14 grudnia 2020

Święta rodzina a rewolucyjny model XXI wieku

Musicie wygrać walkę o rodzinę! Takie słowa do Sanktuarium Najświętszej Rodziny w Krakowie skierował św. Jan Paweł II. W praktyce oznacza to nie tylko konieczność zwycięstwa, ale także potwierdzenie, że istnieje w tej materii walka. I tak jak papież-Polak zaproponował pojęcie „cywilizacji śmierci” stojącej w opozycji do „cywilizacji życia”, tak w przypadku rodziny możemy mówić o fundamentalnym konflikcie między rodziną prawdziwą, a rozmaitymi fałszywymi modelami pseudo-rodziny, których istnienie i afirmacja podważa wyjątkowość i niepowtarzalność tej prawdziwej, zdrowej i normalnej.

 

Jaka powinna być rodzina? Najlepszy jej wzór możemy odnaleźć Piśmie Świętym oraz w biografiach świętych, ze szczególnym uwzględnieniem Najświętszej Rodziny, Rodziny w której dorastał Syn Boży. I choć nie znamy wielu szczegółów z Jej dziejów, to znamy cechy Jej członków. Głowa Świętej Rodziny, oblubieniec Matki Bożej i opiekun oraz ziemski ojciec Pana Jezusa, to mężczyzna o niezwykłej sile wewnętrznej. Święty Józef – wzór dla wszystkich mężów i ojców – potrafił ze spokojem, ale też odwagą przyjąć różne wyzwania przed jakimi przyszło mu stanąć, a jako człowiek pobożny – choć targany obawami i wątpliwościami – ufał Stwórcy i Jego Aniołowi, co w tamtej sytuacji bez wątpienia wymagało głębokiej wiary. Znamy go z pracowitości, ale także czystości. Brak odnotowanych w Piśmie Świętym słów wypowiedzianych przez Przesławnego Potomka Dawida pozwala nam ponadto sądzić, że zamiast mówić – działał.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Z kolei żona św. Józefa – Maryja – po wsze czasy stanowić będzie niedościgniony wzór dla ludzkości ze szczególnym uwzględnieniem kobiet. Najświętsza Panna to bowiem doskonały przykład wiary głębokiej do tego stopnia, że bez zastrzeżeń zgodziła się wydać na świat Syna Bożego. Jednocześnie jawi się jako osoba niezwykle odpowiedzialna – i to już w młodym wieku, a oprócz niesłychanego oddania Synowi Bożemu i troski o swoją najbliższą rodzinę poznajemy ją także jako wrażliwą na potrzeby dalszej krewnej, Elżbiety. Nigdzie ponadto nie natrafiamy na sugestię, by Maryja narzekała na swój los, a przecież jej życie – delikatnie mówiąc – do najłatwiejszych nie należało. Niewiele natomiast na podstawie Ewangelii możemy powiedzieć o Panu Jezusie jako dziecku. Nie oznacza to jednak, że nie wiemy nic, bowiem opis wizyty Najświętszej Rodziny w Jerozolimie, gdy Chrystus miał 12 lat, stanowi ważną lekcję zarówno dla wszystkich dzieci, jak i sugestię właściwego modelu wychowawczego dla rodziców. Dowiadujemy się bowiem, że po odnalezieniu Go w Świątyni Pan Jezus powrócił z Rodzicami, a w Nazarecie „był im poddany”. A więc mimo faktu swojej Boskości nie naruszał zdrowej, naturalnej hierarchii, jaka winna panować w rodzinach.

 

W tych Osobach zawierają się wzorce do naśladowania. Współczesny świat chciałby jednak rodzinę widzieć w sposób zgoła odmienny.

 

Rodzina – dla szatana wróg numer 1

Dobrze znane są słowa fatimskiej wizjonerki siostry Łucji dos Santos, która w liście do kard. Carla Caffarry napisała, że decydująca konfrontacja między Królestwem Bożym a szatanem dotyczyć będzie rodziny i małżeństwa. Nie sposób wątpić w celność tej diagnozy obserwując dzisiejszy świat, który zdaje się doceniać i pochwalać wszystko, co stanowi zaprzeczenie, a wręcz parodię rodziny. Jednocześnie zwolennicy dokonania rewolucji w tej sferze nie poprzestają na „reklamowaniu” innych „modeli rodziny”, pozwalając osobom przywiązanym do normalności żyć swoim życiem. Przeciwnie: uderzają w rodzinę, począwszy od jej swoistej delegitymizacji, na deprawacji dzieci skończywszy. We współczesnej popkulturze, która jest obecnie głównym nośnikiem idei, tradycyjna, wręcz zwyczajna rodzina z ojcem, matką i dziećmi, nie jest czymś normalnym. Nie jest nawet przedstawiana jako fanaberia garstki religijnych fundamentalistów. Rodzina to coś „złego” i jako „zło” musi zostać całkowicie przemodelowana, zneutralizowana.

 

Z rewolucyjnej perspektywy rodzina istotne stanowi jednak fundamentalne zagrożenie dla budowy świata bez Pana Boga i wartości. To bowiem w rodzinie człowiek poznaje nie tylko wiarę, ale także wszelkie elementy konstytuujące „stary świat”. W tradycyjnej rodzinie odnajdujemy hierarchę, autorytet ojca, serdeczność matki i posłuszeństwo dzieci – a wszystko, w duchu wzajemnej miłości, prowadzi do dobra zarówno ziemskiego jak i transcendentnego. Hierarchia jest jednak nie w smak zanarchizowanemu światu, gdzie każdy, w duchu relatywizmu, głosi swoją prawdę, swoją mądrość, swoje zasady moralne. Podobnież z nową wizją człowieka kłóci się naturalny autorytet ojcowski i matczyny. Owszem, ciągle jeszcze dopuszcza się dziś istnienie grupy obywateli uznawanych za mądrzejszych, jednak pochodzą oni z nominacji, niejasnego w źródłach nadania, nie zaś z samego faktu pełnienia określonej, naturalnej i zwykle przyrodzonej roli. W ten sposób zaczyna obowiązywać schemat, w którym ważniejszy dla dziecka staje się nie ojciec czy matka, ale telewizyjny ekspert czy celebryta, zaś każdy podważający zasadność takiego modelu jawi się jako zagrożenie dla wolności czy ekspresji młodego człowieka.

 

To jednak ciągle nie koniec, gdyż – mimo trąbienia na prawo i lewo o miłości – owo pojęcie wypacza się i zastępuje fałszywą treścią. W nowocześnie pojmowanej rodzinie nie ma więc miejsca na prawdziwą miłość oznaczającą absolutne oddanie połączone z pewnymi wymaganiami pozwalającymi stawać się lepszym. Przeciwnie: dziś kochający rodzic ma pozwalać dziecku na wszystkie zachcianki, a dając mu nieograniczony dostęp do portfela i zwalniając z wszelkich obowiązków, stać się niewolnikiem jego kaprysów. W lansowanym modelu nie ma więc miejsca nie tylko na hierarchię i autorytet kojarzone ze św. Józefem i na miłość, jaką Maryja obdarzyła swojego Syna, ale także i na „bycie poddanym” swoim rodzicom – niczym nastoletni Pan Jezus.

 

Rodzina silna i niepodzielna – na celowniku

W wielu przekazach medialnych i deklaracjach ideologicznych (np. Konwencja stambulska) możemy spotkać się z sugestią, że rodzina jest siedliskiem zła i patologii. To w niej ma dochodzić do przemocy, w niej mają kształtować się postawy fundamentalistyczne. Owszem, negatywne zjawiska zdarzają się i w rodzinach, jednak w żadnym wypadku nie jest to jej immanentna cecha, przeciwnie – to patologia i to z patologią, a nie samą rodziną, należy walczyć. Niestety na wojnie pierwsza ginie prawda. W tym wypadku z ręki ideologów zażynających realny obraz rodziny przekonywaniem, że to, co fatalne, ale marginalne, jest typowe i częste.

 

Takie myślenie stoi za popularyzacją w świecie antyrodzinnej w duchu idei usprawiedliwiającej i akceptującej rozbijanie rodzin przez aparat biurokratyczny, także w sytuacjach niepowiązanych z przemocą czy patologiami niemożliwymi do przezwyciężenia. Dziś bowiem w wielu krajach świata odbiera się rodzicom dzieci z powodów błahych, jak na przykład ekonomicznych lub nawet… bez powodu, bez zaistnienia sytuacji, którą każdy człowiek o zdrowym pojmowaniu rzeczywistości uznałby za faktycznie problematyczną. To jednak nie koniec problemów ze spójnością współczesnej rodziny. Kolejny to bowiem upowszechnienie się akceptacji dla rozwodów i traktowania ich jako „mniejszego zła”, a nawet… „dobra”. Tymczasem rozbicie rodziny zawsze oznacza zło, nawet jeśli jego źródłem było inne zło. Nigdy więc nie sposób mówić o rozwodzie jako o czymś dobrym. Mamy bowiem do czynienia z rozpadem tego, co zostało powołane do trwałości. Owa destabilizacja zaburza prawidłowy rozwój dzieci i może rzutować na ich życiowe wybory w przyszłości. Ponadto dla ludzi wierzących rozwód – ale też to, co do niego prowadzi oraz jego konsekwencje – to zło w wymiarze pozaspołecznym, zło moralne, grzech.

 

Tymczasem święty Józef w obliczu trudności i nadzwyczajnej sytuacji nie porzucił swojej żony. Nie zdezerterował także gdy – dla dobra, przetrwania rodziny – należało w życiu zmienić bardzo wiele, wyrwać się z zapewne znanych, utartych od lat schematów i udać się do Egiptu. Nie było ponadto w czasach ziemskiej wędrówki Pana Jezusa nadopiekuńczego państwa ze spuchniętą administracją, która w te pędy zajęłaby się „dysfunkcyjną” rodziną z dzieckiem urodzonym w urągających standardom warunkach. Zamiast super-państwa była natomiast miłość, która ma większe znaczenie niż warunki materialne. Może więc zamiast myśleć o zwiększaniu uprawnień pomocy społecznej zadbajmy, byśmy wszyscy, bez wyjątków, starali się podążać za wzorem Najświętszej Rodziny?

 

Rodzina i moralna (de)legitymizacja

Rewolucja nie omija żadnego aspektu związanego z rodziną, a atak na nią dotyczy także jej legitymizacji prawnej i moralnej. Oto bowiem coraz częściej także i my, katolicy, za rodzinę uznajemy związki niesakramentalne. Ponadto wiele osób traci zainteresowanie zawarciem bezkompromisowo trwałego, dożywotniego małżeństwa, z którego nie da się „uciec” gdy tylko przestanie się „czuć motylki w brzuchu”. Stąd wzrost liczby zawierania związków cywilnych także przez osoby, które nie mają przeszkód, by zawrzeć małżeństwo sakramentalne.

 

Jakby tego było mało, rośnie liczba osób organizujących sobie cudaczne uroczystości nie niosące za sobą ani wartości religijnej ani skutków prawa cywilnego – tzw. śluby humanistyczne. Nie są to ani śluby kościelne, tworzące prawdziwą rodzinę, do której małżonkowie zapraszają Chrystusa Pana, ani także związki cywilne, bez których funkcjonowanie w zbiurokratyzowanym świecie jest trudniejsze. To ceremonia niejako religijna bez religii, kościelna bez Kościoła i bez zaproszenia do wspólnego życia Pana Boga. To festiwal własnego „ja”, w którym para może zdecydować o wszystkim – nie tylko o wystroju czy granych utworach, ale także i o tekście przysięgi. Może też, ale nie musi, nadać ceremonii charakteru wiążącego w prawie cywilnym. Wątpliwe natomiast, by związek „scementowany” bez Pana Boga, za to z dużą dawką „wyrażania siebie”, stanowił właściwą odpowiedź na obserwowany kryzys rodziny niszczonej m.in. przez egoizm małżonków poszukujących szczęścia własnego, a nie drugiej osoby.

 

Ów model ma także niewiele wspólnego z ideałem Najświętszej Rodziny, która wypełniała wszystkie obowiązki i zalecenia wynikające z prawa religijnego, takie jak obrzezanie czy ofiarowanie Syna Bożego w Świątyni Jerozolimskiej. Nie widzimy tam wyrażania siebie czy dominacji własnego „ja”, ale pokorne podporządkowanie się sprawom wyższym i wierze, na której Najświętsza Maryja Panna i święty Józef zbudowali trwały fundament związku.

 

Rodzina i jej skład

Antyrodzinna fobia XX i XXI wieku doszła do absurdalnej perwersji, w której rodziną nazywa nie tylko związki niesakramentalne, ale także układy sprzeczne z prawem naturalnym – pary jednopłciowe. Wszystkich zaś sprzeciwiających się tej mądroujemnej opinii uznaje się nie za ludzi rozsądnych, ale… nienawistników. Dziś więc częściej w mediach za wzór dobrego męża stawia się nie mężczyznę wiernego i oddanego żonie, ale wesołkowatego samcołożnika.

 

Rewolucja jednak – niczym narkotyk – wymaga coraz większych dawek substancji, która w tym wypadku jest absurdalnym gwałtem na rozumie. Powoli więc i homoseksualiści przechodzą do lamusa, stają się mainstreamem. Dziś ich miejsce zastępują układy transseksualne, w których wykoślawiony jest nie tylko „skład” płciowy związku, ale i… sama płeć uczestników relacji. Nie da się ponadto zignorować popularyzacji zjawiska relacji więcej niż dwóch osób, w których bycie mężem czy żoną miesza się z byciem kochankiem lub kochanką, zaś funkcja ojca i matki – z ojczymem i macochą.

 

Patologiom skrajnym, medialnie nośnym, ale jednak – na szczęście! – ciągle stosunkowo rzadkim, towarzyszą jednak i bardziej „standardowe” aberracje w rozumieniu istoty rodziny. Coraz powszechniej spotkać można się bowiem z małżeństwami sakramentalnymi, które wbrew złożonej przez ołtarzem przysiędze niejako programowo zamykają się na dar potomstwa. I nie chodzi tutaj – dodajmy to dla jasności – o osoby, które z powodów zdrowotnych problemów potomstwa mieć nie mogą, choć bardzo go pragną. Takie sytuacje znamy chociażby z Pisma Świętego, a Miłosierny Stwórca zawsze takie rodziny otaczał opieką i niejednokrotnie we właściwym momencie obdarzał je upragnionym darem potomstwa (wspomnijmy chociażby rzeczoną wyżej św. Elżbietę i św. Zachariasza – rodziców św. Jana Chrzciciela). Nie można także wykluczyć, że Pan Bóg wyraża wobec takich małżeństw pragnienie, by obdarzyły miłością dzieci, o które z jakiś powodów nikt się nie troszczy. Problem zdrowotny konkretnych osób nie jest jednak w żaden sposób tożsamy z patologicznym postrzeganiem macierzyństwa i ojcostwa jako stanów niepożądanych, gdyż wymagających wysiłku i wiążących się z odpowiedzialnością. Tymczasem coraz więcej osób odbiera potomstwo nie jako dar od Stwórcy, ale jako ciężar, niechciane brzemię. Refleksje socjologiczne w tej sprawie zajęłyby pewnie setki stron, na których można by opisać zmiany w mentalności i wzrost znaczenia własnej wygody kosztem pokładanej w potomstwie nadziei „na starość”. Z kolei refleksja religijna nakazuje przypomnieć, że katolicy decydujący się na zawarcie małżeństwa publicznie wyrazili chęć wydania na świat potomstwa i wychowania go w świętej Wierze. Tego dotyczyło jedno z trzech pytań, jakie narzeczonym przed ołtarzem zadał kapłan. Jedno z trzech, a więc ponad 33 procent! I to tuż obok pytań dotyczących takich spraw jak chociażby dobrowolność zawieranego małżeństwa i chęć dozgonnego wytrwania w nim mimo możliwych przeciwności. Nie mówimy więc o kwestii błahej, drugorzędnej, bo jeśli wyrażenie otwarcia na nowe życie uznamy za niewiążące, to dlaczegoż mielibyśmy nie mówić tego samego o sprawie braku przymusu do złożenia przysięgi czy chęci życia ze współmałżonkiem przez całe życie?

 

Święta Rodzina pokazuje nam, że otwartość na życie to właściwy, miły Stwórcy kierunek zarówno gdy mówimy o sytuacjach przewidzianych i zaplanowanych, jak i zaskakujących. Wszak nowe Życie pojawiło się u św. Józefa i Matki Najświętszej w sposób absolutnie i bezapelacyjnie zaskakujący, niejako obok procesów dotyczących zaistnienia każdego człowieka. Nie było jednak mowy o odrzuceniu Tego Dziecka, o umniejszaniu wartości Tego Życia, zaś obawy św. Józefa – wynikające z początkowego niezrozumienia sytuacji przerastającej ludzką wyobraźnię – nie dotyczyły prawa do życia, zaś jego uwaga koncentrowała się na obronie czci Matki Bożej. Widać więc wyraźnie, że współcześni małżonkowie pragnący, by ich rodzina była – na wzór Świętej Rodziny – trwała i pełna miłości, nie mogą nie tylko zamykać się na dar życia, ale także dopuszczać ewentualności przerwania życia, które zaistnieje wbrew planom.

 

Zdrowa rodzina może uratować świat

Najświętsza Rodzina to najdoskonalszy wzór dla wszystkich rodzin na świecie. Choć bowiem historia Kościoła na wiele rodzin, które warto stawiać za przykład, to jednak tylko w tej jednej przyszedł na świat Syn Boży. Jeśli więc szczerze będziemy podążać wzorem św. Józefa, Matki Najświętszej i Pana Jezusa, to możemy być pewni, że nasze życie będzie poukładane. I choć zapewne żyjąc w ten sposób nie odmienimy od razu całego świata pełnego aberracji dotyczących małżeństwa, rodziny, płciowości i życia, to przynajmniej sami sobie w drodze do życia wiecznego nie będziemy rzucać kłód pod nogi. Inni zaś – w mniejszym lub większym stopniu pozytywnie odpowiadający na rewolucyjne pokusy – prędzej czy później odkryją pustkę, jaka wypełnia ich świat zbudowany na fundamentach odległych od Prawa Bożego. Wtedy zaczną się rozglądać w poszukiwaniu stabilnych podstaw, na których należy budować wspólne życie. Czy zainspirują się Najświętszą Rodziną? Cóż, możliwe, że po latach życia w błędach taki przykład okaże się zbyt odległy, abstrakcyjny i niezrozumiały. Może nawet wiele osób w ogóle nie pomyśli, by szukać wzorca w Piśmie Świętym. Niech więc wtedy mają w swoim zasięgu wzór łatwiejszy do zrozumienia – zdrową rodzinę stanowiącą odbicie Tej Najświętszej, Rodziny z Nazaretu. Jeśli zaś takich przykładów nie zabraknie, to o losy świata możemy być spokojni.

 

Michał Wałach

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(8)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie