17 sierpnia 2020

Taka jest prawda! Obalamy tęczowe fake newsy

(FOT.:twitter.com/PolskaPolicja+pixabay.com(Pexels)+unsplash.com(Christian Sterk))

Cóż to jest prawda? (J 18, 38) – zapytał Poncjusz Piłat stojącego przed nim Jezusa Chrystusa. Owe zdanie zawiera w sobie pewien ładunek relatywizmu – rozważania nie tylko na temat istoty prawdy, ale i tego, czy w ogóle istnieje. Klasyczna definicja mówi nam, że prawda to zgodność sądów ze stanem faktycznym, zaś krążąca w powszechnym obiegu mądrość głosi, że to pierwsza ofiara wojny. Nie inaczej jest i wypadku Polski, w której trwający cywilizacyjny konflikt doprowadza do jej wyrugowania z przestrzeni publicznej i mediów. Mimo tego trwa, gdyż prawda zawsze leży tam, gdzie leży i jest prawdą nawet wtedy, gdy wszyscy mówią coś zgoła odmiennego. Dokonajmy więc przeglądu ostatnich wydarzeń i tematów, jakie rozgrzewały społeczeństwo i pokuśmy się o analizę doniesień oraz ich zgodności z rzeczywistością.

 

Michał Sz. ps. „Margot” to kobieta, więc nie należy nazywać go mężczyzną?

Wesprzyj nas już teraz!

Michał Sz., wokół którego ogniskuje się w ostatnich dniach spora część polskiej debaty publicznej, określa siebie terminem „osoba niebinarna”. Ów zwrot w lewicowej nowomowie oznacza, że dany człowiek nie identyfikuje się ani jako mężczyzna, ani jako kobieta – może odczuwać związek z oboma lub żadną płcią. To właśnie dlatego lewicowo-liberalne media z uporem maniaka piszą, że „Margot” to kobieta i stosują wobec niego żeńskie formy gramatyczne. Przykłady takiego postępowania można mnożyć – obserwujemy je od portalu znanej z ideologicznego dogmatyzmu „Gazety Wyborczej”, przez naTemat.pl, oko.press i tvn24.pl, po serwis formalnie katolickiego „Tygodnika Powszechnego”. W mediach frontu rewolucji obyczajowej pojawiają się nawet próby przekonywania opinii publicznej, że nazywanie Michała Sz. imieniem „Michał” to przemoc oraz dowód braku kultury osobistej – choć, co ciekawe, w internecie można wysłuchać materiału video, w którym sam „Margot” określa się przy pomocy męskich form gramatycznych, więc najprawdopodobniej nie uznaje ich za krzywdzące.

 

O ile jednak trudno zakazać komuś używania wobec mężczyzny kobiecego imienia „Małgorzata”, to nie sposób także zabronić posługiwania się wobec danej osoby jej oficjalnym, urzędowym imieniem zgodnym z płcią, zaś traktowanie zwrotu zgodnego ze stanem faktycznym za niedopuszczalny w użyciu uznać należy za groźną aberrację o cechach totalitarnych. Niezależnie jednak od tego jakby ktoś nie mówił do Michała Sz. i za kogo ów lewicowy aktywista się uważa, rzeczywistość pozostaje niezmienna: jest mężczyzną (być może z problemami tożsamościowymi, ale jednak) i za mężczyznę uważa go państwo polskie.

 

Każde zaś państwo jest z definicji organizacją przymusową, która korzystając z atrybutów władzy ochrania ład przed zagrożeniami. Nie sposób wobec tego oczekiwać, by państwo uznawało mężczyznę za kobietę lub wręcz zmuszało wszystkich obywateli do przyjmowania takiego absurdalnego osądu, gdyż godziłoby to w ład prawny i porządek społeczny. Postępowcy zaś – jeśli bliżej im do anarchistów niż do lewicy państwowej – mogą oczywiście wbrew rozumowi i porządkowi nazywać mężczyznę kobietą, krzesło łóżkiem, telewizor samolotem, rower pociągiem itd. To ich problem – sami sobie wystawiają „laurkę” i pokazują społeczeństwu jak bardzo oderwani są od rzeczywistości. Natomiast problemem społeczeństwa byłyby próby siłowego narzucenia takiej wizji świata wszystkim obywatelom.

 

Wynik analizy: twierdzenie, że Michał Sz. ps. „Margot” to kobieta nie jest zgodne ze stanem faktycznym i stanowi zastosowanie w praktyce lewicowej nowomowy czerpiącej z ideologii gender uznającej, że płeć to kwestia swobodnego wyboru. Doktrynalne „zaklęcia” nie zmieniają jednak rzeczywistości – mężczyzna to mężczyzna, Michał to Michał. I choć trudno zakazywać postępowcom używania określeń błędnych i niezgodnych z obiektywną prawdą, to pomysł ograniczania używania zwrotów zgodnych z rzeczywistością ma znamiona totalitarnej inżynierii społecznej dążącej do przebudowy mentalności całych społeczeństw w duchu rewolucji obyczajowej.

 

Michał Sz. ps. „Margot” aresztowany za poglądy?

Taką opinię wyraził na Twitterze chociażby lider SLD pisząc: „Dwa miesiące więzienia dla Margot. Za poglądy. Za własne zdanie. Za niezależność. Za prawo do bycia sobą”. Postkomunista Włodzimierz Czarzasty nie był w takim poglądzie odosobniony. Tego typu narracja przewijała się przed media i była wyrażana przez wielu internautów. Naprawdę jednak uważający się za kobietę Michał Sz. został aresztowany na 2 miesiące na mocy decyzji sądu (taki środek stosuje się np. w sytuacji obawy o mataczenie w śledztwie lub potencjalną trudność z doprowadzeniem podejrzanego na rozprawę), a powodem zatrzymania nie były ani skrajnie lewicowe poglądy ani nawet przymocowanie tęczowej flagi do warszawskich pomników – z czym także łączy się Michała Sz. – a podejrzenie popełnienia innych przestępstw.

 

Aktywista posługujący się pseudonimem „Margot” odpowiadać będzie bowiem przed sądem w sprawie pobicia obrońcy życia oraz zniszczenia mienia fundacji Pro – Prawo do Życia. Chodzi o przecięcie opon i plandeki, urwanie lusterka i tablicy rejestracyjnej, uszkodzenie kamery cofania oraz pobrudzenie pojazdu farbą (straty wycenia się na ok. 6 tys. zł). Wobec tego nie sposób mówić o zatrzymaniu za poglądy, choć bez wątpienia czyny, jakie zarzuca się Michałowi Sz., były motywowane radykalnie lewicową ideologią.

 

Wynik analizy: twierdzenie, że Michał Sz. ps. „Margot” został aresztowany za poglądy to kłamstwo. Wobec aktywisty zastosowano środki, jakie są regularnie stosowane w Polsce i innych krajach świata, zaś zatrzymanie ma związek z podejrzeniem popełnienia przestępstw, a nie ideologią.

 

Policja prześladowała sojuszników Michała Sz. i utrudniała im kontakt z obrońcami?

Inna powielana w mediach opinia dotycząca sprawy aktywisty o pseudonimie „Margot” sugeruje, że sojusznicy Michała Sz., którzy protestowali przeciw jego aresztowaniu, zostali zatrzymani z powodu wyznawania lewicowego światopoglądu. Narracji tworzącej z nich cierpiących bojowników za ideę przeczy jednak zdrowy rozsądek, zapoznanie się ze sprawą (w tym ze zdjęciami i materiałami video) oraz stanowisko Rzecznika prasowego Komendanta Stołecznego Policji. Ze słów nadkom. Sylwestra Marczaka wynika, że zatrzymane osoby zachowywały się agresywnie wobec policjantów wykonujących swoje obowiązki i to – a nie poglądy polityczne – interesowało i interesuje mundurowych.

 

Podczas aresztowania Michała Sz. doszło bowiem do uszkodzenia radiowozu i znieważenia policjantów, co zresztą potwierdzają nagrania i fotografie dokumentujące zajścia. Nikt zaś przy zdrowych zmysłach nie oczekuje, że policja zignoruje wandalizm dokonywany na jej oczach i – co więcej – jej własności. Rzecznik odniósł się także do zarzutów, że policja utrudniała zatrzymanym dostęp do obrońców. Nadkom. Marczak zauważył, że służby nie chcą niczego utrudniać, ale też nie prowadziły działań związanych z przesłuchaniem, a policja nie wie nigdy, kiedy pojawi się pełnomocnik.

 

Wynik analizy: twierdzenie, że policja prześladuje sojuszników Michała Sz. to manipulacja. Mundurowi jedynie zareagowali na akty wandalizmu dokonującego się na ich oczach. Gdyby stronnicy „Margota” zachowywali się spokojnie, to nie spotkaliby się z reakcją służb. Z kolei zarzut dotyczący utrudnia zatrzymanym kontaktu z obrońcami został odrzucony przez rzecznika stołecznej Policji, zaś w obliczu braku możliwości dokonania pełnej weryfikacji należy uznać, że wysuwane pod adresem mundurowych zarzuty to jedynie słowo przeciwko słowu.

 

Przeciwnicy Konwencji stambulskiej popierają przemoc wobec kobiet?

W ostatnich tygodniach w polskiej debacie publicznej dyskutowano na temat Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Pełna nazwa dokumentu nie brzmi kontrowersyjnie. Co więcej, lektura samego tylko tytułu wywoływać powinna u wszystkich – czy to z prawicy, czy też lewicy – pozytywne odczucia. Wszak każdy przyzwoity człowiek potępia przemoc – i to nie tylko wobec kobiet, ale w ogóle wszystkich ludzi. Tak się jednak nie dzieje, a Konwencja stambulska znajduje licznych przeciwników. Czy więc mamy do czynienia ze zwolennikami bicia kobiet?

 

W żadnym wypadku, bowiem to nie ów międzynarodowy dokument, a Kodeks karny zakazuje stosowania przemocy wobec innych ludzi – niezależnie od ich płci, koloru skóry, wyznania czy preferencji seksualnych (po prostu nie wolno bić nikogo). Oczywiście celem Kodeksu jest karanie za przewinienia już dokonane, jednak poprzez surowość kary wpływa (a przynajmniej powinien wpływać) na zmniejszenie ilości zachowań przestępczych. Jeśli tak się nie dzieje, to konieczne są różnorakie działania prewencyjne.

 

Niestety Konwencji stambulska za ową prewencję traktuje walkę z tradycyjnymi rolami społecznymi i religią, które uznaje za jedne ze źródeł przemocy (pomijając natomiast wpływ różnorakich patologii na zaistnienie agresji). Jakby tego było mało, dokument implementuje pojęcia rodem z ideologii gender (płeć społeczno-kulturowa). To właśnie z tych powodów – a nie z rzekomego zamiłowania do katowania kobiet – ludzie prawicy krytykują dokument. Gdyby zaś Konwencji rzeczywiście chroniła kobiety przed przemocą, to w krajach najsilniej realizujących zawartą w niej wizję polegającą na rozbijaniu tradycyjnego postrzegania płciowości byłoby najmniej przypadków agresji względem płci pięknej.

 

Tak się jednak nie dzieje – za to w gronie krajów o najniższych wskaźnikach przemocy domowej wysokie miejsce zajmuje Polsce. Co więcej, chcący zachowania Konwencji politycy opozycji powinni poważnie przemyśleć swoje działania, bo gdyby faktycznie genderowy dokument zabezpieczał panie przez cierpieniami, to fakt, że wszedł w życie 1 sierpnia roku 2015 oznaczałby, że przez blisko 8 lat rządów PO-PSL i 5 lat prezydentury Bronisława Komorowskiego kobiety nie były należycie chronione, za co odpowiedzialność ponosiliby właśnie ówcześnie rządzący.

 

Wynik analizy: twierdzenie, że przeciwnicy Konwencji stambulskiej popierają przemoc wobec kobiet to kłamstwo. Dokument nie tworzy realnych narzędzi do walki z przemocą i nie wskazuje nawet na faktyczne przyczyny agresji (alkoholizm, narkomania, uzależnienie od pornografii, seksualizacja wizerunku kobiet). Zamiast tego wprowadza w obieg pojęcia rodem z ideologicznego słownika skrajnej lewicy, zaś winą za agresję domową obarcza tradycję i religię. To właśnie dlatego – a nie z powodu rzekomego poparcia dla bicia kobiet – prawica krytykuje Konwencję stambulską i chce jej wypowiedzenia. Co więcej, brak obowiązywania owego dokumentu nie zmieniłby niczego w obecnie obowiązujących polskich przepisach karzących sprawców przemocy – bicie ludzi nadal pozostawałoby przestępstwem.

 

Polskie samorządy utworzyły strefy zamknięte dla homoseksualistów?

Gdy na początku roku 2019 władze Warszawy z Rafałem Trzaskowskim na czele ogłosiły zamiar wprowadzenia „Deklaracji LGBT+” w polskiej debacie publicznej na kilkanaście tygodni naczelne miejsce zajął temat homoseksualnego lobby i jego żądań politycznych. Komentatorzy prezentowali opinii publicznej zapisy, jakie kryją się w dokumencie i do czego może prowadzić realizacja jego założeń. Uwaga koncentrowała się szczególnie na zagrożeniu „edukowania” dzieci i młodzieży w zgodzie z gorszącymi „standardami” WHO, co mocno zmobilizowało Polaków do oporu wobec „tęczowych” roszczeń politycznych. Jakby jednak wyciąganie rąk po umysły najmłodszych nie wystarczało homoseksualnym lobbystom, niektórzy aktywiści ruchu LGBT zdecydowali się obrażać katolików i profanować największe dla ludzi wierzących Świętości.

 

W tej sytuacji niektóre samorządy postanowiły powiedzieć „stop!” skrajnie lewicowej ideologii. Stąd właśnie w wielu miejscach Polski – szczególnie na wschodzie i południu – lokalne władze uchwaliły dokumenty określane mianem „stref wolnych od ideologii LGBT”. Choć nie wprowadziły one konkretnych rozwiązań prawnych, to wskazały kierunki działania, a głosujący za nimi samorządowcy niejako złożyli deklarację, że pod ich rządami gmina, powiat lub województwo nie będzie popierać politycznych żądań „tęczowego” lobby. Niektóre samorządy zdecydowały się z kolei wprowadzić u siebie Samorządową Kartę Praw Rodzin. Niezależnie jednak od tytułu uchwalonego dokumentu żaden nie wykluczał osób o skłonnościach homoseksualnych z życia publicznego czy nie utrudniał ich życia prywatnego. Nikt nikogo nie wyganiał, nie potępiał, nie nazywał w sposób obraźliwy ani nie popierał i nie sankcjonował przemocy.

 

Tymczasem lewicowo-liberalne mediach sugerują wręcz, że na obszarze 1/3 terytorium Polski życie homoseksualistów jest zagrożone, a ich podstawowe obywatelskie prawa i wolności – łamane. W obronę nieatakowanych włączył się znany z postępowych przekonań Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar, politycy lewicowej i centro-lewicowej opozycji oraz przedstawiciele Unii Europejskiej.

 

Wynik analizy: twierdzenie, że polskie samorządy tworzą strefy zamknięte dla homoseksualistów to kłamstwo. Wbrew lewicowej propagandzie nie ma w Polsce „stref wolnych od LGBT” – a więc stref wolnych nie tyle od ideologii homoseksualnego ruchu politycznego, co od konkretnych ludzi. Wszyscy obywatele naszego kraju korzystają z takich samych praw. Gminy, powiaty i województwa mają zaś prawo wydawać uchwały w obronie rodziny rozumianej w zgodzie ze światopoglądem większości mieszkańców i w kontrze do politycznych postulatów „tęczowych” aktywistów. Na podobnej zasadzie władze Warszawy opracowały dokument mogący stworzyć w stolicy de facto „strefę ideologii LGBT”. Z kolei rozstrzyganie o zgodności wszystkich tego typu aktów z polskim prawem to zadanie sądów, które – co ciekawe – czynią to na różne sposoby: niektóre zachowują uchwały, inne je… obalają.

 

Samorządy straciły unijne pieniądze z powodu „homofobicznych” uchwał?

Bezzasadność twierdzenia, że istnieją w Polsce strefy wolne od osób homoseksualnych, udowodniono wyżej – nie jest to jednak jedyna błędna opinia krążąca w krajowej debacie publicznej w związku z tego typu uchwałami władz lokalnych. Oto bowiem latem roku 2020 pojawiła się informacja, że Unia Europejska pozbawi środków samorządy odpowiedzialne za – rzekomo „homofobiczne” – decyzje. Doniesienia były o tyle wiarygodne, że tego typu groźby pojawiały się ze strony niektórych eurokratów już wcześniej, a spór na linii Warszawa-Bruksela trwa niemalże od początku rządów PiS-u. Dodatkowo informację o odrzuceniu sześciu wniosków polskich samorządów w ramach programu „Partnerstwo miast” podała pod koniec lipca unijna komisarz ds. równości Helena Dalli, która wskazywała, że państwa muszą „szanować unijne wartości i prawa podstawowe”, więc sześć wniosków władz zaangażowanych w tworzenie „stref wolnych od LGBTI” (coś, czego w rzeczywistości nigdzie nie było!) lub „praw rodzinnych” zostały odrzuconych.

 

Temat natychmiast podchwyciły nadające w Polsce media lewicowo-liberalne, a narracja o utracie unijnych pieniędzy przez „nietolerancyjne” samorządy tak mocno zadomowiła się w umysłach wielu, że powtórzył ją nawet prof. Andrzej Zoll (w rozmowie z Judytą Papp, prawo.pl, opublikowane 10 sierpnia 2020 roku) mówiąc: „Wystarczy nawiązać do ostatniej sytuacji nieprzyznania funduszy 6 gminom za to, że wprowadzono tam zakazy przebywania osób, które mają odmienne zapatrywania seksualne. To jest ewidentne naruszenie podstawowych praw i wolności człowieka, dlatego Komisja Europejska uznała, że takie podmioty – czyli gminy, nie mogą korzystać z funduszy europejskich. Skutek jest taki, że na rozwój i na wzmocnienie potrzeb samorządowych kilka polskich gmin nie dostanie pieniędzy”. Tymczasem już kilka dni wcześniej polskie media – za ustaleniami Polsat News – prostowały pierwotne doniesienia. Nie chodzi bowiem o 6, ale o 5 samorządów, spośród których tylko jeden (gm. Tuchów w woj. małopolskim) wprowadził uchwałę dotyczącą ideologii ruchu LGBT. Pozostałe 4 jednostki samorządu terytorialnego, których wnioski odrzucono, nie miały z tego typu działaniami nic wspólnego.

 

Wynik analizy: twierdzenie, że niektóre polskie samorządy straciły unijne pieniądze z powodu uchwalenia „stref wolnych od ideologii LGBT” to kłamstwo, bowiem w gronie 5 (a nie 6, jak podawała komisarz Dalli) samorządów, których wnioski odrzucono, jedynie Tuchów ogłosił deklarację sceptyczną wobec homoseksualnego ruchu politycznego. Pozostałe takowych działań nie podjęły, więc trudno mówić o unijnym karceniu „homofobicznych” regionów.

 

Podsumowanie

Pojawiające się w obiegu publicznym „informacje” niezgodne z prawdą są rzeczą naturalną – to wynik pomyłek, wybrakowanych kompetencji, naiwności, błędów w tłumaczeniach czy też swoistych głuchych telefonów. Trudno jednak oburzać się na niedoskonałą ludzką naturę. Co innego natomiast świadome wprowadzanie społeczeństwa w błąd celem osiągnięcia określonych profitów politycznych czy ideologicznych – wtedy trudno nawet mówić o „informacjach”, a jako trafniejsze określenie jawi się termin „propaganda”. Oczywiście zrozumiałe jest, że media i politycy chętnie podchwytują tematy potwierdzające ich twierdzenia, jednak długotrwałe i świadome trwanie przy niezgodnych z rzeczywistością sloganach to rzecz niegodna osób miłujących prawdę (choć nie mamy wglądu w ludzką duszę i zazwyczaj nie możemy jednoznacznie ocenić czy ktoś się myli, czy też z premedytacją kłamie).

 

Niezależnie jednak od motywów działania ich skutek może okazać się dla Polski fatalny. Oto bowiem w oparciu o błędne przekazy wypływające z kraju w światowej opinii publicznej tworzy się przekonanie, że nasze państwo to globalny ośrodek przemocy wobec kobiet oraz stygmatyzacji homoseksualistów, których wsadza się do więzień za poglądy i wygania z miejsc zamieszkania. Co więcej, już dziś po anglojęzycznej części młodzieżowego portalu Tik-Tok krąży „informacja”, że w Polsce podczas protestu przeciw homofobii tysiące osób zostało rannych, a niektórzy nawet zginęli. Tak! Taki przekaz dociera do niektórych młodych obcokrajowców.

 

Oczywiście nie do wszystkich, zapewne do mniejszości, a pewna część odbiorców zignoruje owe „doniesienia”, jednak i tak w umysłach wielu utrwali się obraz Polski jako potwornego miejsca prześladującego ludzi „za to, kogo kochają”. Zaś w przyszłości młodzi ludzie – także użytkownicy Tik-Toka – staną na czele swoich państw lub przynajmniej będą dokonywać politycznych wyborów. Co to może wtedy oznaczać dla Polski? Co najmniej poważne wyzwanie dyplomatyczne i wizerunkowe, a niewykluczone, że nawet zagrożenie dla naszej narodowej wolności. I to nie dlatego, że nad Wisłą A.D. 2020 legalnie bije się kobiety i morduje homoseksualistów, ale dlatego, że tak może uważać spora część opinii publicznej – podobnie jak dziś na Zachodzie wielu łączy naszych przodków z mordowaniem Żydów podczas II wojny światowej. Fakty, które przeczą takiej narracji, nie mają wielkiego znaczenia w konfrontacji z wrytą z ludzkie umysły wizją, za którą po części odpowiadają także mylący się lub świadomie kłamiący polscy dziennikarze i politycy.

 

 

Michał Wałach

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie