21 października 2014

Szpiedzy, przykrywka i szklanka wody

(fot. Tomasz Adamowicz/FORUM )

Polskie służby w ostatnich dniach ujęły aż dwie osoby podejrzane o szpiegostwo. Czy powinno to dziwić? I do czego Rosjanom miałby być potrzebny stołeczny prawnik? Obok tych pytań warto postawić jeszcze jedno, najważniejsze: dlaczego tę informację podano do publicznej wiadomości?

 

Budząca dreszcz przerażenia pierwsza scena filmu Władysława Pasikowskiego „Jack Strong”, gdy grupa osiłków z sowieckich służb wojskowych wrzuca do pieca amerykańskiego szpiega, płk. Olega Pieńkowskiego, wyglądała w rzeczywistości znacznie bardziej przerażająco. Rzezimieszki z GRU bowiem związawszy pułkownika, wsuwali go powolutku w ogień – poczynając od stóp. W dodatku ofiara, wpadając w niekontrolowaną panikę, szarpała się raniąc ciało.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Dlaczego tak brutalnie rozprawiono się z Pieńkowskim? Celem nie było zaspokojenie sadystycznych rządz – takie działania nie są wszak częste wśród ludzi służb, działających zazwyczaj bardzo metodycznie. Bestialstwo to miało być zwykłą nauczką dla adeptów GRU. Całą egzekucję nakręcono, a film służył do straszenia kursantów, by nigdy nie przyszła im nawet do głowy myśl o nawiązaniu podejrzanych relacji z obcymi służbami.

 

Bez opcji zerowej

 

Trudno powiedzieć czy współcześnie stosowane są podobne metody zniechęcania przyszłych funkcjonariuszy do szpiegowania na rzecz innych wywiadów. Pewne jest natomiast jedno: zwerbowanie szpiega w służbach obcego państwa to jeden z podstawowych celów, dla których działają służby. Odniesienie takiego sukcesu to rzecz bezcenna. Najlepsze wywiady polują więc na dających się uwieść – z różnych, często bardzo przyziemnych powodów – funkcjonariuszy obcego państwa. Powinno to brzmieć niczym złowrogie ostrzeżenie szczególnie dla państw jeszcze ponad dwadzieścia lat temu zaliczanych do radzieckiej strefy wpływów. Polska nie jest tutaj żadnym wyjątkiem, o czym mogliśmy się przekonać niedawno, gdy ogłoszono zatrzymanie dwóch osób podejrzanych o szpiegostwo, w tym oficera polskiej armii. Przypadek ten nasuwa się od razu na myśl słynną sprawę estońskiego policjanta i wysokiego rangą urzędnika ministerstwa obrony, Hermana Simma, zwerbowanego przez rosyjski wywiad. Dodajmy, że przed 1991 rokiem Simm był zasłużonym, radzieckim milicjantem, być może już wówczas znajdując się w kręgu zainteresowania sowieckich tajnych służb.

 

Estończyk stanowił wyjątkowo cenne źródło informacji, bo zajmując się sprawami obronności swojego kraju, gładko wszedł w konfidencję z przedstawicielami NATO. To on nadzorował wdrożenie w Estonii procedur niezbędnych, by włączyć ów kraj do państw Sojuszu. Pozyskanie przez Rosjan takiego agenta to sukces z trudem dający się przeliczyć na złoto. Pobudki Simma – przynajmniej te znane oficjalnie – nie były zbyt wysokie. Rosjanie pozyskali go pieniędzmi, łechtając równocześnie ego zdrajcy innymi dowodami uznania jego zasług.

 

Kazus Simma powinien zapalić w głowach polskich decydentów czerwoną lampkę ostrzegającą przed żołnierzami i funkcjonariuszami mającymi w swoim życiorysie rozmaite szkolenia i kursy w Rosji. By zmniejszyć prawdopodobieństwo ewentualnego werbunku przez obcy wywiad, należałoby stopniowo odsuwać takich ludzi na boczny tor. Stanowią oni bowiem tykającą bombę, gotową wybuchnąć w najmniej oczekiwanym momencie. Odgłos zegara owej bomby to jaskrawy efekt zaprzepaszczania realizacji planu tzw. opcji zerowej w polskich służbach na początku lat 90. Pomysł ów, którego realizacja – po początkowym paraliżu – umożliwiłaby zbudowanie zupełnie nowych służb, do dzisiaj jest wyśmiewany przez zapiekłych obrońców transformacji ustrojowej.

 

Oczywiście nawet najbardziej pieczołowite oczyszczenie polskich służb i wojska z rozmaitych moskiewskich kursantów nie zapewni, że obce wywiady machną ręką na próby rekrutowania szpiegów w naszym kraju. W każdych służbach – obok tych wiernych – znajdą się czarne owce, dające skusić się na pieniądze czy inne frukta. Wystarczy wspomnieć najsłynniejsze przypadki jak Kim Philby z brytyjskiej MI-6 (był tam szefem Sekcji IX ds. koordynowania działań przeciwko ZSRR) czy Aldrich Aimes z amerykańskiego CIA (szef komórki kontrwywiadowczej odpowiedzialnej za kierunek sowiecki).

 

Nasz sąsiad szpieg

 

Nowe, pozimnowojenne czasy przyniosły ze sobą także nową kategorię szpiega. Myli się bowiem ten, kto wyobraża sobie dzisiejszego agenta wywiadu jako kogoś w rodzaju Jamesa Bonda czyli znakomicie wyszkolonego „supermana”, z nowoczesną bronią w ręku i rozmaitymi gadżetami w kieszeni. Szpieg na miarę naszych czasów to biznesmen, zdolny absolwent pracujący w korporacji czy rzetelny prawnik. Podstawową cechą takiego szpiega ma być otwartość, umiejętność nawiązywania kontaktów i wzbudzenia zaufania. Najsłynniejszym szpiegiem „nowego typu” była Anna Chapman. Piękną Rosjankę, która – wziąwszy sobie za męża brytyjskiego biznesmena – brylowała na brytyjskich salonach, niesłusznie uznano w medialnych przekazach za kompletnie niegroźną, akcentując przede wszystkim jej wdzięki. Tymczasem właśnie one miały pomóc jej odgrywać ważną rolę w tkanej przez Moskwę siatce szpiegowskiej. Jaka to rola? Choćby łącznika, przekazującego ważne dane od innych, zdobywających arcyważne informacje szpiegów. Chapman okazała się jednak zbyt łasa na kosztowanie życia „wyższych sfer” i szybko zachłysnęła się sybaryckim stylem, pozwalając sobie na zbytnią brawurę, niedopuszczalną w pracy szpiega.

 

Podobnie rzecz miała się z nowojorskim małżeństwem Cynthi i Richarda Murphy, mieszkających – jak większość średniozamożnych rodzin amerykańskich – w domku na przedmieściach. Oboje świetnie wykształceni, z łatwością wpasowali się w styl życia klasy średniej za oceanem. Była to jednak tylko przykrywka – para sympatycznych małżonków pełniła bowiem szpiegowską misję. Nie była ona może tak wyrafinowana, jak te, których podejmowali się filmowi Pan i Pani Smith, ale za to bardzo ważna: dostarczali pieniądze rosyjskim agentom.

 

Przybieranie odpowiedniego kamuflażu wymaga nie tylko ćwiczeń, ale także osobistych przymiotów. Jak pisze znakomity znawca tematyki tajnych służb, od wielu lat zajmujący się również Rosją i Europą Środkowowschodnią, Edward Lucas, zasadniczą cechą dobrego szpiega jest „wyzbycie się i odrzucenie wszelkich nabytych wcześniej obyczajów społecznych, które przeszkadzają w oszukiwaniu ludzi, manipulowaniu nimi i ich zdradzaniu”. I tak w brytyjskiej szkole szpiegów w Fort Monckton przeprowadza się specjalne ćwiczenie, mające wykazać, czy kandydat na szpiega potrafi uzyskać w możliwie krótkim czasie sporą dawkę osobistych informacji od osoby spotkanej przypadkowo w pubie. Wymaga to nie tylko śmiałości, ale też sporej dozy bezczelności. Jeszcze bardziej wygórowane wymagania stawia izraelski Mossad. Zleca on przyszłym szpiegom, by zapukali do drzwi mieszkania obcej osoby, po czym nakłonili ją do zaproszenia ich do środka. Pozytywnie test zdają ci kandydaci, którzy pokażą się na balkonie mieszkania ze szklanką wody w ręce. Ze szklanki tej, oczywiście, muszą się obowiązkowo napić.

 

Działalność współczesnego szpiega jest więc bardzo daleka od stereotypowego obrazu. Może nim być każdy – także nasz sąsiad. Przypadek zatrzymanego w ostatnich dniach przez ABW prawnika nie jest więc wyjątkowy. Jak wskazują medialne doniesienia miał on dość łatwy dostęp do tzw. warszawskiego salonu, czyli polityków, dziennikarzy, ludzi biznesu. Dysponował charakterystykami poszczególnych osób, miał też gotowe plany werbunku.

 

Pokażmy jak łapać agenta

 

W polskiej „aferze szpiegowskiej” ostatnich dni, najmniej jasny wydaje się motyw, dla którego rząd zdecydował o jej ujawnieniu. Służby specjalne rzadko kiedy decydują się na dokładne informowanie o tym kiedy i jakiego szpiega udało im się ująć. Powód? Często bywa, że taką informację zdobywa agent umiejscowiony w służbach państwa najmującego nakrytego szpiega. W takiej sytuacji gra toczy się o bezpieczeństwo tego, któremu udało się odkryć kreta. Ale nie tylko. Bywa, że odkrycie szpiega może się wiązać z jego przewerbowaniem lub wykorzystaniem oplatającej go siatki dla dezinformacji obcego wywiadu.

 

Wspomniany na początku tekstu przypadek Pieńkowskiego najlepiej obrazuje, jak wytrwale i metodycznie potrafi działać wywiad. Jak wynika z dostępnych materiałów, o współpracy rosyjskiego pułkownika z amerykańskim wywiadem, GRU wiedziała najpewniej już rok przed jego ujęciem. Nie zdecydowano się jednak na podejmowanie żadnych działań wobec niego – w tym odebrania mu dostępu do tajnych informacji – ponieważ informację o jego zdradzie Rosjanie zdobyli dzięki wtyczce w amerykańskim wywiadzie. Musiał to być kret wyjątkowo ważny i dobrze umiejscowiony, bo do sprawy Pieńkowskiego miała dostęp ograniczona grupa amerykańskich funkcjonariuszy.

 

Wiele wskazuje więc na to, że szef MON, Tomasz Siemoniak, podając informację o ujęciu szpiegów chciał wydatnie przysłużyć się „dobru Polski” rozumianego po platformersku czyli jako „dobro PO”. Antyszpiegowską akcję ABW zarówno minister obrony jak i premier ochoczo przedstawili bowiem, jako wielki sukces Polski w walce z rosyjskim mocarzem. Być może informacja ta to udana „medialna przykrywka” dla innych, mniej przychylnych. Oto okazuje się bowiem, że polska premier wcale nie radzi sobie tak dobrze na arenie międzynarodowej, jak zapewniała o tym ona sama i wtórujący jej przyboczni. Pokazał to dobitnie szczyt Europa-Azja w Mediolanie. Polska – jak się okazuje – nadal ma niewiele do powiedzenia w sprawie Ukrainy, choć przez ostatnie miesiące nasze władze deklarowały gotowość zaangażowania w gaszenie konfliktu za naszą wschodnią granicą. Unijni giganci niewiele sobie jednak robią z polskich deklaracji. O sprawie Ukrainy rozmawiają Angela Merkel, Francois Hollande oraz Władimir Putin i Petro Poroszenko. Po co jednak straszyć Polaków niemocą naszej polityki zagranicznej? – zapytali być może retorycznie siebie nawzajem Kopacz i Siemoniak. Pokażmy im lepiej, jak łapiemy rosyjskich agentów.

 

 

Krzysztof Gędłek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie