7 maja 2015

Sprzeczności między Kościołem Chrystusowym a światem nie można usunąć

(By Ian Gampon from NYC, USA (Cathedral Ruins Uploaded by tm) [CC BY 2.0 (http://creativecommons.org/licenses/by/2.0)], via Wikimedia Commons)

Kryzys współczesnego Zachodu obejmuje sferę duchową, w tym Kościół katolicki – choć nie wszyscy chcą uznać ten fakt. Postępowi hierarchowie zaprzeczają istnieniu kryzysu lub też twierdzą, że jest on wynikiem niedostatecznych reform. Ich argumenty obalił szwajcarski filozof i teolog – Romano Amerio, którego 110 rocznica urodzin przypada w tym roku.

 

Jak zauważa David V. Barret przytaczając statystyki Latin Mass Society, Kościół katolicki w Wielkiej Brytanii znajdował się w szczytowym okresie rozwoju w latach 60-tych XX wieku. Obecnie liczba udzielanych chrztów jest o ponad połowę mniejsza niż w 1964 r., liczba katolickich małżeństw to jedna czwarta tej z 1968 r., a w porównaniu z 1965 r. liczba udzielanych święceń kapłańskich spadła o 90 proc. Ten sam trend dotknął Kościół w Stanach Zjednoczonych. W 1965 r. posługę pełniło w nim 58 tysięcy księży, w 2013 – jedynie 38,8 tys. W 1965 r. 65 proc. katolików uczęszczało na Mszę świętą, a w 2013 r. – jedynie 24 proc.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Biorące pod uwagę dane dotyczące Kościoła na świecie sytuacja jest równie alarmująca. Wprawdzie liczba katolików w 1970 r. wynosiła 653,6 mln, a w 2014 r. – 1,229 mld, ale stosunek liczby katolików do ludności świata nieznacznie się pogorszył (18 proc. w 1970 r. i 17 proc. w 2014 r.) Zmniejszyła się tez liczba duchownych i sióstr zakonnych. Spadła też liczba małżeństw zawieranych między katolikami.

 

Żadne statystyki nie pomogą niestety osobom traktującym Sobór i następujące po nim zmiany jako „superdogmat”. Niedawno Konferencji Episkopatu Stanów Zjednoczonych z okazji 50-lecia konstytucji „Sacrosanctum Concilium” ogłosiła, że „(…) reforma Liturgii, która była rezultatem dyskusji i decyzji Soboru, jest niczym innym jak wzrostem duchowego wigoru i ustawiczna odnową Kościoła. Uznano, że obrzędy Kościoła muszą przejść reformę dla wewnętrznej odnowy wiernych. Dziękując za wielkie dzieło reformy i odnowy liturgii Kościoła, które przynosi tak obfite owoce, musimy nieustannie starać się pogłębiać tę odnowę, która rozpoczęła się pod kierownictwem i z mocy Ducha Świętego”.

 

Dalej spotykamy się z pogardą – także wśród duchownych – wobec liturgicznej tradycji Kościoła. „Przed Soborem w Kościele zniechęcała nas przede wszystkim przecudna bezduszność, której przykładem była dla nas ówczesna liturgia. Najpierw język. Łacina. W zasadzie nie był przeszkodą, gdyż poza Mszami śpiewanymi i tak się niczego nie słyszało. Cała Msza odbywała się na zasadzie zgaduj-zgadula. Ksiądz, odwrócony plecami do zgromadzonych, coś tam szeptał do ministrantów. A to się odwracał twarzą do nas, (…) a w tym czasie ludzie w kościele śpiewali pieśni, odmawiali różańce i litanie albo próbowali dopasować obrazki z książeczek do nabożeństwa do tego, co działo się przed ołtarzem”, tak jeszcze w 2012 roku pisał o. Wacław Oszajca na łamach „Tygodnika Powszechnego”.

Najważniejszy kryzys, jaki najprawdopodobniej dotknął Zachód, dokonuje się po cichu i trwa już co najmniej kilku dekad. To kryzys ludzkiego wymiaru Kościoła katolickiego, jego istnienie potwierdzili papieże ostatnich dekad. Bł. Paweł VI 7 XII 1968 r. w Rzymie stwierdził, że „W Kościele wybiła niepokojąca godzina samokrytyki, a raczej należałoby rzecz – autodestrukcji. To karkołomny zwrot, którego po Soborze nikt by się nie spodziewał. Wygląda to tak, jak gdyby Kościół sam zadawał sobie rany”. Sam albo z czyjąś „pomocą”. 30 czerwca 1972 r. Ojciec Święty stwierdził, że do „świątyni Boga przedostał się dym szatana”.

 

Św. Jan Paweł II z kolei zauważył, że „(…) zaczęły się bowiem szerzyć rozmaite idee, które stoją w sprzeczności z prawdą objawioną, nauczaną od wieków. W dziedzinie dogmatycznej i moralnej zaczęły być głoszone faktyczne herezje (…). Nawet liturgia została zmanipulowana, zanurzona w intelektualnym i moralnym relatywizmie, a niekiedy w permisywizmie (…). Chrześcijanie są dziś kuszeni przez ateizm, agnostycyzm, moralizujący iluminizm i socjologiczny chrystianizm bez konkretnych dogmatów”.

 

Mimo tego wielu ludzi Kościoła wzbrania się przed uznaniem tej diagnozy. Niekiedy objawy choroby są traktowane jako… coś zbawiennego. Niektórzy hierarchowie mówili wręcz o kryzysie wzrostu albo ożywczym fermencie, zapominając, że nie każdy ferment jest ożywczy. Jak w „Iota Unum” zauważa Romano Amerio, „nie należy np. mylić saccaromycetes aceti (drożdże octowe) z saccaromycetes vini (drożdże winne). (…) Wprawdzie również rozkładowi zwłok towarzyszą przejawy pulsującego życia, jednak ów proces gnilny implikuje zniszczenie substancji wyższego rzędu”.

 

Z jeszcze większym krytycyzmem Amerio podchodził do padających na łamach „Observatore Romano” (23 lipca 1972 r.) twierdzeń, według których kryzys Kościoła nie jest „jękami konającego, lecz jękami rodzącej”. Jak podkreślał, w tej analogii można odnaleźć przekonanie o powstawaniu nowego Kościoła, a tego nie można pogodzić z katolicką ortodoksja. Nie może bowiem powstać coś takiego, jak Nowy Kościół – istota religii nie może ulec zmianie.

 

Szwajcarski profesor równie silnie punktował twierdzenia, jakoby kryzys można było uznać za zjawisko pożądane, ponieważ Opatrzność z każdego zła potrafi wyprowadzić dobro. Ewentualne pozytywne wydarzenia, takie jak „otrzeźwienie Kościoła”, o którym pisano w 1967 r. w „Observatore Romano”, mogą wprawdzie nastąpić, ale nie oznacza to, że zło, którym jest kryzys, staje się dobrem. W przeciwnym razie za dobro należałoby uznać także prześladowanie albo herezje, które pozwalają na lepsze zdefiniowanie prawd  wiary. Chociaż  Opatrzność może ze zła, jakim jest kryzys, wyprowadzić dobro, ale kryzys sam w sobie jest złem. Amerio, jako teolog ze starej szkoły, stał nazywał rzeczy po imieniu.

Dostosowanie do świata


Niektórzy progresiści przyznawali wprawdzie, że sytuację w Kościele można nazwać „kryzysem”, twierdzili jednak, że wynika on z… niedostatecznego przystosowania się do świata. Dziś podobne twierdzenia słyszymy w przypadku zwolenników zmian „duszpasterskich” w sprawie rodziny. Zresztą niektórzy w ostatniej sesji synodu dopatrują się miniaturowego soboru. Taką tezę wysunęli np. Konrad Sawicki i Artur Sporniak w październiku na łamach „Tygodnika Powszechnego”. Ich zdaniem o ile podczas Vaticanum Secundum starano się przemyśleć sytuację Kościoła w świecie, o tyle synod skupił się na sytuacji rodziny w świecie. Duchowni na synodzie, podobnie jak ojcowie soboru, podzielili się na większościowe stronnictwo postępowe i mniejszościową grupę konserwatystów.

 

Co odpowiedziałby autor Iota Unum? Otóż „antagonistyczny stosunek katolicyzmu do świata jest niezmienny – zmieniają się tylko pewne parametry tej opozycji”. Kościół tradycyjnie sprzeciwiał się prądom i modom epok i głosił prawdy im przeciwne. W czasach pogańskich zwalczał wielobóstwo, pychę, żądzę władzy i sławy. Protestanckiemu subiektywizmowi przeciwstawił zasadę autorytetu, a oświeceniowemu racjonalizmowi przypomniał o potrzebie wiary. Zapewne m.in. dzięki takiemu zdecydowanemu podejściu wobec chwilowych mód intelektualnych i religijnych Kościół katolicki, niczym miasto na górze, przez wieki przekazuje światło wiary. To dzięki nie podzielił losy liberalnych wspólnot protestanckich.

 

Niestety, pokusa zbliżenia się do świata, przed którą przestrzega Pismo Święte, zdominowała radykalnych reformatorów ostatnich dekad. Niektóre „owoce” – jak np. katechizm holenderski – sprowadzały się do rugowania artykułów wiary „niewygodnych” w epoce dialogu i postępu. Podobnie dziś, niektórzy postępowi hierarchowie próbują podminować katolicką naukę o rodzinie. Odżywa ta sama pokusa dostosowanie się do świata. A jak uczył Romano Amerio, opozycja między katolicyzmem a światem jest nieusuwalna.

 

Marcin Jendrzejczak


Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie