28 września 2012

W przededniu marszu. Turkot wozów, rzygowiny heretyków, kapłani święci i nieświęci.

(Portret Stanisława Hozjusza. Fot. Forum)

Kończę kawę, płacę (wedle mego rozeznania, o wiele za dużo) i zabieram się do opuszczenia kafejki. Naprzeciwko mam kościół, mija właśnie pół godziny od uderzenia w dzwon. Pora wejść do środka. Z bagażem ksiąg w torbie. Gazetę rzucam wcześniej do śmietnika. Swój do swego.



Wesprzyj nas już teraz!





Lektura przy kawie

Siedzę w kafejce, czytam poranne gazety, wertuję stare i nowe księgi. Słyszę głos dzwonu, dobiegający z kościoła naprzeciwko. Słyszę, choć zagłusza go turkot tramwajów i pisk samochodów, które oddzielają mnie od bram świątyni. Ale dzwon zgłuszają też prasowe rzygowiny. Spoglądam w książkę, którą otworzyłem obok gazety – i drżę, bo czytam:

 

Ty, co obłąkanemu tak wierzysz…

Mów, czy ci braknie serca czy rozumu?

Czy nie widzisz, jak rzyga z swej gęby plugawej,

A obelgami głuszy turkot wozów?

 

Przejrzenie

Spociłem się. Podsumowałem szybko pozycje leżące w zasięgu ręki. Ze świeższych – nowa monografia kościoła mariawitów, ze starszych pisma Stanisława Orzechowskiego, antologia szesnastowiecznej prozy polskiej, „Kronika” Bielskiego, „Kazania” Skargi, „Łódź młodzi z nawałności do brzegu płynąca” Kaspra Twardowskiego, poety nawróconego.

 

Kawał historii, która lubi się powtarzać. Spojrzenie w kolejną książkę… kolejny wiersz sprzed pięciu stuleci brzmiący jak instruktaż dla dziennikarzy:

 

Kapłanom złorzecz, wzgardę dla niebian miej tylko,

Gań uznany obyczaj, post, modły, świętości,

Wyśmiewaj i zaprzeczaj uchwałom soborów,

Szydź z obrzędów, odpustów i klątw też kościelnych.

I modłów za grosz nie ceń, a spowiedź odrzucaj.

Precz z bożą służbą, z chlebem Pańskim po kościołach!

O sobie nieś mniemanie większe niż przystoi…

 

Podliczam: złorzeczenie kapłanom, wyśmiewanie wiary, wzgarda dla świętych obrzędów, dobre mniemanie o sobie… tak, wszystko już było, dokładnie tak jest w tej gazecie, która trzymam przed sobą. Nawet o spowiedzi, żeby ją odrzucić, też już napisali, choć na razie w sposób umiarkowany i na razie nie powracają do tematu. Zadrżałem po raz wtóry: czy leżące obok mnie stare księgi generują teraźniejszość? A jeśli tak, to co nas czeka?

 

Jak to się działo?

Sięgam po kawę, znów słyszę pisk hamulców. Przychodzi refleksja: autor tego wiersza to kapłan i biskup, który bronił prawej wiary, ale sam nie był wzorem moralności. Notorycznie łamał przykazania. Owszem, pomstował na heretyków – ale przykładu nie dawał. Może czynił tak dlatego, że gdy pisał, reformacja nie tknęła jeszcze na dobre polskiego Kościoła? Zatem nie bał się ani o swoje stanowisko, ani o swoje owieczki. Spoglądał z wyższością i satysfakcją na Kościoły Zachodu, siedząc bezpiecznie w humanistycznym gabinecie, w którym składał wiersze, albo w sali, w której popijał wino z kręgiem „opilców i oźralców”. No, ale wiarę miał… przynajmniej w gębie.

 

Czy teraz, nasi biskupi… no nie, są stokroć lepsi. Ale przecie każdemu wszystko może się zdarzyć. Każdemu. Niejednokrotnie wiemy nawet, komu.

 

Śmierć króla i papieża

Dolewam śmietanki i wciąż słyszę, jak bije dzwon. Pamiętam, kiedyś, mając lat kilkanaście, usłyszałem, jak w całym naszym mieście zaczęły bić dzwony. Umarł arcybiskup Baraniak, kapłan niezłomny. Odtąd bicie dzwonów przejmuje mnie czasem takim jakimś dreszczem. Ale potem, to już chyba tylko na śmierć Jana Pawła II usłyszałem o podobnym biciu dzwonów.

 

Otwieram księgę, widzę śmierć Zygmunta Starego. Od razu analogia. On nie był Janem Pawłem II, ale koincydencja jest. Jest cezura braku osoby. „Stary król” miał taki autorytet, że nikt nie śmiał przy nim głosić herezji. Heretyków gromił, choć specjalnie nie prześladował. Przyszła śmierć królewska i rządzić począł młody król. Już na stypie podano mięso w dzień postny – przez wzgląd na zagranicznych gości-heretyków. Na sejmie pojawiła się kwestia katolickiego księdza, który ożenił się i żądał uznania małżeństwa za ważne. A wreszcie – jak zanotował kronikarz…

 

…przy Mszej o Duchu Ś.[więtym] (od której się zawżdy chwalebnie sejm w Polszcze zaczyna) przy podnoszeniu Ciała Pańskiego naleźli się niektórzy przed oczyma królewskimi, co czapek nie zdyjmując stali, ani klękać chcieli.

 

Kronikarz konkludował wzburzony: „Więc pierwej mięso… potym ksiądz żonę pojął, a teraz już świątości nie czczono”. I to przed oczyma królewskimi. A młody król – nic.

 

Ten etap jest jeszcze przed nami. Ale wiemy już, kto go zainaugurował, bo bestia zbudziła się zaraz po śmierci Jana Pawła II. Czy teraz, nasi obywatele… no nie, są stokroć lepsi. Ale przecie każdemu może się… i wiemy nawet, komu.

 

Biskupi kacerzami

Dzwon wciąż dzwoni, kawa stygnie. Przypominam sobie księży, takich zwykłych: spowiadali, nauczali, wierzyłem im. Teraz to apostaci. Pokój z nimi. Zgrzyt tramwaju każe znów spojrzeć w stare księgi. Jakże późno spostrzeżono, że przeciwnicy prawej wiary byli pośród jej rzekomych obrońców. Spowiednik królowej Bony, Włoch-franciszkanin: okazał się heretykiem. Jego klasztor opustoszał, zakonnicy częścią pożenili się, częścią stali bezradni wobec rzeczywistości. Na pocieszenie można sobie było powiedzieć, że ówczesny biskup krakowski nie tylko „cnotą, rozumem wielkim, radą doskonałą, nauką” wyprzedzał pozostałych, ale także „świątobliwością żywota był równy tym, które kiedy bez męczennictwa kanonizowano”. Cóż stąd, skoro jego osobisty sekretarz okazał się wkrótce jednym z bluźnierców… Dlatego zatrwożony prymas podczas synodu w Piotrkowie Trybunalskim –

 

…oprócz zwykłej, biskupiej przysięgi nową im [obecnym na synodzie biskupom] przydał; albowiem między samymi biskupami wielu było podejrzanych o sekty; do innych przysiąg przyłączone były takowe: „Wierzysz w święconą wodę, w wezwanie świętych i chrzest dzieci skuteczny? Wierzysz w czyściec, w papieża i mszą, w posty, śluby i bezżeństwo [księży]?” Na te słowa z przysięgą odpowiadali biskupi: „Wierzę”.

 

Niestety, już wkrótce sam prymas (choć nie ten sam, o którym mowa powyżej, lecz inny) został oskarżony przed papieżem o to, że sprzyja nowinkom i pragnie utworzyć w Polsce „kościół narodowy”. Zamiaru zresztą nie tajono.

 

Czy teraz, nasi księża, nasi biskupi… no nie, są stokroć lepsi… Ale przecież każdemu wszystko może się zdarzyć. Każdemu. Niejednokrotnie wiemy nawet, komu.

 

Kapłani strzegący czystości i miłosierdzia

Kolejny łyk kawy. Znowu pisk opon i turkot kół mieszają się z biciem dzwonu. Wspominam innych księży. Na wierzch stosu książek wypływa tom ostatni, gruby: nowa monografia o początkach mariawitów. Dlaczego odeszli? Dlaczego apostołowie miłosierdzia, czciciele Najświętszego Sakramentu, wielbiciele czystości – opuścili nas? Ile w nich było zgorszenia, a ile intryg carskiej ochrany? Czy to dobrze, iż donosili władzy duchownej na kapłanów żyjących w grzechu. To nie skutkowało. Więc pono publikowali ich spisy. Na koniec nie okazali pokory i wybrali schizmę, ze schizmy skręcili do sekty. Umiłowanie dobra dało złe owoce. Czy…?

 

Nasi księża, nasi biskupi też kochają dobro. No nie, nigdy… są przecie stokroć lepsi… Ale każdemu wszystko może się zdarzyć. Niejednokrotnie wiemy nawet, komu.

 

Hozjusz i inni

Kończę kawę, płacę (wedle mego rozeznania, o wiele za dużo) i zabieram się do opuszczenia kafejki. Naprzeciwko mam kościół, mija właśnie pół godziny od uderzenia w dzwon. Pora wejść do środka. Z bagażem ksiąg w torbie. Gazetę rzucam wcześniej do śmietnika. Swój do swego.

 

Trzeba było Trydentu i Hozjusza, trzeba było sprowadzonych przez Hozjusza jezuitów, trzeba było karmelitów, dominikanów i świeckich bractw, żeby prąd herezji nadział się na katolicką skałę. Trzeba było sodalicji, do której wstępowali jakże liczni poeci – choćby ów Kasper Twardowski, którego tomik schowałem przed chwilą do torby laptopa. Potrzeba było też nowych mediów – czyli potężnych naw, imponujących sklepień, zakonnych teatrów, iluzjonistycznych malowideł, aby myśl powszechna skupiła się znów na Duchu Świętym i popłynęła w inną stronę.

 

Niektórzy dodają, nieco złośliwie, że trzeba też było sarmackiej społeczności, która na argumenty heretyków patrzyła okiem dość obojętnym. Łatwo dała się im uwieść, ale i łatwo dała się od nich odwieść. W prostocie swojej żałowała tylko pieniędzy, które szły na dziesięciny. Kiedy sarmaccy wierni oskubali już parafie z dóbr doczesnych, powrócili do starej wiary i starego obrządku. Ale co ze zbawieniem tych, którzy nie zdążyli wrócić?

 

Różnice i postulaty

Przeszedłem przez portal Kościoła. Nie słychać tu już pisku samochodów i turkotu tramwajów, choć jestem w centrum gwarnego miasta. Nie dochodzą prasowe rzygowiny. Zaraz zacznie się Msza Święta. Rozglądam się. Nie widzę buntowników, bluźnierców. Wyszli, albo jeszcze nie wtargnęli.

 

W wieku XVI wchodzili, bywało, do Kościoła i nie zdejmowali czapek podczas Podniesienia, i czynili dyzgusty Panu Bogu. Jakkolwiek to ocenić i nazwać, robili to wszystko w imię swojego pojmowania wiary. Teraz bluźniercy działają wprost w imię niewiary. Teoretycznie zatem ich atak, przypuszczany do naszej twierdzy z zewnątrz, powinien być prostszy do odparcia.

 

A jednak tak nie będzie. Zacznie się, jak sądzę, od tego samego co kiedyś. Zniszczenie wiary będzie projektowane jak kiedyś – nie przez natychmiastową likwidację Kościoła (co zapewne jest celem długofalowym), ale stopniowo: najpierw przez skruszenie stanu kapłańskiego, zanegowanie sensu liturgii, odmówienie wartości sakramentom. Bo Kościół, żeby zostać zlikwidowanym, musi wpierw zostać pozbawiony swojej broni i godności. I wpierw musi się schować w mysią dziurę.

 

Wniosek? Stanisław Hozjusz to dobry patron na dzisiejsze czasy. I jezuici. Ale tamci. Jak Piotr Skarga.

 

Jacek Kowalski

 

Cytowałem teksty Stanisława Orzechowskiego, prymasa Andrzeja Krzyckiego i kardynała Stanisława Hozjusza w przekładach Aleksandra Nałycz-Włyńskiego, Anny Kamieńskiej, Edwina Jędrkiewicza i Jerzego Starnawskiego

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie