22 maja 2013

Zabić rotmistrza

Misja Witolda Pileckiego w komunistycznej Polsce była skazana na porażkę. Tropiący go ubecy uknuli przeciwko niemu perfidną intrygę. Cel był jeden: zamordować rotmistrza.

 

W 2. Korpusie Polskim gen. Władysława Andersa Pilecki zameldował się 11 lipca 1945 roku. Trafił tam z obozu w Murnau, gdzie spędził kilka miesięcy po kapitulacji Powstania Warszawskiego. Szybko zgłosił gotowość powrotu do Polski. Jako były konspirator z organizacji „Nie”, chciał rozpocząć działalność w kraju przeciwko sowieckiemu okupantowi.

Wesprzyj nas już teraz!

 

„Bóg da i Matka Najświętsza, że wszystko będzie dobrze…”

 

Pilecki wrócił do Polski pod koniec 1945 roku. Towarzyszyła mu współpracownica z okresu konspiracji w kraju, Maria Szelągowska. Rotmistrz przyjął nazwisko Roman Jezierski.

 

Praca konspiracyjna Pileckiego szła jak po grudzie. Organizował strukturę wywiadowczą. Brakowało jednak pieniędzy i ludzi. Środki finansowe wystarczały jedynie na tworzenie ścieżek kurierskich. Powoli jednak, krok po kroku, rotmistrz tworzył siatkę współpracowników. Pilecki nawiązywał też kontakty z partyzantami.

 

W czerwcu 1946 roku misja rotmistrza mogła zostać przerwana. Do kraju przyjechała bowiem kpt. Jadwiga Mierzejewska „Danuta” – wysłanniczka Oddziału 2. Korpusu. Wraz z nią przybył, wysłany wcześniej przez Witolda kurier, ppor. Tadeusz Płużański. „Danuta” przywiozła Pileckiemu rozkaz opuszczenia kraju.

 

Pilecki jednak nie chciał wyjeżdżać. Kluczył, lawirował, był niezdecydowany. W końcu dostał pozwolenie na to, by nadal prowadzić działalność w kraju. Przekazał ją w zaszyfrowanej instrukcji jego współpracownik, Bolesław Niewiarowski „Lek”. Znalazły się w niej również sugestie dotyczące dalszej działalności Pileckiego. „Lek” zakończył instrukcję słowami: „Trzymaj się stary. Bóg da i Matka Najświętsza, że wszystko będzie dobrze”. Instrukcji tej Witold już nie przeczytał.

 

Pętla bezpieki

 

Polecenie wyjazdu na Zachód Pilecki otrzymał nie bez powodu. Do 2. Korpusu Polskiego docierały bowiem niepokojące informacje, że Witoldowi grozi niebezpieczeństwo. UB miała wpaść na jego trop. Fakt, że Pilecki dostał się w ręce bezpieki nie był dziełem jednej „wsypy”, czy błędów w konspiracyjnym działaniu. Komunistyczni śledczy z mistrzowską precyzją zaciskali pętlę wokół tworzonej przez rotmistrza siatki wywiadowczej.

 

Nie wiemy zbyt wiele na temat wszystkich działań MBP skierowanych przeciwko Pileckiemu. Przypuszczalnie bezpieka prowadziła trzy, niezależne od siebie, działania. Wiadomo, że komunistyczni śledczy mogli posłużyć się pracownikiem MBP, Leszkiem Kuchcińskim („Bigiel”, „Podkowa”, „Leszek”, „Brzeszczot”, „Oset”). Kuchciński był członkiem ONR-u, w czasie II wojny światowej działał w Tajnej Armii Polskiej (organizacji, którą zakładał Pilecki). Do współpracy z powojenną konspiracją wciągnął go Płużański. Jako, że pracował on najpierw dla WiN a później dla MBP, miał być cennym nabytkiem-wtyczką dla grupy Pileckiego. Kuchciński mieszkał u Płużanskiego, a więc jeśli działał na zlecenie bezpieki, to miał niezwykle łatwe zadanie rozpracowania siatki Pileckiego.

 

Tajemnica „Brzeszczota” i „Andrzeja”

 

Pytanie jednak, czy faktycznie Kuchciński świadomie działał zgodnie z interesem MBP? W całej sprawie bowiem pojawia się inna, bardzo tajemnicza postać. To Wacław Alchimowicz „Andrzej”, „Wir”. Znał on Kuchcińskiego jeszcze z czasów gimnazjalnych. Obaj należeli do ONR. Kiedy spotykali się po wojnie, Alchimowicz był już pracownikiem MBP, walczył z „bandytyzmem”. Dlaczego się spotkali? Kuchciński miał wciągnąć Alchimowicza do pracy na rzecz grupy wywiadowczej Pileckiego. Jego zadaniem było dostarczanie Pileckiemu informacji o MBP. Alchimowicz miał pracować również dla WiN.

 

Z działalnością duetu Kuchciński-Alchimowicz wiążą się trzy hipotezy. Pierwsza zakłada, że Alchimowicz został wciągnięty przez Kuchcińskiego do współpracy z siatką Pileckiego, podczas gdy ten drugi faktycznie działał na zlecenie bezpieki. „Andrzej” dał się więc wmanewrować „Brzeszczotowi”. Według drugiej hipotezy, sytuacja przedstawiała się odwrotnie: to Alchimowicz zastawił pułapkę na Kuchcińskiego, pozwolił mu uwierzyć, że działa na rzecz konspiracji, a ten był zaledwie bezwolnym narzędziem w rękach ubeka. I w końcu trzecia hipoteza mówi, że obaj działali na rzecz rozpracowania podziemia antykomunistycznego, a w tym konkretnym przypadku Pileckiego i jego otoczenia.

 

Nie możemy z całą pewnością powiedzieć, która z hipotez jest prawdziwa. Wiedzielibyśmy więcej, gdyby nie to, że Kuchciński przepadł w tajemniczych okolicznościach, co sugeruje nam, że został po prostu zlikwidowany. Alchimowicz z kolei został osądzony (o ile w przypadku komunistycznych procesów można w ogóle mówić o „sądzeniu”) i skazany na trzykrotną karę śmierci. Bierut nie skorzystał w jego przypadku z prawa łaski. Obaj zabrali więc tajemnicę agenturalnej akcji przeciwko konspiratorom do grobu.

 

Nie jesteśmy jednak skazani w tej sprawie na poruszanie się zupełnie po omacku. Wiadomo bowiem niemało na temat Alchimowicza. Jego przeszłość nie wskazuje na to, by z czystymi intencjami podejmował współpracę z WiN i Pileckim. Kim więc był Alchimowicz i co robił podczas II wojny światowej? Na informacje o jego przeszłości możemy natrafić u Zygmunta Boradyna w książce „Niemen. Rzeka niezgody”, a także w jednym z tekstów Tadeusza M. Płużańskiego, zamieszczonych w książce „Oprawcy. Zbrodnie bez kary”.

Alchimowicz był dowódcą sowieckiej partyzantki na Nowogródczyźnie. Z początku miał być sowieckim agentem jako burmistrz i komendant placówki AK Wasiliszki, później zaś jawnie dowodził już sowieckim oddziałem w Brygadzie im. Leninowskiego Komsomołu – komórki NKGB. Zajmował się propagandą i działaniami wywiadowczymi. Następnie został szefem Międzyrejonowego Związku Patriotów Polskich. Pisząc wprost – przygotowywał w Polsce warunki do przejęcia władzy przez komunistów. Jego podwładnym udało się m.in. opracować raport o poglądach znakomitego partyzanta i cichociemnego por. Jana Piwnika „Ponurego”.

 

Alchimowicz był więc dla Sowietów niezwykle ważnym agentem. W końcu został rozpracowany przez polskie podziemie. Teoretycznie więc, jego działalność powinna być znana polskim konspiratorom, jednak Pilecki nie miał żadnych informacji o jego działalności.

 

W oparciu o informacje, jakie mamy o Alchimowiczu, wydaje się niemal pewne, że podejmując współpracę z Pileckim „Andrzej” był bezpieczniacką wtyczką. Pozostają nam więc dwa scenariusze ról, jakie w rozpracowaniu siatki Pileckiego spełnili Kuchciński i Alchimowicz. W tym miejscu, przynamniej na razie, trop się urywa. Choć warto pamiętać, że Kuchciński pracował w MBP, co daje podstawy, by twierdzić, że i on rozpracowywał podziemie.

Męka przesłuchań

 

Właśnie Alchimowicz dostarczył Kuchcińskiemu specjalny dokument, który był dla ubeków „dowodem” na zbrodniczą działalność Pileckiego i jego współpracowników. Dokument ów nazywany jest „raportem Brzeszczota”. Zawarto w nim informacje na temat działalności komunistów i samego MBP. Autor raportu zalecał likwidację ważniejszych postaci bezpieki, takich jak płk Józef Różański, płk Józef Czaplicki, czy ppłk Julia Brystygierowa.

 

Po zatrzymaniu rotmistrza Pileckiego, do którego doszło najprawdopodobniej 8 maja 1947 roku (istnieje też przypuszczenie, że mógł on wpaść w ręce bezpieki już 5 maja) „raport Brzeszczota” stanowił więc bardzo ważny dokument w rękach ubeków.

 

Z dokumentów wiadomo, że Witold właściwie od razu był przesłuchiwany. Od 9 maja przetrzymywano go w izolacji. Gdyby przejrzeć protokoły jego przesłuchań „na sucho”, można by stwierdzić, że Pilecki mówił dużo i chętnie, czy, napiszmy wprost, współpracował z MBP. Taki wniosek wysnuł prof. Andrzej Romanowski, który w tygodniku „Polityka” z wielką dumą zaprezentował swoje „odkrycie” powołując się na album o rotmistrzu Pileckim, który został wydany kilka lat temu przez IPN. Znalazły się w nim właśnie rzeczone protokoły. Zdaniem prof. Romanowskiego, świadczą one ni mniej ni więcej, że rotmistrz mógł pójść na współpracę z bezpieką. Tekst prof. Romanowskiego miał zresztą też zgoła inny cel – nie ukrywa on w nim bowiem swojej niechęci do IPN i lustracji. Zatrzymajmy się jednak na oskarżeniu o rzekomą współpracę Pileckiego z MBP.

 

Prof. Romanowski jest oczywiście badaczem, ale – niestety – literatury, a nie historii. Jego kompetencja w tym drugim przedmiocie pozostawia wiele do życzenia. Postanowił on wydać sąd, nie dysponując niczym innym poza albumem IPN. Co więc działo się w pokoju przesłuchań, gdy Pilecki siedział oko w oko ze śledczym?

 

Trudno przedstawić skrupulatną relację. Wiemy natomiast tyle, że Pilecki był bity, wyrywano mu paznokcie, stosowano tzw. konwejer, czyli nieustanny ciąg brutalnych przesłuchań. Rotmistrza przesłuchiwało w sumie trzech śledczych, w tym wyjątkowo brutalny sadysta Eugeniusz Chimczak. Jak pisał Tadeusz M. Płużański, żona nie poznała Pileckiego podczas procesu, mimo, że nie był on torturowany przez blisko trzy miesiące od momentu postawienia zarzutów w grudniu 1947 roku do sądowej rozprawy w marcu 1948. Nie wydaje się, by śledczy przeprowadzali przez gehennę przesłuchań osobę, która chętnie z nimi współpracuje i podaje dużo cennych informacji.

 

Jednak czytając protokoły przesłuchań ktoś może odczuwać pewien dysonans. Pilecki podaje faktycznie dużo informacji. Są jednak uzasadnione wątpliwości czy zapisane w protokołach zeznania rotmistrza faktycznie nimi były. Doświadczony badacz pracy bezpieki, wspomniany już Tadeusz M. Płużański twierdzi, że śledczy w protokołach często wkładali w usta przesłuchiwanego swoje stwierdzenia. A przypomnijmy, że dzięki wnikliwej inwigilacji grupy rotmistrza bezpieka bardzo dobrze orientowała się w jej działalności i personaliach.

 

Jest wszakże jeszcze i inne przypuszczenie. Autor biografii Pileckiego Wiesław Jan Wysocki przypuszcza, że Witold faktycznie mógł dozować pewne informacje, starając się nie podawać tych, które mogą komukolwiek zaszkodzić. Wysocki nazywa to grą rotmistrza. Nie wiadomo dokładnie, na czym miałaby ona polegać. Wiemy jednak, że zaraz po zatrzymaniu Witold polecił na piśmie szwagierce, Eleonorze Ostrowskiej, wydanie wszystkich swoich rzeczy, w tym broni. W trakcie procesu, podczas krótkiej rozmowy ze szwagierką Pilecki miał powiedzieć: „A co, mała cena tego, żeście nie siedzieli?”. Gdy Pilecki został zatrzymany, Ostrowska była w ciąży.

 

Niektóre działania Witolda, podejmowane ze świadomością, że bezpieka wie bardzo dużo na temat jego działalności, mogły więc mieć na celu ochronę najbliższych, gotowość przyjęcia winy na siebie. Deklarację takiej gotowości rotmistrz złożył zresztą w wierszowanym liście do płk. Różańskiego.

 

„Nie mógł utrzymać głowy w pionie…”

 

10 grudnia 1947 roku postawiono Pileckiemu zarzuty o szpiegostwo i plany zamordowania wysokich funkcjonariuszy MBP oraz gromadzenie w tym celu broni. Wyrok w sprawie grupy Pileckiego został ogłoszony 15 marca o godzinie 12:00. Orzekającym był sędzia Jan Hryckowian, były żołnierz AK, odznaczony za walkę z niemieckim okupantem Krzyżem Walecznych. Jako sędzia był on sprawcą co najmniej szesnastu zbrodni sądowych. Grupę Pileckiego oskarżał z kolei inny – o ironio – żołnierz AK, mjr Czesław Łapicki, wówczas już funkcjonariusz Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Oskarżeni nie przyznali się do winy. Pilecki został skazany na karę śmierci.

 

Sąd Najwyższy 3 maja odrzucił skargę rewizyjną, złożoną przez obrońcę rotmistrza, mec. Lecha Buszkowskiego. Ten ostatni nie poprzestał jednak starań o uratowanie Witolda. Złożył wniosek do Bolesława Bieruta o ułaskawienie. Ten jednak nie skorzystał z prawa łaski.

 

Zakończenie procesu tak zwanej grupy Pileckiego bynajmniej nie oznaczało, że brutalni śledczy dali spokój jej członkom. MBP bowiem zaczęło gromadzić nowe materiały przeciwko rotmistrzowi i innym osobom zatrzymywanym wówczas przez bezpiekę. Współpracownicy Pileckiego i on sam zostali więc poddani kolejnym, jeszcze bardziej brutalnym przesłuchaniom. Witoldowi połamano obojczyki, wyrywano mu paznokcie. Był tak udręczony, że nie był w stanie utrzymać głowy w pionie. To wtedy miał powiedzieć słynne słowa: „Ja już nie mogę żyć. Oświęcim to była igraszka”.

 

Pilecki został zamordowany 25 maja o godzinie 21:30. Zimną lufę pistoletu do głowy rotmistrza przystawił st. sierż. Piotr Śmietański. Ten mokotowski kat wykonywał wyroki śmierci jak usługę na zamówienie klienta. Pileckiego zabił metodą sowiecką – strzałem w tył głowy. Za ten mord otrzymał nagrodę w wysokości tysiąca złotych. Było to więcej niż ówczesna pensja nauczycielska. Bohater polskiego podziemia antyniemieckiego i antykomunistycznego, założyciel Tajnej Armii Polskiej i dobrowolny więzień KL Auschwitz, człowiek, który był dla wielu postacią niemalże pomnikową, zginął z ręki oprycha, zgarniającego z ubeckiego stołu ochłapy w postaci marnych złociszy jako nagrodę za swoją zbrodniczą „pracę”.

Krzysztof Gędłek


Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie