26 lipca 2018

Stany, Rosja i kwestia polska. Pułapka braku alternatywy

(FOT.REUTERS/Grigory Dukor/File Photo/FORUM)

Wielu komentatorów nie zauważyło, że skończył się wiek XIX, a Polska odzyskała niepodległość. Inni – aktualizując wiedzę o pół wieku – widzą światową politykę jako spór Amerykanów oraz Rosjan i proponują dostrojenie naszej dyplomacji do nieaktualnych, zimnowojennych uwarunkowań. Prawda jest jednak inna, a świat już dawno przestał być dwubiegunowy.

 

My, Polacy, znajdujemy się obecnie w sytuacji od dawna nieznanej naszym przodkom (lub znanej co najwyżej przez krótki czas). Oto bowiem, pierwszy raz od XVIII wieku (i to raczej jego początku niż końca) – z kilkunastoletnią przerwą na dwudziestolecie międzywojenne – możemy sami decydować o własnym losie. Mamy państwo i przynajmniej teoretycznie nie jest ono zawisłe od ościennego mocarstwa. A co z tym robimy – to już zupełnie inna sprawa.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Niewątpliwie jednak wpływ „obcych dworów” na obsadę naszego „tronu” jest dziś mniejszy niż w wieku XVIII. Inaczej niż w wieku XIX – nasz naród jest w ogóle zorganizowany w ramach państwa. Ponadto obecnie – odmiennie niż przez sporą część XX wieku – Polska może podejmować decyzje zgodne z naszym, a nie sowieckim interesem.

 

To sytuacja niecodzienna, zaskakująca do tego stopnia, że sprawiamy wrażenie zakłopotanych wolnością. Musimy jednak czym prędzej otrząsnąć się z szoku, gdyż historia wcale się nie skończyła i zainteresowanych odebraniem nam suwerenności nie brakuje, a i sami podejmujemy – na przykład w referendach – decyzje, których pozytywny wpływ na niepodległość pozostaje głęboko dyskusyjny.

 

Jednak pomimo przynależności do rozmaitych organizacji atlantyckich oraz europejskich, wciąż możemy prowadzić własną politykę zagraniczną. Mamy wszak dyplomatów, którzy po pierwsze i najważniejsze (a i dość dla Polski wyjątkowe) w ogóle są, po drugie zaś słuchają Warszawy, a nie Moskwy, Berlina czy Waszyngtonu – inna sprawa, kogo słucha Warszawa. Ponadto określenie się po jednej stronie geopolitycznego konfliktu nie jest wyborem dokonanym raz na zawsze. Szczególnie, że prezentowana wizja podziału świata na dwóch wielkich graczy – USA i Rosję – odstaje od faktycznego stanu.

 

Roztaczanie wizji globalnej polityki opartej li tylko na sporze (prawdziwym lub pozorowanym) Kremla i Waszyngtonu nie musi być objawem złej woli – może nawet wynikać z głębokiego patriotyzmu, ale wciąż pozostaje obrazem niekompletnym. Zawsze warto jednak powtarzać, że nie musimy być uzależnieni od woli jednego z dwóch mocarstw (inna sprawa, że jest ich więcej, a w erze cyfrowej odległość stanowi kłopot mniejszy niż kiedykolwiek), zaś stawiając sprawę w uproszczony sposób: albo Rosja albo Ameryka, w sposób oczywisty wymuszamy na polskim odbiorcy postawy bezdyskusyjnie proamerykańskie. Wszak Rosja – nie bez powodu – cieszy się u nas złą prasą i potrzeba karkołomnej intelektualnej ekwilibrystyki, by uzasadnić wybór Władimira Putina za sojusznika.

 

Tymczasem alternatyw dla polityki uzależnienia od USA jest kilka, ale nawet tradycyjne w ostatnich latach wiszenie u amerykańskiej klamki nie musiałoby być tak fatalnym pomysłem, gdyby towarzyszył mu spójny plan i świadomość własnych geopolitycznych celów. Nawet i taka strategia mogłaby się Polsce opłacić. Wciąż jednak stanowi tylko jedną z wieku opcji.

 

Inną jest Trójmorze, czyli zacieśnienie współpracy z krajami Europy Środkowej, które obawiają się Rosji i nie życzą sobie dominacji Berlina. Koncepcja mogłaby być realizowana zarówno ze wsparciem USA jak i bez niego, a nawet przy sprzeciwie Waszyngtonu. Ale jeśli dokładne analizy strony polskiej wskażą, że korzyści przewyższają koszty – to czemu nie?

 

Wśród obecnych w debacie koncepcji, niektóre zakładają nawet zbrojną neutralność Polski czy bliskie związki z Białorusią. Wszystkie te pomysły mają swoje zalety, wady i różny stopnień odrealnienia. Zasługują jednak na poświęcenie im intelektualnego wysiłku i rozważanie. Wszak Polska nie jest związana z USA jakimś nierozerwalnym węzłem. Wiedzą to w Waszyngtonie, a amerykańskie think thanki rozważają różne, nawet na pozór absurdalne scenariusze. To samo mogliby robić Polacy. Niestety – intelektualna ociężałość klasy politycznej pozwala jedynie na powielanie starych schematów. Nie szukamy alternatywy dla uzależnienia od USA i podlizywania się niechętnym nam (i słabszym od nas) krajom Europy Wschodniej. W przyszłości możemy zapłacić za to wysoką cenę.

 

Istniejące sojusze (oraz tworzenie nowych) nigdy nie powinny przysłaniać nam oczu. Niestety, nader często jesteśmy świadkami takich procesów – vide: tolerowanie rozwoju banderyzmu na Ukrainie czy milczenie wobec antypolskich praw na Litwie. Zamykamy oczy w imię sojuszu, którym zainteresowana jest głównie Warszawa, jednak uzasadnione pozostają wątpliwości, czy zyski przynajmniej równoważą straty i czy w ogóle można je ponosić.

 

Podobnie sprawa wygląda z USA. Chociaż w świadomości wielu Polaków Stany Zjednoczone jawią się jako ostoja wolności, a nawet ostatnia nadzieja na wyzwolenie spod sowieckiego buta, to Waszyngton XXI wieku jest czymś innym niż kraj Reagana. Korekta kursu dokonywana przez ekipę Trumpa nie spowodowała uczynienia na powrót ze Stanów Zjednoczonych państwa chroniącego życie, rodzinę, małżeństwo i własność. To również z USA wychodzą w świat – jeśli nie za pośrednictwem administracji, to potężnych i wszechwładnych korporacji – groźne idee proponujące ograniczenie populacji ludzkości czy błędnie rozumianą ochronę przyrody, co składa się na ideologiczny projekt zrównoważonego rozwoju.

 

Dlatego też w relacjach z USA – jak z każdym innym państwem – potrzeba olbrzymiej ostrożności, by w dobrej wierze nie przedsięwziąć zobowiązania zmuszającego nas do wprowadzania antyludzkich praw. Do podobnej (a może i większej) ostrożności wymaganej w relacjach z Rosją, Niemcami czy Chinami nikogo w kraju przekonywać nie trzeba. Natomiast gdy podejmuje się temat stosunków ze Stanami Zjednoczonymi, wielu przedstawicieli klasy politycznej w Polsce traci głowę, co nie może wróżyć niczego dobrego dla losów naszej dyplomacji.

 

Stajemy się w ten sposób – i to na własne życzenie! – ofiarą braku alternatywy w polityce zagranicznej. A to już zakrawa na dyplomatyczne samobójstwo.

 

 

Michał Wałach

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie