2 grudnia 2015

Wojna o handel, czyli PRL przeciwko prywatnej własności

W kwietniu 1947 roku, podczas posiedzenia plenum KC PPR, minister przemysłu i handlu Hilary Minc, w ramach tzw. wojny o handel nakreślił gospodarczą wizję „polskiej demokracji ludowej”. Jej realizacja doprowadziła do prześladowań i praktycznej likwidacji własności prywatnej oraz spółdzielczej. Tylko w latach 1947-1948 liczba przedsiębiorstw i sklepów prywatnych spadła o ponad połowę.


Minc stwierdził: Zagadnienie stoi tak: albo aparat państwowy demokracji ludowej i rosnąca siła ekonomiczna państwa potrafią sobie podporządkować rynek i wtedy nasz przemysł będzie się stopniowo stawał całkowicie i konsekwentnie socjalistycznym, albo też rynek nie będzie opanowany i żywioł rynku kapitalistycznego stanie się dominujący. Co więcej, proponowane przez Polską Partię Socjalistyczną przejście środków produkcji na własność spółdzielni minister uznał za „wsteczne”. Dowodził, że założenia marksizmu zawsze definiowały uspołecznienie środków produkcji jako ich upaństwowienie.

Wesprzyj nas już teraz!

By przemysł „stopniowo stawał się całkowicie i konsekwentnie socjalistycznym”, uchwalono szereg aktów prawnych. Jednym z pierwszych, które wdrażały w życie założenia wspomnianego plenum PPR, była ustawa z czerwca tego samego roku o „zwalczaniu drożyzny i nadmiernych zysków w obrocie handlowym”. Każdy właściciel sklepu mógł być pociągnięty do odpowiedzialności karnej (5 lat więzienia i wysoka grzywna) za nakładanie zbyt wygórowanych – rzecz jasna, w przekonaniu reżimu – cen. Ich „kształtowaniem” zajmowało się specjalne biuro, które ustalało poziom marż sklepowych oraz ceny maksymalne.

„Porządkowaniem rynku” zajmowała się również Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym. Poszła krok dalej, niż Biuro Cen – narzuciła stałe (a nie maksymalne) ceny na towary. Miała charakter wręcz prześladowczy. Jeśli ujawniła, bądź uznała, że przedsiębiorca zadeklarował dochody niższe od rzeczywistych – mogła orzec zesłanie „winnego” do obozu pracy lub zarządzić konfiskatę towaru. Stosowała również tzw. domiary, czyli nakładanie dodatkowych podatków przez urzędy skarbowe.

Państwowy skok na majątki

Newralgicznym punktem każdej gospodarki są zawsze oszczędności obywateli, choćby z uwagi na niezależne od państwa możliwości inwestycyjne. Komunistyczny reżim sięgnął, rzecz jasna, również po ten przejaw suwerenności Polaków. Na podstawie dwóch ustaw z października 1950 r. – o zmianie systemu pieniężnego oraz o zakazie obrotu walutami i złotem – dokonano grabieży w tzw. majestacie prawa, a za handel złotem lub obcymi walutami groziła nawet kara śmierci!

Ledwie dwa lata po wprowadzeniu ustawy z 1947 r. liczba przedsiębiorstw prywatnych w handlu detalicznym spadła ze 131 tys. do 58 tys., zaś w handlu hurtowym z 3,3 tys. do 1,1 tys. Statystyka sklepów prywatnych spadła ze 140 tys. do 75 tys. Upaństwowieniu – usankcjonowanej prawnie grabieży – uległo również rolnictwo oraz liczne gałęzie przemysłu.

Już dekret PKWN z września 1944 r. w ramach „reformy rolnej” przymusowo i nieodpłatnie kasował tzw. majątki obszarnicze (powyżej 50 hektarów użytków rolnych lub 100 hektarów powierzchni ogólnej). Jedynie do końca 1949 r. odebrano w ten sposób właścicielom ponad 6 mln hektarów gruntów, w sposób zorganizowany i celowy niszcząc polską warstwę ziemiańską. Reżim przejął około 85 procent prywatnych obszarów leśnych. Utworzone na zagrabionych majątkach Państwowe Gospodarstwa Rolne szybko poniosły sromotną klęskę. Już w latach 1951/1952 załamała się produkcja rolna. Tworzone przymusowo spółdzielnie produkowały (w 1955 r.) jedynie 9 proc. plonów osiąganych w gospodarstwach indywidualnych.

W przypadku przemysłu istotne znaczenie miała ustawa ze stycznia 1946 r., pozwalająca na upaństwowienie jego kluczowych sektorów. Dokonano nacjonalizacji – bez odszkodowania (które zapowiadano, ale „nie wydano” przedmiotowych rozporządzeń – przedsiębiorstw przemysłowych, transportowych, telekomunikacyjnych, ubezpieczeniowych oraz handlowych. W znacznym stopniu upaństwowiono prywatne dotychczas rzemiosło.

W sektorze finansowym komunistyczne władze od początku dysponowały Bankiem Gospodarstwa Krajowego oraz Państwowym Bankiem Rolnym. Odradzająca się po wojnie bankowość prywatna i spółdzielcza zostały szybko zlikwidowane poprzez rozmaite ograniczenia formalne, a także blokujący je system koncesyjny. Pozostawiono dwa banki prywatne: Bank Handlowy oraz Bank Związku Spółek Zarobkowych – choć i te kontrolowało państwo. Powołany jeszcze w 1945 r. NBP – zgodnie z etatystycznym pomysłem centralizacji sektora – przejmował kompetencje innych banków.

Przedsiębiorcy wyklęci

Prawdziwej skali dewastacji polskiej przedsiębiorczości, dokonanej w ramach „wojny o handel” nie da się rzetelnie ocenić bez uwzględnienia dramatu tysięcy osób, dla których konfrontacja z komunistycznym aparatem państwowym oznaczała nie tylko utratę całego majątku i rodzinnie zarządzanych przedsiębiorstw, ale często zdrowia, a nawet niekiedy życia. Znamy liczne przypadki przedsiębiorców, których udało się zniszczyć po 1945 r., choć przetrwali okupację niemiecką.

Według szacunków, jeszcze w 1947 r. ponad 60 procent PKB wytwarzał w Polsce sektor prywatny. Ocenia się, iż w pierwszych latach powojennych handlem prywatnym zajmowało się ponad 135 tys. osób, nie licząc ogromnej liczby drobnych, rodzinnych firm rzemieślniczych. Wolno zaryzykować ocenę, że w wyniku działań powojennego aparatu represji ucierpiało w Polsce kilka milionów osób. Szacuje się też, że wielu bezimiennych „winę” w postaci prowadzenia własnego przedsiębiorstwa przypłaciło życiem.

Pielęgnowanie pamięci żołnierzy podziemia niepodległościowego, którzy stawiali z bronią w ręku opór komunistycznym bandytom, w dalece niewystarczającym stopniu obejmuje tych, którzy walczyli innymi środkami, by wśród ogromu powojennych zniszczeń budować i rozwijać własne firmy. Przedsiębiorcy Polski powojennej również zasługują na miano „wyklętych”, bo urzędnicy komisji i biur do „walki z nadużyciami i szkodnictwem” niszczyli prywatną przedsiębiorczość z taką samą zaciekłością, z jaką Urząd Bezpieczeństwa mordował „leśne bandy”.

Dziś, w tzw. wolnej Polsce nikt nie zsyła przedsiębiorców do obozów pracy. Działalność gospodarcza jest jednak nierzadko przez urzędy traktowana jako podejrzane zło konieczne. Absurdalna polityka skarbowa, utrzymywanie represyjnego bankruta w postaci ZUS – blokują polską przedsiębiorczość niemalże równie skutecznie, co komuniści po 1945 r. Namiastek wolnej gospodarczo Ojczyzny doświadczyliśmy zaledwie przez kilka lat, w ślad za uchwaleniem Ustawy o działalności gospodarczej (23 grudnia 1988 r.), tzw. ustawy Wilczka, ministra przemysłu w ostatnim PRL-owskim rządzie Mieczysława Rakowskiego. Wprowadzono wówczas 11 koncesji gospodarczych, dotyczących kluczowych dziedzin, związanych głównie z bezpieczeństwem państwa. Jak to w socjalizmie bywa, przez 7 pierwszych lat „wolnej” Polski to przyjazne przedsiębiorcom prawo nowelizowano 40 razy, po 10 latach wprowadzono bądź przywrócono koncesje i zezwolenia na 202 rodzaje działalności.

Postępująca od 1989 r. biurokratyzacja polskiej gospodarki jest sequelem „wojny o handel”. Abstrahując od poważnego podejrzenia, iż ustawę Wilczka wprowadzono, by reżimowa nomenklatura otrzymała okazję uwłaszczenia na majątku państwowym, szacuje się, że dała pracę nawet 6 milionom osób. Stała się też fundamentem, dzięki któremu małe i średnie przedsiębiorstwa wytwarzają dziś w Polsce blisko 70 procent PKB. Nieżyjący już Mieczysław Wilczek zwykł opowiadać, że gdy przedstawił Jaruzelskiemu projekt nowej ustawy o działalności gospodarczej, usłyszał jeden warunek – by nie było w niej nic przeciwko socjalizmowi.

Dziś pilnie potrzebujemy drugiej ustawy Wilczka, takiej jednak, w której nie będzie nic przeciwko… kapitalizmowi.

Tomasz Tokarski

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie