5 stycznia 2015

„Falstart Noworosji” – czy Moskwa przegrała konflikt?

(fot. RUSSIA-CRISIS/PUTIN)

Wojna na Ukrainie wciąż trwa, wciąż giną w niej ludzie, ale od pewnego czasu dostrzegalne staje się zdystansowanie Moskwy. Choć warunki ustalonego we wrześniu rozejmu są non-stop naruszane, to trzeba zauważyć, że odpowiada za to tylko część separatystów, starająca się poprzez eskalację działań wymusić ponowne zaangażowanie się Rosji w konflikt. O sporach pomiędzy buntownikami świadczą wydarzenia ostatnich dni, a zwłaszcza śmierć w zasadzce jednego z przywódców rebelii Aleksandra Bednowa, pseudonim „Batman”.

 

W grudniu rosyjskie wojska wycofały się z części Obwodu Chersońskiego, graniczącego z Krymem i okupowanego od wiosny fragmentu terytorium Ukrainy. Pod kontrolę Ukraińców przeszły położone w tym rejonie stacje gazociągowe. Oddanie tej ważnej z punktu widzenia ewentualnego uderzenia w kierunku Nadniestrza, pozycji, wskazuje na przynajmniej chwilowe zaniechanie przez Putina ekspansywnych planów. Także na południu kraju od wielu tygodni obserwowane jest uspokojenie.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Pozostawieni sami sobie separatyści pogrążają się w waśniach i rywalizacji, których powody bywają dużo bardziej prozaiczne niż wspomniany stosunek do kontynuowania walki. Pułkownik Andrij Łysenko ze sztabu operacji antyterrorystycznej mówi o rosnącym niezadowoleniu spowodowanym brakami w zaopatrzeniu w podstawowe produkty i wysychającym strumieniem pieniędzy, którymi Moskwa opłacała dotąd ich działalność. Od ponad miesiąca rebelianci nie otrzymali od swych rosyjskich zwierzchników żadnego wsparcia finansowego a najlepszym komentarzem dla dezorientacji, jaką ta zmiana wywołała, niech będą słowa „premiera” Donieckiej Republiki Ludowej, Aleksandra Borodaja, który w wywiadzie dla jednego z rosyjskich kanałów TV powiedział, że „Noworosji nie ma, że był to falstart, idea, która nie weszła w życie z powodu szeregu obiektywnych okoliczności”. Czy słowa te zwiastują nam kapitulację Rosji?

 

Niewątpliwie Putin zrozumiał, że wobec konsekwentnej polityki Zachodu i mocnego uderzenia w ceny surowców, twarda polityka wobec Ukrainy może się okazać drogą donikąd. Rosja z pewnością nie wyrzeknie się swych imperialnych planów, może co najwyżej złagodzić środki i powrócić do stosowanej przez ostatnie 20 lat metody politycznej i gospodarczej infiltracji Ukrainy z jednoczesnym odcinaniem jej od wpływów Zachodu. Rozpatrując zmianę retoryki Moskwy w ostatnich tygodniach trzeba zauważyć, że spinają ją jak klamrą dwie dość niespodziewane wizyty w rosyjskiej stolicy. Pierwszą złożył 19 listopada minister spraw zagranicznych Niemiec Frank-Walter Steinmeier, drugą 6 grudnia, francuski prezydent, Francois Hollande. Choć tematyka rozmów nie wykracza poza standardowe określenia stosowane w dyplomacji, można zauważyć, że tuż po ostatniej wizycie posypały się ciekawe oświadczenia mogące rzucać światło na ich przebieg. Szef niemieckiego MSZ w wywiadzie dla stacji ZDF ostrzegł Ukrainę przed staraniami o wejście do NATO, gdyż byłoby to „dolewaniem oliwy do ognia”, po czym zapewnił, że nie widzi w obecnej chwili dla Ukrainy miejsca w sojuszu. Zaskakująco bliską mu ocenę wyraził polityk raczej nieutożsamiany dotąd z przyjaciółmi Rosji, czyli Zbigniew Brzeziński. W wywiadzie dla Polskiego Radia Brzeziński tłumaczył, że członkostwo Ukrainy w NATO zaostrzyłoby konflikt z Rosją, strasząc przy okazji Kijów załamaniem gospodarczym. Te niepozostawiające cienia wątpliwości opinie w połączeniu z obecnym wycofywaniem się Rosji z zaangażowania militarnego na wschodzie Ukrainy, pozwalają przypuszczać, że Moskwa ubiła interes z Zachodem, w którym za cenę pozostawienia Kijowa w geopolitycznej „szarej strefie” kupiono względną stabilizację.

Co te decyzje oznaczają dla Polski? Z pewnością fakt obecności w sojuszu naszego wschodniego sąsiada byłby dla Polski korzystny, przesuwałby bowiem granicę zewnętrzną NATO daleko na wschód, zwiększając nasze bezpieczeństwo, jednak fiasko tego planu niekoniecznie musi być w Polsce odbierane jako klęska. Po pierwsze nigdy ta wizja nie należała do zbyt prawdopodobnych, po drugie takie myślenie w dalszym ciągu nie wychodzi poza budowanie poczucia naszego bezpieczeństwa tylko i wyłącznie na sojuszu z USA i Zachodem. W chwili obecnej nie ma wprawdzie alternatywy dla NATO, jest to bez wątpienia najpotężniejszy blok militarny świata, ale historia nas uczy, że nic nie trwa wiecznie a zbyt duża ufność w sojusze kończyła się już dla nas tragicznie. Dlatego warto spojrzeć na konflikt ukraiński z bardziej egoistycznego a zarazem mało poprawnego politycznie punktu widzenia.

 

Francuski historyk Eisenmann twierdził, iż „tragedia Polski po I wojnie światowej polegała na tym, że odrodziła się ona zbyt słaba, by stać się potęgą, lecz zbyt silna, by pogodzić się z rolą klienta u innych”. Słowa te nie straciły na aktualności mimo upływu blisko 100 lat. Wciąż jesteśmy zbyt słabi, by równoważyć wpływy niemieckie i rosyjskie w środkowej Europie, ale jednocześnie jesteśmy jednym z największych narodów w Unii Europejskiej, którego położenie geograficzne zmusza wręcz do przejęcia roli lidera obszaru zwanego Międzymorzem.

 

Ukraina jest nie tylko częścią składową Międzymorza, ale warunkiem sina qua non, bez którego nie ma nawet sensu o nim myśleć. Również dla Rosji ten obszar jest priorytetem i podstawą jakichkolwiek rojeń o odbudowie Imperium. Kto kontroluje Ukrainę, ma szanse stać się hegemonem Europy Środkowo-wschodniej a jednocześnie kluczowym podmiotem polityki europejskiej. Dlatego też Rosja tak stanowczo zareagowała na Majdan i to zarówno w sensie militarnym, jak i propagandowym, próbując za pomocą lobbystów i „użytecznych idiotów” wbijać ostry klin między Polskę a Ukrainę. Czy cel swój osiągnęła? Według mnie nie. Choć Kijów musi zapomnieć o szybkim wstąpieniu do UE i NATO, nie ma już powrotu do sytuacji sprzed roku. Wojna z separatystami wspieranymi przez Rosję dramatycznie osłabiła żywe rusofilskie sentymenty. Klin został wbity, ale nie tam gdzie Moskwa planowała. Z drugiej strony ostudzony został zapał Ukraińców wobec Zachodu, który miał być remedium na wszelkie bolączki. Polityka Kijowa ma teraz szansę zejść na ziemię i szukać podstaw bezpieczeństwa znacznie bliżej niż w obojętnym Waszyngtonie czy też niechętnym Berlinie.

 

Wreszcie last but not least, dzięki wojnie na wschodzie, nowego impetu nabrała modernizacja polskiej armii. Jeśli całkiem spore środki przeznaczone na jej dozbrojenie zostaną wydane zgodnie z planami, nasze siły zbrojne mają szansę podnieść nie tylko swą zdolność obronną, ale zyskać pewien poziom zdolności odstraszania, dzięki pociskom manewrującym i okrętom podwodnym zdolnym do ich przenoszenia. Choć spektakularne, nie są to jedyne z zakupów, ani też zakupy nie są jedyną drogą wzmocnienia armii. Po latach wracają szkolenia rezerw, a nowego kształtu nabierają projekty powołania do życia nowej formacji obrony terytorialnej. To ważne zmiany dla sił zbrojnych, bezpieczeństwa naszego kraju, ale także dla budowy fundamentów pod przyszły sojusz środkowoeuropejski. Jeśli mamy aspiracje do tego by mu przewodzić, musimy poza snuciem marzeń starać się o to, by być dla sąsiadów partnerem odpowiedzialnym i przewidywalnym, ale przede wszystkim silnym.

 

 

Piotr Górka

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie