30 listopada 2016

Czy niemieckojęzyczny Kościół wytrzyma naciski środowisk LGBT?

(PHOTO: MARIJAN MURAT/dpa/FORUM)

Opłacani przez wspierające homoseksualistów państwo, naciskani przez całkowicie pogubione masy świeckich, pogrążeni w niezwykle przyjaznym „dialogu” z protestanckimi heretykami – biskupi w krajach niemieckojęzycznych zdają się nie mieć woli, by twardo sprzeciwiać się coraz silniej rozpowszechnionym błędom.


Biskup Johan Bonny z Antwerpii to znany modernista. Od lat nie kryje się z poglądami, które na kilometr cuchną otwartą herezją. W ostatnich tygodniach belgijski pasterz przeszedł samego siebie. W wydanej niedawno książce wezwał otwarcie do szerokiej akceptacji homoseksualizmu w Kościele, posuniętej aż do wypracowania swoistych rytów błogosławienia jednopłciowych związków.  Biskup Bonny pokazał, że nie jest już znakiem sprzeciwu, ale znakiem daleko posuniętego dostosowania do współczesnego pogańskiego świata. Ten całkowity upadek prosi się o szybką i jednoznaczną interwencję Kongregacji Nauki Wiary. W Kościele niemieckojęzycznym, który w Polsce często uchodzi za światową awangardę modernizmu, nie dochodzi jeszcze do tak rażących ekscesów związanych z poparciem ideologii LGBT. Rzadko jednak słyszy się tam jasne nauczanie na temat homoseksualizmu. Presja, jaką wywierają na nich często dalecy od autentycznej wiary świeccy, liberalni politycy i błądzący protestanci jest niezwykle silna, a bierność, jaką wykazują hierarchowie, nie wróży najlepiej.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Świeccy heretycy

Najbardziej rażącym przejawem degrengolady szerzącej się wśród niemieckich świeckich jest działalność Centralnego Komitetu Niemieckich Katolików. Ta organizacja to największy i najsilniejszy głos świeckich w Niemczech, pozostający w bezpośredniej styczności z episkopatem oraz – co najważniejsze! – pod jego formalną kontrolą. Biskupi niemieccy muszą każdorazowo zatwierdzić przewodniczącego ZdK. Gdy w ubiegłym roku z funkcji tej ustępował po sześciu gorliwy modernista i polityk CDU, Alois Glück, wielu liczyło na poprawę kursu i wybór człowieka, który przywróci Komitet do pionu. ZdK obrało sobie jednak za szefa Thomasa Sternberga, także polityka CDU. Episkopat zaakceptował jego nominację. Sternberg szybko pokazał, że od Glücka różni go jedynie to, iż działa szybciej – ale w zupełnie tym samym kierunku. Swoją funkcję oczywiście nadal swobodnie pełni, nawet jeżeli szczególnie niszczycielskie postulaty przezeń podnoszone są niekiedy nieśmiało krytycznie komentowane przez biskupów. Liberalny, żeby nie rzec skrajnie liberalny kurs ZdK episkopat jednak akceptuje od lat. Po co podtrzymuje związki z tak heterodoksyjną organizacją? Czy uważa się, że taki jest po prostu głos niemieckich świeckich i bez względu na wszystko należy go wysłuchać? A może dla niektórym modernistom z episkopatu Niemiec linia Komitetu jest wręcz na rękę, bo pozwala usprawiedliwiać „otwieranie na świat” Kościoła? Jakby nie było, progejowskie zapatrywania Komitetu nie zdają się być dla hierarchii większym kłopotem. Owszem, kard. Reinhard Marx wyraźnie potępił podniesiony przez ZdK postulat błogosławienia w Kościele związków homoseksualnych. Nie wywołało to jednak żadnych konsekwencji, co pokazała zorganizowane nieco później największe spotkanie niemieckich świeckich, Katholikentag. Komitet zaprosił tam w roli prelegentów całe rzesze homoseksualistów. Zgromadzeni na imprezie katolicy słuchali miłosnych historii gejów, lesbijek i rozmaitej maści dewiantów, którzy bardzo chcieliby znaleźć swoje miejsce w Kościele, ale przy obecnym podejściu do homoseksualizmu po prostu nie mogą. Episkopat sprawy nie skomentował.

 

Polityczna poprawność

„W niektórych totalitarnych państwach występowanie na rzecz ludzkiego podejścia do homoseksualistów wywołuje poważne skutki” – powiedział po ubiegłorocznym synodzie berliński arcybiskup Heiner Koch. Tłumaczył w ten sposób, dlaczego w niektórych częściach świata nie przyjęto jeszcze niemieckiego podejścia do kwestii LGBT. Kraje niemieckojęzyczne bez wątpienia nie należą do państw totalitarnych; mimo tego panująca w nich poprawnościowa dyktatura zdaje się wywierać ogromny wpływ na pracę pasterzy Kościoła. W Niemczech i Szwajcarii biskupi pozostają na garnuszku polityków, zbierających dla nich podatek kościelny. Bez tej współpracy, skazani na tacę, musieliby klepać biedę, biorąc pod uwagę skrajnie niską liczbę dominicantes. Kościelnym urzędnikom zatem żywotnie wprost zależy utrzymanie status quo. A skoro choćby Angela Merkel wprowadza legalne związki jednopłciowe i wyraża olbrzymi „szacunek i akceptację” dla homoseksualnych par, to czy można się spodziewać, by zależny od niej finansowo Kościół przedstawiał radykalnie inne stanowisko? Widać doskonale, jak hierarchowie sami zakładają sobie kaganiec autocenzury, nie chcąc drażnić liberalnych władz. Skoro Kościół nie urządza nawet żadnej zdecydowanej kampanii w sprawie masowej w krajach niemieckojęzycznych aborcji, popieranej przez rządzące elit polityczne, to jak można spodziewać się, że zrobi to w sprawie rozpowszechniania homoseksualnej propagandy? Chcąc uchodzić w oczach świata za nowoczesny coraz bardziej rozmiękcza podejście.

 

Doskonałym tego przykładem jest wiedeński arcybiskup kard. Christoph Schönborn. Za sprawą nadzwyczajnego synodu biskupów z 2014 roku powszechnie znana stała się jego koncepcja „gradacji”, zakładająca łagodną ocenę związków homoseksualnych, według wielu komentatorów prowadzącą wprost do usunięcia pojęcia grzechu w przypadku „trwałych i pełnych odpowiedzialności” jednopłciowych związków. Nie mogą w tym kontekście dziwić takie głosy, jak ten niemieckiego jezuity Klausa Mertesa. Choć od lat jest on dyrektorem katolickich gimnazjów, nie przeszkadza mu to w całkowicie bezwstydnym popieraniu postulatów LGBT. W maju tego roku zasłynął apelem o głębokie przemodelowanie katolickiego nauczania na temat seksualności, tak, by rozerwać ścisły związek aktu seksualnego z prokreacją. To umożliwiłoby otwarcie na gejów i lesbijki. Jak mówił jezuita, „światowa walka o prawa homoseksualistów jest projektem, dla którego opłaca się być w Kościele”. Takie głosy muszą być przyjmowane przez liberalny świat polityki z największym aplauzem. A za tym idą przecież gratyfikacje… Co innego, gdyby Kościół bezkompromisowo mówił prawdę o homoseksualizmie… Gdy w ubiegłym roku szwajcarski biskup Vitus Huonder podczas jednego z publicznych wystąpień przywołał starotestamentalne spojrzenie na pederastię, został natychmiast ostro zaatakowany przez niewielką łżekatolicką homoorganziację. Episkopat, od lat patrzący na jego bezkompromisową działalność krytycznie, w ogóle nie wziął go w obronę. Biskup Huonder zgrzeszył przecież przeciwko przykazaniu poprawności politycznej.  To wywołuje protesty społeczne, oburza polityków. A kto rozdaje w Szwajcarii kasę?

 

Przyjaźń z Lutrem

Można też sądzić, że nie bez poważnego i zgubnego wpływu na stanowisko niemieckojęzycznych hierarchów wpływają ich nadzwyczaj bliskie stosunki z protestantami. Czy wspólna, pełna przyjaźni pielgrzymka przewodniczącego kard. Marxa i udającego biskupa szefa niemieckich protestantów do Ziemi Świętej to idealny wyraz ekumenizmu? Czy podróż katolickiego biskupa Magdeburga Gerharda Feigego do Watykanu pod hasłem „Z Lutrem do papieża” w towarzystwie kierownictwa lokalnych struktur heretyków to właściwy rodzaj dialogu? A przecież zarówno w Niemczech jak i w Szwajcarii wśród protestantów panuje dość szeroka akceptacja homoseksualizmu, w niektórych „kościołach” lokalnych odzwierciedlająca się nawet błogosławieniem jednopłciowych związków.  Jak można zatem oczekiwać, że biskupi będą bezkompromisowo zwalczać błędy, skoro z bezwstydnymi głosicielami tych błędów pozostają w najlepszej komitywie? 

 

Oddolna rewolucja?

Niebywale daleko posunięty „dialog” ekumeniczny w połączeniu z silną presją środowisk świeckich, licznych homoseksualnych organizacji „katolickich”, z naciskami ze strony rozdającego pieniądze państwa – te wszystkie czynniki  sprawiają, że coraz trudniej u niemieckojęzycznych (przede wszystkim niemieckich) biskupów o twardą obronę prawd wiary w obliczu zagrożenia ze strony ideologii gender lansującej homoherezję. W ten sposób dochodzi do powolnego rozkładu katolickiego nauczania. Nie ma jeszcze w Niemczech, Szwajcarii czy Austrii biskupa Bonny’ego. Pewnie wkrótce się pojawi, jeżeli jednak nawet żaden hierarcha nie zacznie jego wzorem otwarcie głosić progejowskich herezji, to wszystko można przecież załatwić oddolnie. Wszechobecne w niemieckojęzycznym Kościele świeckie rady (duszpasterskie, parafialne, diecezjalne) i świeccy współpracownicy powoli przejmujący część obowiązków księży nie zasypiają gruszek w popiele. Pod wpływem nacisku środowisk liberalnych w niemieckiej diecezji Fryburga od lat udzielano komunii świętej rozwodnikom w nowych związkach. To, że zakazuje tego nauczanie Kościoła, nie było żadnym problemem. Po publikacji Amoris laetitia diecezja stwierdziła tylko, że teraz jest umocniona w swojej linii. Tak samo może być z homoseksualizmem. Oficjalne nauczanie swoją drogą, praktyka swoją. Tak chętnie przyjmowana przez niemieckojęzycznych hierarchów „decentralizacja” Kościoła to wymarzone narzędzie realizacji pragnienia modernizacji. Watykan z jego zacofanymi afrykańskimi biskupami nie musi się wtrącać. Przecież Kościół w Niemczech, Szwajcarii czy Austrii – to nie jest jakaś filia Rzymu.

 

 

Paweł Chmielewski

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie