23 marca 2016

Gorzkie żale Kresowian

(Fot. Krzysztof Sitkowski/Gazeta Polska / Forum)

Czas niekończącej się drogi krzyżowej Kresowian trwa od dziesiątek lat. Byli mordowani, wypędzani ze swoich domów, zsyłani na Sybir, pozbawiani Ojczyzny, indoktrynowani, zastraszani, traktowani jako ludzi drugiej, a może i trzeciej kategorii. Są lekceważeni, zapominani i zakłamywani. Są również, co pewien czas, politycznie „rozgrywani”, a więc oszukiwani. Jak potraktować poselskie projekt ustawy mającej upamiętnić – „męczeństwo Kresowian”?

 

Od niejakiego czasu namawiano mnie, abym zabrał głos w tej sprawie. Rzecz obchodzi mnie więcej niż bardzo. Bo to nie tylko wołyńskie korzenie mojej rodziny, czy studenckie i nieco późniejsze naukowe penetrowanie dziejów kresowej rodziny książąt Sanguszków, ale i znaczna część mojej obecnej aktywności publicystycznej, pisarskiej, edukacyjnej oraz teatralnej skupia się właśnie na Kresach i nimi jest inspirowana. Pośród tych wszystkich didaskaliów, które istotnie wpływają na moje życie, najważniejszym jest dzisiaj przyjaźń, którą obdarza mnie, urodzona w Nieświeżu pani Stasia Wiatr-Partyka. Ta, wyróżniona w roku 2014 Nagrodą Literacką im. Józefa Mackiewicza poetka, w swoim kresowym CV mogłaby zapisać niemal wszystko, co nam się kojarzy z ową utraconą Atlantydą, czy raczej tzw. Golgotą Wschodu.  No i jest jeszcze spektakl mojego Teatru Nie Teraz – „Ballada o Wołyniu”.  Podróżujemy od kilku lat po kraju z tym pierwszym w Polsce i wciąż jedynym przedstawieniem teatralnym opowiadającym o ludobójstwie, jakie Polakom zgotowali ukraińscy nacjonaliści w połowie XX wieku. Te teatralne podróże i spotkania z widzami, to dodatkowa i wyjątkowa lekcja Kresów.

Wesprzyj nas już teraz!

        

Poseł Prawa i Sprawiedliwości, Michał Dworczyk, ujawnił z początkiem roku kształt ogólny przygotowywanej w sejmie ustawy o nazwie „Dzień Pamięci Męczeństwa Kresowian”, a obchody tego Dnia miałyby się odbywać 11 lipca. Nareszcie – ktoś skomentuje. I faktycznie – także takie reakcje są odnotowywane.  Rzecz w tym, że większość komentarzy jest inna, a ich wymowa wręcz wroga przedstawionemu projektowi ustawy.

 

Otóż wielu ludzi, w tym zacnych i zasłużonych dla utrwalania różnych aspektów pamięci Kresów, nie zgadza się z tak zdefiniowaną formułą tego Dnia Pamięci. Najczęściej jest podnoszony problem samej nazwy święta. Reprezentatywni dla kresowego środowiska – ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski i pisarz Stanisław Srokowski uważają, że słowo „Męczeństwo” winno być zastąpione słowem „Ludobójstwo”. Data 11 lipca jednoznacznie odwołuje się do roku 1943 i ówczesnej kulminacji mordów na Polakach dokonanych przez bandy UPA.  Jednocześnie, osoby rozumiejące kontekst historyczny tego przedsięwzięcia, oczekują, że po latach zakłamywania tematu, w końcu prawda zwycięży i zbrodnie oraz ich wykonawcy zostaną nazwani po imieniu, a ofiary, często porzucone w nieznanych do dzisiaj dołach śmierci, chociaż tą prawdą będą ostatecznie uhonorowane. Z drugiej strony mamy niedawne stanowisko rządu, który na interpelację poselską Roberta Winnickiego, dotycząca gloryfikowania obecnie na Ukrainie pamięci tych, którzy Polaków mordowali, odpowiedział m.in:  

 

Odnosząc się do pytania dot. przygotowanej w połowie ub.r. przez Ministerstwo Oświaty i Nauki Ukrainy Koncepcji narodowo-patriotycznego wychowania dzieci i młodzieży, należy wskazać, że we wspomnianym dokumencie, w kontekście znajomości historii i heroicznej walki narodu ukraińskiego o niepodległość, przywołane zostały obok pomarańczowej rewolucji i rewolucji godności także formacje OUN i UPA. (…) Koncepcja została przygotowana w czasie agresji Rosji na terytorium Ukrainy, zagrożenia niepodległości państwa i toczonych działań zbrojnych. W takich okolicznościach nie można odmawiać Ukrainie prawa do odwoływania się do przykładów patriotycznych postaw ze stosunkowo krótkiej historii tego kraju.


Musimy na Kresy popatrzeć inaczej, szerzej – tak szeroko, jak ogromną była ta ziemia przez Polaków zasiedlona, a rozciągnięta gdzieś po Dniepr i Morze Czarne; hen za Berezynę i aż po Inflanty.  Nie wolno nam ograniczać rozumienia Kresów do granic II Rzeczypospolitej i do tego okresu, datowanego najczęściej na lata 1943 – 1947, kiedy to na terenach naszych ówczesnych województw pd.-wsch. bezsprzecznie miało miejsce ludobójstwo na Polakach inspirowane myślą Doncowa i Bandery. Ograniczając się, karlejemy. Tymczasem może warto przypomnieć, jak takie ograniczanie polskości widział w 1965 r. Michał K. Pawlikowski w książce „Wojna i sezon” wydanej w Paryżu: 

Po wojnie 1920 spotkała nas „szalona okazja”. Spotkał nas cud, choć nie był to jakiś „cud nad Wisłą”, lecz cud, że po upływie stuleci trzy sąsiednie potęgi zostały pobite lub osłabione. Na taką okazję państwa i narody czekają nieraz na próżno przez długie i mroczne stulecia swych dziejów. Nie wyzyskaliśmy tej okazji. Dobrowolnie zrzekliśmy się spuścizny jagiellońskiej. Dobrowolnie oddaliśmy wrogowi wschodniemu ćwierć miliona kilometrów kwadratowych ziemi i kilka milionów mieszkańców.


(…) Nie jestem mistykiem. A jednak nie mogę oprzeć się myśli, że jest jakaś nić – straszna i czerwona – która łączy traktat ryski z naszą dzisiejszą tragedią. Biegnie ta nić, wijąc się fantastycznie, niemal kapryśnie, od mogił pomordowanych, a za życia odartych ze skóry ułanów pod Rochaczewem i Niemirowem do miejsca kaźni pułkownika Mościckiego w borach poleskich, gdzie w trzy lata później wytknięto granicę ryską. (…) Gubi się ta nić na lat dwadzieścia, by później zabłysnąć krwawo nad Katyniem. Później – nad Wilnem, gdy „sprzymierzeńcy” likwidowali Armię Krajową. I wreszcie zatrzymuje się ta nić czerwona wśród wystygłych rumowisk Warszawy. Zatrzymuje się – na jak długo?


A na emigracji, wśród potępieńczych swarów, gdy sęp nam wyjada i serca i mózgi, zaczynamy wyrzekać się braci zza Buga, tak jak w roku 1921 wyrzekliśmy się po kainowemu braci zza Dźwiny, Słuczy, Berezyny i Druci.

 

Jeżeli tak, to pewnie powinniśmy pamięć kresowego ludobójstwo na Polakach zacząć od rzezi humańskiej z 1768 r. i nie pominąć pierwszego, formalnie usankcjonowanego etnicznego ludobójstwa, czyli rozkazu nr 00485, podpisanego przez Nikołaja Jeżowa, szefa NKWD, co miało miejsce 11 sierpnia 1937 r. Jeżeli tak, to nasz dzień pamięci o Kresach nie może nie pamiętać o pożodze roku 1917 oraz wcześniejszej o 300 lat męczeńskiej śmierci ks. Andrzeja Boboli. No właśnie – męczeństwo. To słowo zupełnie niepotrzebnie konfrontujemy z ludobójstwem. Powiedziałbym nawet, że deprecjonując je w polemice z przygotowywaną ustawą sejmową, nieopatrznie odbieramy naszym pomordowanym kresowianom aureolę świętości.  Ksiądz prof. Józef Marecki, badacz losów Kościoła katolickiego wobec zbrodni nacjonalistów ukraińskich, od lat mówi o potwornościach tego genocidum atrox i teologicznie uzasadnia to zbiorowym opętaniem. I myślę, ze ma rację.  Tym samym mówienie o męczeństwie ofiar staje się bardzo uzasadnione.

Dodajmy jeszcze do tego jednoznacznie i martyrologicznie kojarzące się z Kresami już istniejące państwowe święta – Dzień Sybiraka (od 2013) oraz Dzień Pamięci Ofiar Zbrodni Katyńskiej (od 2007) i za chwilę się okaże, że nowe święto także nie honoruje wszystkich rodaków, których dotyczyć powinno, a jednocześnie, niezależnie od tego, czy zostanie uchwalone w wersji poselskiej czy tej postulowanej przez optujących za użyciem słowa „ludobójstwo”, to i tak „spali” na lata całe możliwość takiego uhonorowania. 

 

 

 

 Tomasz A. Żak





Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie