11 kwietnia 2017

Przygotowali drogę Leninowi, prostowali ścieżki dla niego

(Włodzimierz Lenin)

Najdziwniejsze w całej tej historii jest to – wspominał później Lenin – że nie znalazł się nikt, kto by nas wyrzucił za drzwi.

 

Sto lat temu świat się zmienił – całkowicie i nieodwracalnie. Wydarzenia października (wedle kalendarza gregoriańskiego – listopada) 1917 roku młotem i sierpem nadkruszyły bryłę świata, która po dziś dzień nie przestaje się kruszyć. Wielokrotnie na przestrzeni ostatniego stulecia zmutowane dzieło Lenina wciąż bowiem realizuje swój podstawowy cel: przemianę ludzkich serc i umysłów. Przemianę równie dogłębną, co bezpowrotną, albowiem – jak to już dawno zauważył Józef de Maistre – łatwiej przelać Jezioro Genewskie do butelek niż przywrócić stan sprzed Rewolucji.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Prawdę rzekł sabaudzki myśliciel, który początkowo służył Rewolucji, by ostatecznie zacząć ją zdecydowanie zwalczać. Oto porewolucyjna Francja doświadczyła kilku zmian ustroju: władza kilkakrotnie przechodziła tam od lewicy do prawicy, z rąk rewolucjonistów w ręce reakcjonistów i na odwrót, jednak ani przez moment kraj ten nie zbliżył się do swego kształtu sprzed roku 1789. Co tam zresztą Francja! Wcześniejsza o półtorej wieku, nieporównanie łagodniejsza rewolucja angielska tak mocno nadwyrężyła ducha merry old England, że następującej po niej Restauracji nie pozostało nic innego, jak tylko go dobić… Tym bardziej Rosja nigdy nie stanie się na powrót taka, jak przed bolszewizmem. A Polska – klasyczny przykład kraju, w którym przodujący ustrój wiecznej szczęśliwości oficjalnie rozpadł się jak domek z kart, gdy w istocie wcale się nie rozpadł, tylko został przez swych co inteligentniejszych architektów skutecznie rozmontowany, z planem ponownego zastosowania najmniej zużytych części systemu w innej układance – czy komukolwiek przy zdrowych zmysłach roi się powrót Rzeczypospolitej do jej formy i treści sprzed września 1939 roku…?

 

Preludium do bolszewizmu

 

Sporo zapewne będzie się o skutkach rewolucji październikowej i o niej samej mówiło jesienią tego roku. Tymczasem właśnie bez specjalnego echa przemknęła nam przed nosem setna rocznica innego wydarzenia związanego z Rosją roku 1917. Chodzi o bez porównania mniej na przestrzeni dziejów nagłośnioną, a bynajmniej nie mniej ważną dla dalszych losów świata rewolucję lutową (znowu wedle kalendarza juliańskiego – zgodnie bowiem z kalendarzem gregoriańskim, car Mikołaj II abdykował 15 marca).

 

Rosyjską rewolucję lutową zazwyczaj rozpatruje się jako odrębny fakt historyczny, podczas gdy w istocie jest ona ze swą październikową następczynią nierozerwalnie związana. Rewolucja lutowa to wszak nic innego jak preludium do przewrotu bolszewickiego – pierwszy rozdział rewolucji Lenina.

 

Warto się nad tym zagadnieniem pochylić właśnie w kwietniu, kiedy do Piotrogrodu wraz z grupą czerwonych pretorianów przybył Włodzimierz Iljicz Uljanow (pseudonim Lenin) z zamiarem przejęcia steru rewolucyjnych wydarzeń. Już samo pojawienie się w stolicy imperium przyszłego wodza rewolucji bolszewickiej powinno skłaniać do zastanowienia. Niemcy przewieźli go w zaplombowanym wagonie – tę legendę doskonale znamy – ale jak to się stało, że na petersburskim Dworcu Fińskim nie trafił w miejsca w ręce Ochrany, w której aktach figurował jako jeden z najbardziej niebezpiecznych wrogów Rosji? Bardzo prosto: na początku kwietnia, kiedy przybywającego Lenina oczekiwał bolszewicki komitet powitalny, Ochrana już nie istniała. Ba, nie istniała nawet policja, którą Rząd Tymczasowy zastąpił ludową milicją. A Lenin mógł bez przeszkód wrócić do Rosji dlatego, że jednym z pierwszych posunięć rewolucyjnej władzy była powszechna amnestia dla wszystkich wichrzycieli, de facto równająca się zaproszeniu ich do powrotu z wygnania. Animatorzy lutowej rewolucji uczynili zresztą jeszcze więcej: znieśli karę śmierci i otworzyli więzienia, wskutek czego bez mała sto tysięcy zwyczajnych kryminalistów rozlało się po całym kraju. Wkrótce bolszewicy będą mieli z kogo formować swe kadry. A to właśnie kadry – jak zaznaczał najlepszy uczeń Lenina – decydują o wszystkim!

 

Lenin przyszedł na gotowe

 

Lenin et consortes w ogromnej mierze przyszli na gotowe. To nie działających oddolnie (i łatwych do złapania, gdyby tylko ktoś chciał ich łapać) bolszewickich agitatorów należy winić za polityczny kryzys wiosną 1917 roku. Przeciwnie – to płomienni oratorzy z petersburskiej Dumy, oszołomieni pseudofilozofią liberalno-demokratycznej utopii rozpętali żywioł, którego potem nie umieli opanować.

 

To oni – eserowcy (socjaliści-rewolucjoniści) byli głównym motorem uprzedniej dezorganizacji państwa. To oni – mienszewicy (socjaldemokraci) stworzyli rady delegatów robotniczych. To oni – kadeci (konstytucyjni demokraci) wprowadzili instytucję komisarzy. To oni wreszcie obalili carat.

 

„Obalili” to zresztą zbyt wielkie słowo – władza Mikołaja II sama rozsypała się w proch. Jak bowiem nader trafnie zauważa Stanisław Cat-Mackiewicz, „nie ma i nie było na świecie zwycięstw rewolucji; są tylko rozkłady władzy”.

 

Rosyjska ryba zepsuła się od głowy. Główną winę za polityczny chaos roku 1917 bezwzględnie ponosi car. Mikołaj II Romanow zachował się jak nieodpowiedzialny ojciec niedorozwiniętych dzieci, który w zagrożeniu najspokojniej porzuca swe upośledzone potomstwo. Tylko on był w stanie uspokoić społeczne wzburzenie, jakie ogarnęło stolicę imperium w styczniu i lutym tego feralnego roku. Żadna osoba w całym państwie nie cieszyła się wśród ludu porównywalnym autorytetem – pomimo poważnego na nim uszczerbku do jakiego sam (no, nie sam, z żoną) przyczynił się w ciągu ostatnich kilku lat – z dziada-pradziada Rosjanie nie mieli wszak innego batiuszki. Zdecydowane działanie z jego strony mogło jeszcze uratować sytuację. Ale Mikołaj II zawiódł na całej linii (wolał opłakiwać Griszkę Rasputina niż ratować dziedzictwo ojców), a „jego spadkobiercy od Lwowa do Kiereńskiego chcieli rządzić Rosją na podstawie demokratycznej większości ludu, pojętej w najbardziej konsekwentnej formie tego frazesu, z czego od razu trzeba wnosić, że byli zbyt głupi, aby naprawdę tym państwem rządzić” (ponownie Stanisław Cat-Mackiewicz).

 

Władzy w kraju z wolna popadającym w stan całkowitego chaosu nie sprawuje się na posiedzeniach niezliczonych komitetów i komisji, których nieporównanie żywsze zainteresowanie wzbudza kształt mundurowych guzików niż sposób zapobieżenia pełzającej anarchii. Taki kraj potrzebuje zdecydowanego rządu. Jednakowoż kiedy zaistniała możliwość ustanowienia w Rosji silnej władzy, gdy nowy głównodowodzący armii rosyjskiej, generał Ławr Korniłow (notabene nie żaden arystokrata broniący własnego stanu posiadania, lecz syn kozackiego chłopa pragnący powrotu zwykłej normalności) usiłował – za zgodą Rządu Tymczasowego – skutecznymi metodami wojskowymi położyć kres chaosowi, ów rząd egzaltowanych inteligencików w ostatnim momencie wykonał woltę i uzbroiwszy bolszewicką Czerwoną Gwardię w czterdzieści tysięcy (sic!) karabinów wezwał Rosjan do „obrony rewolucji” przeciw własnemu wojsku, które jakoby najpoważniej miało wówczas zagrażać konstytucyjnemu porządkowi… (!!!).

 

O wiele mniejsze i słabsze kraje – jak Węgry czy Finlandia – zdołały stłumić rewolucyjny ferment dlatego właśnie, że na ich czele stali zdeterminowani mężowie stanu a nie idealiści o głowach pełnych fałszywie pojętego humanitaryzmu. „Humanitaryzm – dodaje Cat-Mackiewicz – jest rzeczą piękną, a masowe rozstrzeliwania rzeczą brzydką. Osobiście jednak prędzej wybaczę Horthy’emu, który ratując swój kraj może istotnie trochę za dużo rozstrzelał bolszewików, niż rosyjskim szkołom junkierskim rozbrojonym przez kilku zbuntowanych marynarzy, niż tym oficerom rosyjskim, których dwunastu jeden wyrostek prowadził na rozstrzelanie…”

 

Strzeżmy się idealistów, bo to w ich głowach rodzi się Rewolucja. Praktycy od łagrów i ludobójstwa przychodzą później – i zawsze na grunt przygotowany przez tak zwanych umiarkowanych. Strzeżmy się też umiarkowanych, bo oni „od Złego pochodzą” (Mt 5, 37). Ich „umiarkowanie” to zazwyczaj niedosycenie czerwienią. Trudno też wyrokować, czy ich działania biorą się z głupoty, czy też ze złej woli. W ich życiorysach trudno doprawdy odróżnić je od siebie  …

 

Kiereński wiecznie żywy

 

Aleksander Kiereński – główny spiritus movens rewolucji lutowej – odźwierny Lenina – nie zdobył sławy równej wodzowi światowego proletariatu. Trudno się dziwić – kto zapamięta lokaja, choćby nie wiadomo jak długo stał na widoku trzymając drzwi otwarte, kiedy wreszcie pojawi się w nich właściwy gość?

 

Niemniej jednak duch Kiereńskiego okazał się nie mniej „wiecznie żywy” od samego Lenina. Wielokrotnie dawał o sobie znać w Afryce, a w Ameryce Południowej wręcz ucieleśnił się w osobie Salvadore’a Allende, nie bez kozery zresztą powszechnie nazywanego „chilijskim Kiereńskim”. Co ciekawe, zwały go tak zarówno prawica i lewica, jednakowo mocno przekonane o nieuchronności wkroczenia na scenę jakiegoś chilijskiego (albo kubańskiego) Lenina. Duch Kiereńskiego na naszych oczach odradza się w Kolumbii – wyraźnie przepełnia on tamtejszego prezydenta Juana Manuela Santosa, który ze wszystkich sił prze ku oddaniu władzy w kraju w ręce czerwonych bandytów z destabilizującej kraj od półwiecza  marksistowskiej guerrilli FARC.

 

Na szczęście dla Chilijczyków generał Augusto Pinochet nie zamierzał zostać chilijskim Korniłowem. Czy dla obrony konstytucyjnego ładu Kolumbii niezbędny będzie zdecydowany generał, i czy taki się w ogóle tam znajdzie, pokaże czas. Tymczasem warto – zwłaszcza w powyższym kontekście – przypomnieć pełne przenikliwości spojrzenie jednego z największych demaskatorów rewolucyjnej strategii i taktyki.

 

Plinio Corrêa de Oliveira trafnie zdiagnozował Rewolucję jako proces, którego destrukcyjny charakter uwidocznia się już w samej jego genezie. Bez względu na to, jak niewinne mogą się wydawać początki jakiegokolwiek rewolucyjnego przewrotu, jego kolejne stadia będą jedynie intensyfikować zło, a koniec nieuchronnie okaże się tragiczny. Próżne złudzenia, że Rewolucja sama z siebie zatrzyma się osiągnąwszy wstępne cele. Wręcz przeciwnie: Rewolucja to śniegowa kula na stromym zboczu – nie roztrzaskana w porę rychło urośnie do monstrualnych rozmiarów i zmiażdży wszystko, co tylko stanie jej na drodze. Jedynym bowiem celem Rewolucji jest rozkład i chaos.

 

Jerzy Wolak




 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie