31 października 2018

Świętość? Chleb nasz powszedni!

Świętość jak kromka chleba. Nie ma w tym porównaniu ani cienia niestosowności czy przesady. W końcu przecież sam Bóg swoje Najświętsze Ciało zamienił w chleb dla naszego uświęcenia. Dlatego świętość jest prosta i codzienna jak chleb nasz powszedni.

 

Pod jednym z artykułów opublikowanych niedawno na tych łamach zauważyłem następujący wpis: „Potrzeba nam normalnych, dobrych i prawdziwych ludzi, a nie świętych”. Jeżeli to nie trolling mający na celu odwrócenie uwagi dyskutujących od sedna sprawy, aby ostatecznie zwieść całą debatę na manowce, tylko wyraz autentycznego przekonania jego autora, warto się nad kwestią pochylić. Podobne opinie słyszy się dziś bowiem – i to wcale nie rzadko – z ust porządnych, szczerze wierzących i praktykujących katolików.

Wesprzyj nas już teraz!

 

„Nie muszę być świętym, czy nie wystarczy, żebym dobrze przeżył życie?” – częściowo wynika to ze swoistej kokieterii, krygowania się będącego w istocie niczym innym jak asekurantyzm („robię, ile w mojej mocy, ale to może nie wystarczyć, nie moja wina”), częściowo zaś z nieznajomości prawideł własnej religii („święci to superbohaterowie wiary, gdzie tam mnie do nich?”).

 

Tymczasem chrześcijan obowiązuje nakaz samego Boga Ojca: „Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty, Pan, Bóg wasz!” (Kpł 19, 2). I jak tu z czymś takim polemizować. Kto by chciał się wdać w polemikę, ten nie jest chrześcijaninem. Zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga, i z Jego zrządzenia, wedle Jego planu naszym zadaniem i ostatecznym celem jest uczestnictwo w Jego chwale.

 

Świętość też dla ludzi!

 

A zatem świętość jest dla ludzi. Skoro zaś tak, to musi być w miarę powszechnie dostępna. I jest. Niestety, została w dość pokaźnym stopniu zmitologizowana, i to – przykro powiedzieć – w jakiejś mierze również przez tradycyjną hagiografię. „Niektórzy biografowie świętych, zapewne w dobrej wierze, wyświadczyli niedźwiedzią przysługę katechezie, doszukując się za wszelką cenę rzeczy nadzwyczajnych u sług Bożych, nawet w pierwszym płaczu noworodka. Opowiadają więc, że niektórzy z nich w dzieciństwie nie płakali i dla umartwienia w piątki nie ssali piersi matki… Ty i ja urodziliśmy się płacząc, bo tak chciał Bóg; i ssaliśmy pierś naszej matki nie przejmując się postami…” – zauważył Josemaria Escrivá de Balaguer (sam skądinąd święty).

 

Jego wierny uczeń zaś, Jesús Urteaga Loidi dodał jednej ze swych licznych książek, iż „niektóre żywoty świętych pomijały słabości swoich bohaterów, gdyż ich autorzy przypuszczalnie obawiali się, że czytelników zgorszy opis mężczyzn i kobiet podobnych do nich. (…) Niektóre książki tak dalece oddaliły nas od kanonizowanych, że możemy ich jedynie podziwiać; a czasami nawet i to przychodzi nam z trudem”.

 

To zaprawdę niedźwiedzia przysługa wyrządzona katechezie (a i samej hagiografii). Wyidealizowany do granic możliwości obraz świętych, którzy „kiedy są w drodze, nie zatrzymują się, kiedy się pną pod górę, nie upadają, kiedy pracują, nie odpoczywają, a gdy się modlą, nic ich nie rozprasza”, nie tylko nie ukazuje całej prawdy o nich, ale wręcz tworzy fałszywy ich obraz. A to rodzi frustrację. Niejeden katolik w reakcji na zarysowany powyżej wizerunek stwierdzi:

 

– Świętość? To nie dla mnie! Świętym to może zostać jakiś superman, ale na pewno nie ja!

 

O, Święci Pańscy, cóż za gigantyczne nieporozumienie! Wszyscy jesteśmy powołani do świętości. „Bądźcie doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” (Mt 5, 48) – nakazał wszak Chrystus Pan. Świętość nie polega jednak na wrodzonym braku złych skłonności – świętość w najmniejszym stopniu nie jest stanem wrodzonym – na świętość trzeba zapracować. Wcale jednak nie tak ciężko, jak się to może na pierwszy rzut oka wydawać.

 

Życie nie zakończone świętością to porażka!

 

Świętość rozpoczyna się od prawości. Człowiek prawy to człowiek, ni mniej ni więcej, tylko po prostu „normalny, dobry i prawdziwy” – by zacytować przywołanego na początku artykułu anonimowego internautę, który nolens volens w swym postulacie nieświadomie podał przybliżoną definicję świętości. Święty musi być dobry – to oczywiste; święty musi być w tym autentyczny – to nie mniej oczywiste; i wreszcie święty musi być normalny. Świętość jest normalnością par excellence, więcej nawet – jest normą. Jako stworzeni na obraz i podobieństwo Boga, musimy Go przypominać. Nawet nie dlatego, że On nam tak kazał, ale po prostu po to, by zachować ludzką tożsamość. I żyć całą pełnią. Albowiem – jak słusznie twierdzi wspomniany powyżej ksiądz Jesús Urteaga Loidi – „jeśli życie chrześcijanina nie kończy się świętością, oznacza to porażkę”.

 

Być człowiekiem naprawdę „normalnym, dobrym i prawdziwym” znaczy stać o krok od świętości. Jak duży krok, to już kwestia indywidualna, niemniej normalność, dobroć i prawdziwość stanowią warunek sine qua non świętości. Z takiej perspektywy sprawy wyglądają już zupełnie inaczej. Z takiego punktu wyjścia heroiczność cnót nie jawi się już wyniosłym szczytem dostępnym jedynie nielicznym, nadludzko obdarowanym wybrańcom. Po prostu – jak to w miłości – czegóż poskąpimy Ukochanemu? A gdyby przyszło do męczeństwa? Czego się nie robi dla Ukochanego? Na tym etapie to już są proste sprawy – proste odpowiedzi, proste wybory.

 

Nie ma półświętości!

 

Ale za nic nie wolno się w tym stadium zatrzymać, zwłaszcza z fałszywej pokory („mnie maluczkiemu tyle wystarczy, gdzie mnie tam do niebieskich apartamentów?”), która w istocie jest ordynarną pychą (naprawdę lepiej od Boga wiesz, czego ci trzeba?). „W domu Ojca jest mieszkań wiele” (J 14, 1) i wszystkie zostały przygotowane dla nas, jeszcze przed zaraniem świata – a kimże my jesteśmy, by orzekać własną do nich nieprzystawalność, skoro usilnie zaprasza sam Pan wszechświata?

 

Nie ma półświętości czy półdoskonałości, bo Pan Bóg Zastępów nie znosi półśrodków: „Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust” (Ap 3, 15-16). Nie można być trochę świętym – całkiem tak samo jak nie da się być trochę w ciąży. Co więcej, zatrzymanie się w połowie (czy w jakimkolwiek innym procencie) drogi ku Niemu – uznanie, że wystarczy być człowiekiem „normalnym, dobrym i prawdziwym” – grozi potwornym niebezpieczeństwem. Ze względu na tego, który „jak lew ryczący krąży szukając kogo pożreć” (1 P 5, 8).

 

Jego pozbawione powiek oko z kocią źrenicą bacznie obserwuje każdy nasz krok. Dostrzegłszy moment zawahania natychmiast podejmuje on działania operacyjne i ani się obejrzymy, gdy zbuduje w naszym wnętrzu potężną fortecę samozadowolenia. A potem „przychodzi i zastaje dom wymiecionym i przyozdobionym. Wtedy idzie i bierze siedem innych duchów złośliwszych niż on sam; wchodzą i mieszkają tam. I stan późniejszy owego człowieka staje się gorszy niż poprzedni” (Łk 11, 25-26).

 

Świętość została zaprojektowana i skonstruowana dla człowieka – takiego jakim jest – i dana mu zupełnie za darmo, choć kosztowała cenę krwi Boga. Godzi się więc z entuzjazmem przyjąć gratisowy bilet do nieba i nie zwlekając wyruszyć w drogę. Bez względu na koszt, wysiłek czy ewentualne nieprzyjemności, „albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie” (Mt 11, 30) – zapewnia Chrystus Pan.

 

Pamiętaj katoliku: wydziwiając nad świętością sprawiasz przykrość Ukochanemu. Chcesz tego?

 

Jerzy Wolak

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie