24 marca 2014

Siła propagandy – przypadek bałkański

(fot. Knut Mueller/vario images )

Z niepokojem obserwujemy wojskową interwencję Rosji na Ukrainie i błyskawiczną aneksję przez nią Krymu. Warto jednak zauważyć, że dokładnie przed piętnastu laty miało miejsce zakwestionowanie suwerenności i integralności granic jednego z państw europejskich. Stało się ono precedensem, na który dziś z lubością powołują się agresorzy, dokonujący rewizji granic.


24 marca 1999 r. rozpoczął się atak NATO na Jugosławię. Podjętą bez legitymacji ONZ zbrojną interwencję uzasadniano wówczas ochroną ludności Kosowa przed czystkami etnicznymi, jakich miały tam dokonywać jugosłowiańskie siły bezpieczeństwa. Z perspektywy czasu wiadomo już jednak, iż znaczna część argumentacji używanej tak przez zachodnich polityków jak i media, została starannie spreparowana i pozostawała w luźnym związku z rzeczywistością.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Jest prawdą, że zarówno serbskie siły bezpieczeństwa, jak i armia działały w czasie zbrojnego konfliktu w prowincji w sposób brutalny i poświadczone są fakty ich przestępczych działań przeciw niesankcjonowanym celom, czyli cywilom. Jednak teza, jakoby realizowały one w latach 1998-1999 generalną akcję o charakterze ludobójstwa czy czystki etnicznej, zaplanowaną przez władze polityczne i sztab wojskowy, co sugerowano wówczas opinii publicznej państw NATO, w tym Polski, nie wytrzymuje dziś krytyki.

 

Wymuszanie społecznego przyzwolenia

 

W istocie realizując koncepcję „wymuszenia przyzwolenia społecznego” dla działań polityczno-militarnych ówcześni zachodni liderzy polityczni i wojskowe sztaby kładły podwaliny pod skonceptualizowaną niedługo potem teorię wojny sieciowej, której jednym z nieodzownych elementów powinna być „przewaga informacyjna”. Przykład ataku na Jugosławię dowodzi jak łatwo dla zbudowania takiej przewagi zmobilizować środki masowego przekazu, chcące wszak uchodzić za niezależne.

 

Wojna propagandowa z Serbią w 1999 r. była o tyle łatwiejsza, że oparto ją na obrazach i stereotypie ukształtowanym w czasie wcześniejszego konfliktu w Bośni. Ciągle mało znany jest fakt, że w czasie wojny w Jugosławii rząd Chorwacji zaangażował na swoje potrzeby profesjonalną firmę lobbingową Ruder Finn Global. Według Łukasza Szurmińskiego, autora książki „Mechanizmy propagandy. Wizerunek konfliktu kosowskiego w publicystyce” strategia tej agencji opierała się na czarnym PR wobec Serbów i Federacyjnej Republiki Jugosławii. Zakładała ona dwa cele: zdefiniowanie Serbów jako szowinistycznego narodu posuwającego się w trakcie konfliktu do metod stosowanych przez III Rzeszę oraz ukazanie ówczesnego prezydenta FRJ a także samego państwa jugosłowiańskiego jako głównego czy wręcz jedynego odpowiedzialnego za wybuch wojny.

 

Kluczowym elementem okazało się żonglowanie sformułowaniem „serbskich obozów koncentracyjnych”, które użyto po raz pierwszy w 1992 na określenie obozów dla uchodźców. Kluczowym momentem było także zmobilizowanie do protestów społeczności żydowskiej w Ameryce – miała być ona ostatecznym arbitrem w kwestii „nazizmu” Serbów i faktycznie do takich antyserbskich deklaracji z jej strony doszło, choć pojawiły się ze strony niektórych organizacji żydowskich protesty przeciw takim porównaniom. Zostały one wszakże przemilczane przez większość mediów. Dotyczy to nie tylko w USA. Jednym z czołowych, niezwykle napastliwych krytyków Jugosławii i Serbów w Polskich mediach był piszący na łamach „Gazety Wyborczej”, pod pseudonimem Dawida Warszawskiego, Konstanty Gebert – działacz społeczności żydowskiej w Polsce.

 

Reductio ad Hitlerum serbskiej polityki było zresztą paradoksalne – to właśnie Serbowie byli narodem bałkańskim, który najmocniej zaangażował się w walkę z III Rzeszą, w czasie gdy wiele innych narodowości tworzyło ruchy i struktury kolaboracyjne. Paradoks jednak nie był przypadkowy, oczernianie Serbów miało także uśmierzyć wszelkie próby przypominania Chorwatom, bośniackim muzułmanom czy Albańczykom faktu, że w czasie II wojny światowej to właśnie raczej Serbowie byli ich ofiarami.

 

W realizacji swojej pijarowskiej strategii Ruder Finn Global stosowała prostą metodę: jak najszybszy ostrzał jak największą liczbą negatywnych dla Serbów komunikatów. Jak przyznawał w wywiadzie dla francuskiej telewizji TV 2 James Harff, dyrektor tej agencji lobbingowej, kluczowa była właśnie szybkość w formułowaniu i rozpowszechnianiu narracji. Jak cynicznie mówił Harff, wszelkie „późniejsze zaprzeczenie są całkowicie nieskuteczne”. W 1998 r. nie tylko Miloszevic ale wręcz Serbowie en bloc mieli zatem wizerunek uformowany przez gorliwą pracę propagandową. Był on udatną podstawą dla kolejnej rundy czarnego PR, zgodnie z zasadą, że łatwiej dotrzeć do opinii publicznej grając na upowszechnionych już w jej świadomości stereotypach, niż rozpowszechniać informacje z nimi sprzeczne.

 

Naziści i komuniści w jednym

 

Carl Savich w pracy „War, Journalism and Propaganda: An an lysis of Media Coverage of the Bosnian and Kosovo conflict” zebrał wszystkie takie określenia, których używały zachodnie media głównego nurtu w ciągu okresu bezpośrednio poprzedzającego interwencję NATO i w czasie jej trwania. Posługiwały się one określeniami: agresorzy, mordercy, najeźdźcy, zbiry, gwałciciele, degeneraci, rzeźnicy, komuniści, bolszewicy, staliniści, faszyści, naziści.

 

Znów eksponowano rzekomy skrajny, morderczy szowinizm upodobniający Serbów, a co najmniej funkcjonariuszy Federacyjnej Republiki Jugosławii do nazistów. 14 maja 1999 r. w magazynie transmitowanym przez brytyjską telewizję BBC jej dziennikarz Jeremy Paxman nawoływał do przeprowadzenia „po wojnie” na obszarze tego państwa „denazyfikacji”.

 

W podobne tony uderzały polskie media. W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” Jim Hooper twierdził, że „serbski nacjonalizm jest jednym z najbardziej agresywnych na świecie – znam tylko kilka równie groźnych” nie podając przy tym żadnych punktów odniesienia dla swojej klasyfikacji „groźności”. Na łamach tygodnika „Wprost” Janusz Bugajski, kierujący w 1999 r. Instytutem Europy Wschodniej przy Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych w Waszyngtonie, określał Jugosławię jako państwo „neofaszystowskie i neokomunistyczne”, które musi poddać się „denazyfikacji i dekomunizacji”. Na łamach tego samego tygodnika w marcu 1999 r. Jarosław Giziński pisał: „Eksplozje pierwszych bomb zrzucanych z natowskich samolotów Serbowie potraktowali jako sygnał do ostatecznego rozwiązania kwestii albańskiej”, używając jednoznacznie kojarzącego się ze zbrodniami III Rzeszy określenia.

 

Jakby mało było porównań do nazizmu i holokaustu, dopuszczano się wprost pejoratywnego etykietowania czy dehumanizacji Serbów jako narodu. W artykule opublikowanym na łamach „Gazety Wyborczej” w sierpniu 1999 r. Andrzej Mandalian pisał, że „psychopaci nie wszędzie dochodzą do władzy z tak dziecinną łatwością. Zdarza się to jedynie w społeczeństwach chorych”.

 

Całkowicie kwestionowano serbskie doświadczenia współżycia z Albańczykami w Kosowie i cały jego historyczny kontekst, w tym działalność „Wyzwoleńczej Armii Kosowa”. Konstanty Gebert pisał w marcu 1999 na łamach „Gazety Wyborczej” – „Panowanie Belgradu nad Kosowem sprowadza się do mordów.” Media w ogóle nie wspominały o tym, że po przyznaniu w 1974 roku dla Kosowa szerokiej autonomii przez marszałka Tito w prowincji dochodziło stopniowo do monopolizacji stanowisk partyjnych i państwowych przez Albańczyków, a ludność serbska spotykała się wielorakimi szykanami ze strony albańskich sąsiadów. Doprowadziło to w efekcie do exodusu około 200 tys. Serbów z Kosowa w latach 1968-1988.

 

Media zachodnie i polskie z lubością cytowały emocjonalne przemówienia Miloszevicia wygłaszane do kosowskich Serbów w roku 1987 i 1989 określając je jako cyniczną grę na irracjonalnych nacjonalistycznych porywach, nie chcąc przy tym naświetlić, że w kontekście aktów przemocy jakich wówczas niektórzy kosowscy Serbowie wówczas faktycznie doświadczali, słowa o tym, że „nikt nie ma prawa was bić” nie był czczą gadaniną ale odnosiły się do realnych napięć w prowincji, gdzie Serbowie byli stroną defensywną. Starannie unikano w cytatach wpisywania zdań takich jak „Dziś żyje w Serbii więcej członków innych narodowości niż w przeszłości. Dla Serbii nie jest to niekorzystne”, które również znalazły się inkryminowanych przemówieniach ówczesnego prezydenta FRJ.

 

Wczoraj terroryści – dzisiaj bojownicy

 

Warto podkreślić, że aż do połowy 1998 r. urzędnicy amerykańskiej administracji określali Wyzwoleńczą Armię Kosowa jako organizację terrorystyczną. Jeszcze 24 lutego tego roku w czasie spotkania z prezydentem Miloszeviciem specjalny wysłannik administracji Clintona Robert Gelbard stawiając pierwsze żądania wobec władz Jugosławii jednocześnie twierdził – „Zdecydowanie potępiamy akcje terrorystyczne w Kosowie. UCK to, bez żadnych wątpliwości, organizacja terrorystyczna”. U schyłku 1998 r. dawni „terroryści” stali się „bojownikami”. Nikt już nie wypominał im ataków na cywilów, w początkowym okresie zresztą głównie na Albańczyków lojalnych wobec władz w Belgradzie, nikt nie chciał pamiętać jej powiązań z albańskimi grupami przestępczymi w krajach Europy Zachodniej, które zresztą w niemałej części składały się na fundusze UCK.

 

Szczególnie mocno eksploatowanym motywem mającym być dowodem na zbrodniczy charakter działań władz jugosłowiańskich w Kosowie miała być akcja jugosłowiańskich sił policyjnych w miejscowości Raczak 15 stycznia 1999 r. Przedstawiciele Misji Weryfikacyjnej OBWE, którzy pojawili się tam kilka godzin po akcji jugosłowiańskich funkcjonariuszy, skądinąd zapowiedzianej im wcześniej przez tych ostatnich, oświadczyli, że znaleźli tam ciała rozstrzelanych 45 cywilów. Jak się potem okazało członkowie tej misji nie potrafili sporządzić solidnego raportu z miejsca zdarzenia, zaś pierwszą sekcję zwłok delegacja lekarzy fińskich wykonała dopiero 22 stycznia na prośbę Belgradu. Media nie informowały o takich faktach, jak wcześniejsze potyczki z bojownikami UCK w okolicy, brak w Raczaku stosownej ilości łusek i magazynków, oraz plam krwi w miejscu rzekomego rozstrzelania oraz fakt że śladom po kulach w ciałach ofiar nie odpowiadały analogiczne dziury w cywilnej odzieży. Mimo to właśnie Raczak stał się bezpośrednim casus belli.

 

W pierwszym kwartale 1999 r. w tym samym czasie, gdy przez zachodnie media przetaczała się kampania oskarżeń pod adresem władz i służb Jugosławii, ministerstwo spraw zagranicznych Niemiec wysyłało do niemieckich sądów administracyjnych informacje w związku z rozpatrywanymi przez nie sprawami o przyznanie prawa czasowego pobytu przybyszom z Kosowa. Cytuje je w swoim przytoczonym wcześniej opracowaniu Łukasz Szurmiński. „Nawet w Kosowie nie można wiarygodnie stwierdzić wyraźnego prześladowania politycznego związanego z albańską przynależnością etniczną” (informacja dla sądu w Trewirze z 12 stycznia). „Nie istnieją wystarczające dowody na istnienie ze strony serbskiej tajnego programu ani też choćby milczącej zgody na likwidowanie ludności albańskiej, na wypędzanie jej ani też na jej szczególne prześladowanie” (informacja dla Wyższego Sądu Administracyjnego w Münster z 24 lutego). „Raporty Ministerstwa Spraw Zagranicznych z 6 maja, 8 czerwca i 13 lipca […] nie dają podstaw do wyciągnięcia wniosku, że etniczni Albańczycy z Kosowa są jako grupa przedmiotem prześladowań” (orzeczenie Bawarskiego Sądu Administracyjnego z 29 października 1998 r.). Media niemieckie, niezwykle aktywne w epatowaniu rzeczywistymi bądź domniemanymi okrucieństwami działań armii jugosłowiańskiej nie poświęcały jeszcze przez lata szczególnej uwagi tym oficjalnym dokumentom organów własnego państwa.

 

Nie jest przedmiotem tego artykułu analiza rzeczywistych przyczyn ataku na NATO na Jugosławię sprzed 15 lat. Trzeba wszakże zaznaczyć, że określanie jej mianem interwencji humanitarnej ma kruche podstawy, szczególnie, że jej bezpośrednim skutkiem była ucieczka kilkuset tysięcy kosowskich Serbów, z których 250 tys. nie mogło powrócić na obszary pozostające pod kontrolą separatystycznych władz w Prisztinie.

 

Dziś z niepokojem obserwujemy wojskową interwencję Rosji na Ukrainie i błyskawiczną aneksję przez nią Krymu. Warto jednak zauważyć, że przed kilkunastu laty również Polska dała się wmanipulować w zakwestionowanie suwerenności i integralności granic jednego z państw europejskich. Nie wydaje się przesadą stwierdzenie, że otwarta została wówczas prawdziwa puszka Pandory.

 

 

Karol Kaźmierczak, kresy.pl

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie