8 listopada 2012

Modlitwa za zmarłych

(Cmentarz włoski, mal. Adam Chmielowski (Brat Albert))

Za dusze zmarłych modlimy się mało i źle. Myślimy o nich tylko w pewne dni i przeważnie gromadnie, zapominając, że dusze te mogą potrzebować naszych modłów co dzień i o każdej porze, że są bardziej bezbronne niż dziecię w kolebce, że zatem myśl nasza powinna jak najczęściej nawiedzać miejsce ich cierpienia. Każdy z nas może się przyczynić do złagodzenia ich katuszy, które modlitwa ogólna nie zawsze jest w stanie ukoić. Cierpienia ich bowiem bardziej jeszcze są indywidualne niż cierpienia żywych.

Na ogół odczuwamy dla zmarłych pewnego rodzaju banalny pietyzm, któremu dajemy wyraz w dniu rocznicy ich śmierci. W dniu tym ubieramy się na czarno i uczestniczymy w nabożeństwie z całą poprawnością, w najlepszym razie z uczuciem przygnębienia. Potem składamy na ich grobie kwiaty i oficjalny ukłon, nie mówiąc wszelako do nich, nie słuchając ich skarg, to znaczy nie modląc się za ich dusze — duszą własną.

Dzień Zaduszny uważamy poniekąd za dzień imienin zmarłych. Składamy im wizytę i oddajemy bilet wizytowy pod postacią wiązanki lub wieńca. W stosunku do poległych na wojnie nie poczuwamy się do żadnych w ogóle obowiązków: uczestniczyliśmy przecież — i to z pewnym wzruszeniem — w uroczystości odsłonięcia ich pomnika, wysłuchaliśmy kilku odpowiednio dobranych marszów i pieśni oraz przemówienia pana wojewody. Czy to nie dosyć?

Wesprzyj nas już teraz!

O tych ofiarach wojny myślimy przeważnie w formie komunałów i — nie zdając sobie może z tego sprawy — w sposób czysto „świecki”. Mówimy, że im zawdzięczamy życie, wolność ojczyzny i pokój. Ale uczciwszy w ten sposób ich bohaterstwo uważamy, że spełniliśmy względem nich wszelkie obowiązki. Wydaje się nam nadto, że cześć i sława na ziemi zapewniają zmarłym szczęście pozagrobowe i że, co za tym idzie, zwalniają nas od obowiązku modlitwy za poległych. Dzięki temu rozumowaniu dusze poległych żołnierzy są tak opuszczone, jak może żadne inne dusze chrześcijańskie. Wśród czci i hołdów, jakie im oddajemy, zapominamy, że mogą one cierpieć męki czyśćcowe i łaknąć naszej pomocy.

W praktyce zapominamy w ogóle o dogmacie czyśćca. Nie zdajemy sobie sprawy, do jakiego stopnia przyczynia się on do objawienia sprawiedliwości Bożej w całym jej blasku. Zapominamy, że dusza, splamiona ułomnościami ziemskimi, ujrzawszy w przelocie niebo odczuwa samorzutnie żywiołową potrzebę przygotowania się na wieczyste gody przez oczyszczenie się. Zmarli są wielkoduszni, to też wiedząc, że nie są dość piękni, aby się stawić przed pięknością Boga, odczuwają podobnie jak Święci na ziemi, a raczej w wyższym jeszcze stopniu niż oni, gorące pragnienie wyniszczenia wszystkich śladów swych niedoskonałości i zniweczenia w sobie starego człowieka.

Otóż nie zdajemy sobie sprawy ze ścisłej solidarności dusz, którą zwiemy Świętych Obcowaniem, a dzięki której możemy pomagać duszom zmarłych, ba nawet skracać ich męki.

Zapominamy, że Krew Chrystusa Pana, przelana w bezcennej Ofierze Mszy Św., jest w stanie ugasić płomienie czyśćcowe wokoło duszy i że zmarli łakną jej w nieopisany sposób. My zaś ociągamy się z podaniem im napoju ożywczego.

Tak zatem wskutek bezmyślności czy podświadomego racjonalizmu skazujemy na nieskończenie długie męczarnie tych, których miłowaliśmy za życia.

Nie idziemy też w ślady ewangelicznego Samarytanina w stosunku do dusz nieznanych, które jęczą w otchłani. Nie zwracamy uwagi na ich skargi, na owo rozdzierające Miseremini Hioba, które Kościół wkłada w ich wybladłe usta. I znowu nie rozumiemy, że czyściec rozbrzmiewa jednym olbrzymim wezwaniem o miłosierdzie nad zmarłymi, że w zamian za nie wolno nam przebywać w ich zbawiennym otoczeniu, że dusze zmarłych wymagają od nas miłości mniej materialnej niż ta, którą odczuwamy dla żywych, lecz bardziej współczującej, że wreszcie pragną dowodów tej miłości, na które w ludzkiej krótkowzroczności nie zawsze umiemy się zdobyć.

Nie zdajemy sobie sprawy, że zmarli widzą i rozumieją nas lepiej, a kochają nas i opiekują się nami więcej, niż za swej ziemskiej wędrówki. My zaś skąpiąc im modłów i Ofiar Mszy św. dodajemy do mąk, które cierpią za własne grzechy, męki powstałe z naszej obojętności. I tak dopuszczamy, że w sercach naszych bliscy nam zmarli umierają po raz wtóry.

Jakub Debout, Grzechy zaniedbania, Warszawa 1939, s. 10-14.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 127 624 zł cel: 300 000 zł
43%
wybierz kwotę:
Wspieram