. Maltańczycy wspominają z czcią obrońców Fortu Świętego Elma, Amerykanie – załogę teksańskiego Alamo, Meksykanie – „bohaterskie dzieci” z Chapultepec, Hiszpanie – herosów z toledańskiego Alkazaru…

Również bitwa pod Hodowem bywa wspominana jako sarmackie Termopile. Jednak w tym przypadku, oprócz męstwa i poświęcenia garstki walecznych, która stanęła przeciw tłumom nieprzyjaciół, w tej historii zdumiewa jeszcze jedno – tym razem to polscy „Spartanie” pokonali tatarskich „Persów”.

 

Andrzej Solak

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie