13 stycznia 2015

Tadeusza Płużańskiego spotkania z bestiami

W zachowaniu ubeckich zbrodniarzy po 1989 r. dominuje poczucie bezkarności i buta. Ich dzieci robią dziś kariery – mówi dla portalu PCh24.pl Tadeusz Płużański, autor książek, w których opisuje ubeckich oprawców.

 

Ukazała się niedawno Pana najnowsza książka „Moje spotkania z bestiami”. To kolejny już tom Pańskiego autorstwa dotyczący tej tematyki. Kiedy rozpoczął Pan tropienie ubeckich bestii?

Wesprzyj nas już teraz!


Komunistyczne bestie ścigam od niemal ćwierć wieku. Wszystko zaczęło się od procesu rehabilitacyjnego grupy Witolda Pileckiego, który odbywał się przed wojskowym sądem w Warszawie – tym samym, który w 1948 r. wydał wyroki śmierci na polskich patriotów. Pamiętam, że do gmachu sądu przy ul. Nowowiejskiej zabrał mnie Ojciec, bliski współpracownik Rotmistrza. Ojciec nie zgodził się na formułę rehabilitacji, bo do żadnej winy, ani zdrady Polski nigdy się nie poczuwał, wywalczył anulowanie wyroków, uznanie ich za niebyłe. Dzięki temu rotmistrz Pilecki i jego ludzie przestali być wrogami Ojczyzny i szpiegami.

 

Z którymi ze znanych bestii Pan się spotkał? Jak Pan wspomina te spotkania?


Z wieloma. Część tych historii znalazła się w obecnej książce „Moje spotkania z bestiami”. Niewątpliwie znaną bestią jest Helena Wolińska-Brus, której historia znów stała się aktualna. Ta krwawa stalinowska prokurator stała się teraz inspiracją dla Pawła Pawlikowskiego i bohaterki jego filmu „Ida”, który zdobywa laury na całym świecie. Gdy w 1999 r. byłem w Oksfordzie, Wolińska nie wpuściła mnie do swojego domu. Rozmawialiśmy przez drzwi. Razem z mężem, czerwonym, najpierw stalinowskim, potem rewizjonistycznym ekonomistą prof. Włodzimierzem Brusem mieszkała w wiktoriańskiej kamienicy z widokiem na piękną, willową dzielnicę tego akademickiego miasta. Wobec sąsiadów uchodzili za statecznych emerytów. Pani Helena uczestniczyła w sympozjach naukowych, ale przede wszystkim udzielała się towarzysko. Brusowie przyjaźnili się z prof. Normanem Daviesem czy prof. Leszkiem Kołakowskim. Oksfordzcy akademicy wiedzieli, kim była – że to stalinowska prokurator. W Polsce bronił ją też np. prof. Andrzej Friszke – ten sam, który ekshumacje Żołnierzy Niezłomnych nazywa dziś wykopkami. Trudno się dziwić tej obronie – na warszawskiej „Łączce” i Służewie leżą w dołach śmierci ofiary Wolińskiej. Nieprzypadkowo rodziny ofiar nazywały ją potworem w mundurze. Ale na reżyserze „Idy” Wolińska zrobiła wrażenie. „Fajna pani. Otwarta, ironiczna, ciepła” – wspominał ostatnio w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” Pawlikowski, który u państwa Brusów wielokrotnie gościł na podwieczorkach.

 

Które z tych spotkań zrobiło na Panu największe wrażenie?


Chyba najbardziej znamienne było dla mnie spotkanie z rodziną Eugeniusza Chimczaka, jednego z głównych śledczych w sprawie rotmistrza Pileckiego. Ten drań katował również mojego Ojca. W bezpiece pracował do 1984 r., dochrapał się stopnia pułkownika. Gdy dowiedziałem się, że zmarł – to był październik 2012 r. – pojechałem na Cmentarz Północny w Warszawie żeby zobaczyć, w jaki sposób ten komunistyczny zbrodniarz będzie chowany. Czy podobnie, jak zbrodniarze niemieccy, którzy na ogół nie odchodzili w chwale, bo tamten system został jednak w jakiejś mierze potępiony i rozliczony. Czy na pogrzeb przyjdą koledzy Chimczaka z bezpieczeństwa. Prócz mnie nie było nikogo z osób postronnych. Rodzina, najwyraźniej ze strachu, że ktoś „zakłóci uroczystość”, w ostatniej chwili przełożyła pochówek o pół godziny. Z moich informacji wynika, że zrezygnowała też z oprawy muzycznej i laudacji. Przemknęli boczną bramą od razu do grobu, bez zamówionej wcześniej uroczystości w domu pogrzebowym. W spokoju pochowali kochanego męża, ojca i dziadka. Tak odeszła jedna z najbrutalniejszych bestii więzienia mokotowskiego w Warszawie. Nawet inni „oficerowie” śledczy wymieniali go jako wyjątkowego drania.

 

A co na to III RP?


Choć w 1996 r. Chimczak został skazany w słynnym procesie Humera na kilka lat więzienia, za kratkami nie spędził ani jednego dnia. Za szereg innych zbrodni nie odpowiedział nigdy. Podczas pogrzebu podszedłem do rodziny. Okazało się, że była tam żona Chimczaka, córka i jeszcze kilka osób. Spytałem, czy wiedzą, co pan Eugeniusz robił po wojnie? Jak się z tym czują? Reakcja była bardzo nerwowa. Starsza pani odparła, że nie zdaję sobie sprawy, jakie to były trudne czasy, i co ci bandyci, których trzeba było wyłapywać, wyrabiali. Jakiś mężczyzna dodał, że chcę z pogrzebu robić sprawę polityczną, a wszystkie informacje mogę znaleźć w… Internecie. Z kolei dwudziestokilkulatek (wnuk?) już szykował się do bójki. Czyli rodzina świetnie wie, kim był Chimczak, ale nie robi to na nich żadnego wrażenia. Komunistycznego oprawcę uważają za bohatera…

 

Niektórzy z ubeckich bestii mieszkały lub nadal mieszkają poza granicami Polski. Z nimi kontakt miał Pan bardziej utrudniony. Pozostawały telefony. Czy wykorzystywał Pan ten środek kontaktu do rozmów z bestiami?


Telefon często był jedynym sposobem komunikacji nie tylko z oprawcami z zagranicy, ale również z kraju. W książce przywołuję rozmowę z prokuratorem Kazimierzem Graffem. Pytany o morderstwo sądowe, którego się dopuścił na słynnym Stanisławie Sojczyńskim „Warszycu”, odpowiedział:

– To tylko sugestia. Kiedyś były inne oceny, teraz są inne.

– Dla Sojczyńskiego, dowódcy walczącego z Sowietami Konspiracyjnego Wojska Polskiego domagał się pan kilku kar śmierci…

– Może to dużo, a może mało. Sprawę ocenią historycy.

– Niczego pan nie żałuje?

– Udziału w procesie „Warszyca” nie. Żałuję tylko, że w ogóle były takie sprawy, że mordowano ludzi. Ale to nie ja mordowałem, tylko oni.

– Kto?

– Przepraszam, ale muszę już kończyć.

Za „Warszyca” Kazimierz Graff dostał awans – we wrześniu 1949 r. został zastępcą Naczelnego Prokuratora Wojskowego. Zmarł w 2012 r., pochowany na Powązkach Wojskowych w Warszawie: między Aleją Zasłużonych a Łączką…

Pamiętam też inną rozmowę. Na warszawskim Mokotowie żył, i prawdopodobnie żyje do dziś, emerytowany „oficer” śledczy MBP, ppor. Kazimierz Górski. Górski nigdy nie stanął przed sądem. Kiedy kilka lat temu namówiłem go na krótką rozmowę telefoniczną podkreślał, że ma kłopoty rodzinne i jest bardzo chory.

– Czy wiedział pan, kogo przesłuchuje, kim jest August Emil Fieldorf?

– Oczywiście, sam mi o tym opowiadał.

– Generała torturowano w śledztwie…

– To niemożliwe. Ja przynajmniej nie stosowałem żadnego nacisku. Zapisywałem tylko to, co mówił.

– Śledztwo trwało jednak kilka miesięcy…

– Wszystko zależało od mojego kierownictwa – również to, kiedy należy rozpocząć i zakończyć sprawę. Szeregowy pracownik MBP miał niewiele do powiedzenia, wykonywał wyłącznie rozkazy przełożonych. Byłem tylko pionkiem w grze. Takie były wtedy czasy. (westchnienie) Miałem naciski z dwóch stron – w pracy i w partii. Wtedy wszyscy musieli należeć do jakiejś organizacji, ja byłem w ZMW.

– Generał Fieldorf musiał zginąć, bo nie przyznał się do winy, nie zgodził się na udział w ubeckiej prowokacji, jaką była V Komenda WiN.

– Rzeczywiście, na wszystkie zarzuty odpowiadał przecząco. Ale o tym drugim problemie nic mi nie wiadomo.

– Jak pan dziś, po latach, ocenia swoją rolę w sprawie generała Fieldorfa?

– Samokrytycznie. Generał był człowiekiem na wysokim poziomie, bardzo inteligentnym. Żałuję, że musiałem w tym wszystkim uczestniczyć. Spełnianie poleceń kierownictwa nie należało do przyjemności. Ale to są bardzo odlegle sprawy.

I jako odległą sprawę mord na generale Fieldorfie potraktował wymiar sprawiedliwości III RP, który nigdy nie przesłuchał nawet śledczego bezpieki Kazimierza Górskiego.

 

Czy któraś z tych bestii w rozmowie z Panem okazała skruchę? Przeprosiła za swoje zbrodnicze czyny?


Podzielę się ogólną refleksją: Ci zbrodniarze nie mają żadnego dyskomfortu, nie mówiąc o poczuciu winy czy skruchy. To jest standard. Nigdy w rozmowach ze mną żaden stalinowiec, czy jego rodzina, nie przeprosili za zbrodnie. Nie przeprosili rodzin ofiar. Panuje całkowita bezkarność i wręcz przekonanie, że ci oprawcy działali w lepszej sprawie.

 

Jak by Pan scharakteryzował zachowanie ubeckich zbrodniarzy po 1989 roku?


Dominowała buta. Chyba najlepszym przykładem jest tu Adam Humer. Dokumentalistce Alinie Czerniakowskiej, która w połowie lat 90-tych filmowała proces tego wicedyrektora Departamentu Śledczego MBP, napluł na kamerę.

 

Podobną butę obserwowaliśmy w przypadku Stanisława Supruniuka, agenta NKWD, w czasie wojny sowieckiego partyzanta, po „wyzwoleniu” szefa Urzędów Bezpieczeństwa w Nisku, Krośnie i Gdyni, w PRL-u dyplomaty w Berlinie, Pradze i Sztokholmie. W 1999 r. prezydent Kwaśniewski odznaczył go Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Potem wybuchła afera, bo ofiary rozpoznały w Supruniuku swojego kata. Podobnie było ze śledczym Głównego Zarządu Informacji Mikołajem Kulikiem, którego sprawa wypłynęła na szersze wody po tym, jak oskarżył o kłamstwo historyka prof. Jerzego Poksińskiego. Proces Kulika nie zakończył się, gdyż ubol przeniósł się na tamten świat.

 

Stalinowców cechuje buta, ale też – mimo wszystko – strach. W ubiegłym roku przy ul. Chodeckiej na warszawskim Bródnie pojawiły się ulotki – list gończy za brutalnym ubekiem Jerzym Kędziorą. Następnego dnia w okolicy policja wzmocniła patrole. Z pewnością nie po to, aby aresztować komunistyczną bestię, ale aby złapać autorów akcji plakatowej. A Kędziora był widziany, jak uciekał z walizkami w nieznanym kierunku. Sprawa po raz kolejny obnażyła słabość III RP, gdyż oprawca został w dwóch różnych procesach, przez wszystkie instancje, prawomocnie skazany na kilka lat więzienia i powinien odsiadywać wyrok.

 

Rozmawiamy o bestiach, ubeckich zbrodniarzach. A co robią ich dzieci? Wiadomo mi jest na przykład o jednym z polityków, ministrze w obecnej kancelarii Prezydenta RP, który jest synem komunistycznego sędziego, skazującego Żołnierzy Wyklętych na karę śmierci. Jak się im wiedzie?


Są świetnie ustawieni. Przypomnę historię byłej eurokomisarz Danuty Hübner, której dziadek Józef Młynarski jako kierownik sekcji śledczej w Powiatowym Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Nisku odznaczał się – jak wynika z dokumentów – największym okrucieństwem obok wspomnianego już, osławionego kata Polaków Supruniuka. Ojciec Hübner Ryszard Młynarski też był po wojnie ubekiem, i prawdopodobnie żyje do dziś w Warszawie, jak łatwo się domyślić nie ścigany przez tzw. wymiar sprawiedliwości III RP.

 

Przed laty Danuta Hübner wspomniała („Wysokie Obcasy”, dodatek do „Gazety Wyborczej” z 8 czerwca 2002 r.), że w dzieciństwie „jadła same kotlety i kiełbachy bez chleba, doprawiając je czekoladami”. Potem córka i wnuczka ubeków miała, co też jest oczywiste, ułatwiony start w dorosłe życie. Nauka, studia, błyskotliwa kariera naukowa, stypendystka Fulbrighta, profesor ekonomii SGH, wykładowca wielu zachodnich uczelni, kilkunastoletnie członkostwo w PZPR, z której wystąpiła w 1987 r., a po 1989 r. m.in. wiceminister przemysłu i handlu, szef kancelarii prezydenta Kwaśniewskiego, w końcu szef UKIE, wysoki urzędnik ONZ i Unii Europejskiej.

 

Wielu dzisiejszych polityków – nie mówiąc o biznesmanach, czy przedstawicielach służb specjalnych i mediów – ma podobne życiorysy, czyli po prostu pochodzą z ubeckich, resortowych rodzin. Ci, których ja opisuję, to resortowi rodzice.

 

Dziękuję za rozmowę!


Rozmawiał Kajetan Rajski



Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie