28 lutego 2020

Festiwal „Nowe Epifanie” – sprawdź przed użyciem

(Fot. noweepifanie.pl)

Są takie wydarzenia, gorsze od zarazy, choćby od tego koronawirusa, których niebezpieczeństwa wciąż nie dostrzegamy. A to one właśnie – dużo bardziej niż głosy wrzucane do urn ­– zadecydują, jaka będzie nasza Ojczyzna za lat np. dziesięć.  Konkrety? Oto jeden z nich. Od lat jedenastu ma miejsce w Warszawie festiwal artystyczny „Nowe Epifanie”. Rok temu, krytyk teatralny, Temida Stankiewicz-Podhorecka, napisała w Naszym Dzienniku: „Głównym bohaterem Nowych Epifanii jest nie Pan Jezus, lecz Judasz”. W tym roku organizatorzy festiwalu programowo skupili się na postaci Marii Magdaleny (nie tytułując ją świętą), a hasłem przewodnim festiwalu uczynili zdanie: „nie dotykaj mnie”.

 

Metoda, nie szaleństwo

Wesprzyj nas już teraz!

Od początku festiwal odbywa się w okresie Wielkiego Postu, jako swoiste „artystyczne rekolekcje wielkopostne”. Miał do tego adekwatną nazwę: „Gorzkie Żale”. Cztery lata temu nazwę zmieniono, no i mamy dysonans poznawczy, bo objawienia Chrystusa – owe tytułowe Epifania (rozumiane od wieków, jako narodziny, pokłon Trzech Króli, chrzest oraz cud w Kanie), teraz nie pasują do festiwalowego kalendarza.

 

Paweł Dobrowolski, dyrektor festiwalu, tak uzasadnia wybór św. Marii Magdaleny, jako postaci, wokół której skupiono w tym roku wszelkie działania: Po ubiegłorocznym festiwalu, podczas którego zajmowaliśmy się postacią Judasza, mieliśmy poczucie, że ta postać była tragicznie pęknięta – bo z jednej strony była bardzo bliska Chrystusowi, a z drugiej najbardziej go zdradziła. Zaczęliśmy szukać w tym kierunku, dostrzegając, że takie pęknięcie w postaciach biblijnych jest inspirujące […] Drugą postacią najbliższą Jezusowi wydała nam się właśnie Maria Magdalena […] Zobaczyliśmy też, że w tej postaci skrywa się olbrzymi potencjał feministyczny, który może okazać się ciekawy dla twórców, których co roku zapraszamy do współpracy przy festiwalu.

 

Jak dalece ten feminizm, jeden z obłędów marksizmu kulturowego, zatruł umysły organizatorów, widać jeszcze lepiej w rozwiniętym wyznaniu programowym Dobrowolskiego: Chcieliśmy spojrzeć na Marię Magdalenę w kontekście, który odsłoniłby, że ten głos kobiety był przez apostołów przyjęty z niedowierzaniem, został stłamszony. Bo to ona pierwsza otrzymała od Jezusa polecenie, by im wyjaśnić, co rzeczywiście się wydarzyło. Niestety, jej głos został zagłuszony przez inne postaci biblijne, które ufundowały chrześcijaństwo, takie jak św. Paweł i św. Piotr […] Postanowiliśmy przyjrzeć się temu, dlaczego tak właśnie się stało. Co w istocie z Ewangelii możemy wyczytać o kobietach. Wydaje się to bardzo interesujące i aktualne również w kontekście debaty, która się toczy na temat kapłaństwa kobiet, roli kobiet w Kościele.

 

New World Order

Normalny człowiek, czytając te „mądrości” powyżej, postuka się palcem w czoło. Problem w tym, że dokładnie tak samo ludzie reagowali niegdyś na rewolucyjny intelektualny bełkot sowieckiego towarzysza Łunaczarskiego, czy rodzimych socrealistycznych zaprzańców typu Andrzejewskiego, czy Dejmka. Objawy śmiertelnej choroby naszej cywilizacji były tak irracjonalne, że odrzucano je, jako głupotę, która przeminie. Podobne myślenie mamy obecnie. Bolszewicką kulturą ostatecznie zainfekowano nie tylko Polskę, ale cały świat; zresztą, tak jak to zostało przepowiedziane w objawieniach fatimskich. Eliminację inaczej myślących prowadzono przez dziesięciolecia, a tym najbardziej upartym strzelano w potylicę.  Teraz czekiści kultury posługują się nieco innymi narzędziami do eksterminacji przeciwników, na przykład kagańcem „mowy nienawiści”.

 

W totalitaryzmie marksizmu kulturowego próba udowodnienia tezy o „bełkocie” niewątpliwie podpada pod któryś z paragrafów, które nie dają szans na krytykę czy prezentację czegokolwiek innego, niż to, co uznano za obowiązujące. Tymczasem w przypadku warszawskich „Nowych Epifanii” mamy do czynienia nie tylko z zarozumiałą ignorancją, ale i bezczelnym zawłaszczaniem przestrzeni symbolicznej dla kultury chrześcijańskiej. Myślę, że można te działania zakwalifikować nawet jako zamach na sferę sacrum.  

 

Wszystko tutaj zaczyna się od wizytówki, od „firmy”, czyli od organizatora. A jest nim instytucja kultury miasta stołecznego Warszawy, której – jak ja to oceniam – jedynie dla zmylenia odbiorcy nadano nazwę Centrum Myśli Jana Pawła II. Nawet jeżeli można mieć zastrzeżenia do osoby wyniesionego na ołtarze papieża, choćby te odwołujące się do jego ekumenicznej aktywności i działań w „duchu soboru” (Watykańskiego II, oczywiście), to nie jest możliwym pogodzenie jego nauczania z niejednokrotnie heretycką czy wręcz bluźnierczą ofertą artystyczną festiwalu. Instytucja podległa niegdyś Hannie Gronkiewicz-Walc, a obecnie Rafałowi Trzaskowskiemu, w swym „przesłaniu ideowym” żongluje m.in. takimi oto komunikatami: „Centrum Myśli Jana Pawła II to warszawska instytucja kultury, która w intelektualnym i duchowym dorobku Karola Wojtyły poszukuje odpowiedzi na najważniejsze pytania i wyzwania współczesnego świata; […] Działa w obszarze kultury, edukacji i budowania zaangażowanego i odpowiedzialnego społeczeństwa. Jako miejsce spotkań i dialogu tworzy przestrzeń współpracy ze środowiskiem naukowym i artystycznym ponad podziałami kulturowymi i ideologicznymi”. Tę przestrzeń, daleką od wiary w Boga, którego wyznajemy w Credo, instytucja z siedzibą przy ul. Foksal, próbuje niejako „namaścić” słowami wyjętymi ze sławnego listu Jana Pawła II do artystów z roku 1999. Nic nowego – komunista Bolesław Bierut, zrobiony przez Wielkiego Brata prezydentem ludowej Polski, uczestniczył nawet w procesji Bożego Ciała…

 

Wiele dopowiada też grono partnerów tego 40-dniowego festiwalu. Co ciekawe (choćby ze względu na papieża, patrona Centrum) nie znajdziemy wśród nich żadnej instytucji czy kościoła reprezentującego religię katolicką. Mamy natomiast parafie protestanckie i mamy Wydział Historyczny Uniwersytetu Warszawskiego. Oczywistymi zdają się w tym gronie osławione swymi produkcjami ­– warszawski Teatr Powszechny i Nowy Teatr ze Słupska. A już wyjątkową wisienką wśród tych wszystkich partnerów jest na pewno Przedstawicielstwo Generalne Rządu Flandrii…

 

Gdzie powstają wirusy

Słowo „laboratorium” ludzie naturalnie kojarzą z medycyną lub z czymś związanym z nauką, np. z chemią. Nie za bardzo to słowo pasuje nam do świata kultury i sztuki, choć weszło doń w latach 60. XX wieku – można powiedzieć, że przebojem – za przyczyną działalności teatru Jerzego Grotowskiego. Grotowski, odwołując się do opowieści swego brata, fizyka jądrowego o duńskim Instytucie Bohra, uważał, że taki zespół teatralny, jak jego, „powinien być, jak Instytut Bohra, polem spotkań, obserwacji i destylowania doświadczeń wnoszonych przez najbardziej twórcze jednostki […]

 

Centrum Myśli JPII (w takiej skrótowej formie sami się przedstawiają) również stworzyło swoje pole „spotkań, obserwacji i destylowania”, które nazwano „Laboratorium Nowych Epifanii”. Ubiegłoroczny i obecny festiwal w swej części teatralnej jest właśnie efektem takiego projektu, w którym zaproszeni artyści mogli „swobodnie eksperymentować i mierzyć się z podejmowaną tematyką”. Tak opisuje to dyr. Dobrowolski: Poprzedziliśmy te premiery „Laboratorium Nowych Epifanii”, czyli zorganizowanym wspólnie z Teatrem Dramatycznym wyjazdem wakacyjnym dla 50 młodych twórców. Podczas tego wyjazdu pracowali oni nad postacią Marii Magdaleny, figurą jawnogrzesznicy, w pięcioosobowych zespołach złożonych z reżyserów i dramatopisarzy obu płci. Efektem tego „Laboratorium Nowych Epifanii” są premiery Katarzyny Minkowskiej, Karoliny Szczypek, Darii Kopiec, Sławomira Narlocha i Jana Hussakowskiego.

 

Przyjrzyjmy się nieco temu, co powstało na stołach laboratoryjnych wymienionej ekipy i co w efekcie trafi do aptek, tzn. na teatralne sceny…

 

Katarzyna Minkowska jawi się liderką tej grupy. W ubiegłym roku była autorką bluźnierczego widowiska „Judasz”, o którym pisała pani Stankiewicz-Podhorecka. Teraz zakontraktowano ją, by zajęła się postacią św. Marii Magdaleny. Spektakl „Maria Magdalena. Wykład o grzechu” powiela estetykę „Judasza”, a więc brudnej przestrzeni, genderowych kostiumów, multimedialnych zapchajdziur, a przede wszystkim wyuzdanej ekspresji aktorskiej. Ten „wykład” antyteatru, oferowany nam przez jeszcze studentkę warszawskiej Akademii Teatralnej, już na starcie opisany jest, jako „analiza istoty grzechu i przemocy”. A zapowiedź, że autorka „przyjrzy się bliżej podmiotowości kobiet oraz traktowaniu kobiecego ciała w historiach biblijnych”, to nic innego, jak jednostronna i wybiórcza lekcja post marksistowskiego feminizmu. Że wybiórcza i tendencyjna świadczy o tym dobór przywoływanych w spektaklu biblijnych postaci kobiet, wśród których nie ma na przykład Miriam, nie ma Racheb, nie ma Abizag, nie ma Samarytanki przy studni i przede wszystkim nie ma Matki Bożej.

 

Karolina Szczypek to kolejna studentka Akademii Teatralnej w Warszawie. Pani Karolina w swoim „Zwiastowaniu” zajęła się cudem nawiedzenia Bogurodzicy przez Archanioła Gabriela. Za punkt wyjścia posłużyło jej kanoniczne zdanie: „Niech mi się stanie według słowa twego”… Ta artystka nie wzięła się znikąd. Warto wiedzieć, że już parę lat temu była asystentką Eweliny Marciniak przy powstawaniu we wrocławskim Teatrze Polskim osławionego „porno-spektaklu” pt. „Śmierć i dziewczyna” oraz asystowała tejże pani reżyser przy inscenizacji „Ksiąg Jakubowych” Olgi Tokarczuk w Teatrze Powszechnym w Warszawie.

 

Kolejna młoda kobieta i kolejna studentka reżyserii w Warszawie to Daria Kopiec, specjalistka od animacji i efektów specjalnych. Jej dzieło to spektakl „Jezioro”, w którym nurkowanie jest tylko pretekstem dla trzech bohaterek, pragnących pokonać wszelkie ograniczenia w swoim życiu, szczególnie te związane z kobiecością. Pani Daria zasłynęła dwoma antyklerykalnymi produkcjami: „Zakonnice odchodzą po cichu” w teatrze opolskim i „Dzieci księży” w warszawskim Teatrze Powszechnym. To klasyczne przykłady szowinizmu, a jednocześnie tak zaskakującej niewiedzy autorki, gdy chodzi o tematykę, którą się zajęła, że zachodzi podejrzenie, iż owa niewiedza jest efektem światopoglądowego zaślepienia.

 

Sławomir Narloch, aktor i szef Teatru Pijana Sypialnia z Warszawy zdaje się klasycznym dzieckiem postmodernizmu. Produkcje, które od lat firmuje swoim nazwiskiem to idealne eventy na każdy wieczorek integracyjny czy szkolenie biznesowe. Jak to się kiedyś mawiało: granie do kotleta (dzisiaj pewnie do sushi). Wszystko musi być bezpruderyjne, bezrefleksyjne, raczej farsowe, z choreografią i muzą wpadającą w ucho oraz na pewno z golizną i grubymi dowcipami o księżach. Czy takim właśnie korpo-spektaklem będzie laboratoryjne dzieło pana Sławomira pt. „Boża krówka”? Wszystko wskazuje, że tak, ale sprawdzać tego nie polecam.

 

Ostatni w tym gronie, Jan Husakowski, zamówienie festiwalowego laboratorium zrealizował w Teatrze Nowym w Słupsku. „Wzór na pole trójkąta” to klasyczna agitka ukierunkowana na elektorat nieakceptujący życia w normalnej rodzinie. Chwyty są znane i oczywiście „mają łapać za serce”. W reklamie spektaklu czytamy: Trójka – dwie kobiety i mężczyzna – marzy o samowystarczalnym, pełnym piękna układzie, który będzie się wzajemnie uzupełniał […] Chcą się wspólnie cieszyć i wspierać. Płakać i przeżywać swoje życia”. Oczywiście naprzeciwko nich stoją opresyjne prawo, obyczaj i religia katolicka: Czy ich marzenia i pragnienia mają szansę się spełnić w świecie pełnym wpojonych w nas standardów i silnych wzorców społecznych? Związki poliamoryczne są przecież w naszym kraju nielegalne. W religii katolickiej uznawane są za grzech. Nie spełniają żadnych norm społecznych i większość ludzi ich nie akceptuje. A od strony formalnej przedstawienie to tzw. nowa klasyka, czyli nagość, „burdelizm” interakcji i niezobowiązujący warsztat.

 

Nie używasz, nie chorujesz

Moją negatywną ocenę festiwalu „Nowe Epifania” utwierdzają nie tylko „listki figowe” w ofercie programowej tego przedsięwzięcia, (jak co niektórzy, o których myślę, mogli wziąć w tym udział?), ale nade wszystko przecząca faktom narracja organizatorów.  Na przykład takie zdanie:  Nowa epifania piękna, w każdym wydarzeniu festiwalowym, jest również ambitnym celem naszej wspólnej wielkopostnej pokuty artystycznej – poszerzającej percepcję i uzdrawiającą serca, zaślepione przywiązaniem do tego, co ziemskie tylko i przyziemne, co widzą oczy, na co dzień.

 

Przecież w tych spektaklach, które opisałem, nie ma cienia pokuty czy pokory, a wręcz odwrotnie – mamy bunt i agresję. I żadne serce nie będzie uzdrowione – bo wszystko, co widz otrzymuje   unurzane jest w tym, co przyziemne, ziemskie, brudne po prostu. To, co oferuje nam Centrum JPII to nic innego, jak alibi emocjonalne dla tych, co żyją w grzechu albo po prostu wbrew naturze.

 

I jeszcze puentująca jedna refleksja – nie dostrzegam w tym festiwalu dialogu, co deklarują organizatorzy i chwalą się tym, jako atutem swojego przedsięwzięcia. Pan Michał Senk, dyrektor Centrum Myśli Jana Pawła II tak to werbalizuje: Do uczestnictwa w nim [festiwalu] zapraszamy ludzi o różnych wrażliwościach i światopoglądach, wierząc, że w świecie targanym konfliktami jest przestrzeń dla wspólnoty. Dla Centrum Myśli Jana Pawła II tą przestrzenią jest sztuka.

 

To nieprawda. A na pewno nie jest to prawdą w przypadku oferty teatralnej przygotowanej w ramach opisanego tutaj „laboratorium”.

 

 

Tomasz A. Żak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie