Umrzemy. Nie wiemy kiedy i gdzie. Tej daty nie znają ani politycy, ani wybitni wojskowi. Nic o niej nie wiedzą zarówno duchowni jak i świeccy. Miejmy nadzieję, że ofiary katastrofy smoleńskiej pamiętały o tej prostej prawdzie.
Są takie chwile, które na długo zapadają w naszą pamięć. Nawet po latach możemy bez trudu przypomnieć sobie, to co robiliśmy i gdzie znajdowaliśmy się kiedy o naszą zwykłą codzienność otarła się historia. Do tej kategorii wydarzeń z pewnością należy chwila, w której zdaliśmy sobie sprawę, że odtąd nic już nie będzie takie samo – 10 kwietnia 2010 roku.
Wesprzyj nas już teraz!
No bo nie mogło być już tak samo. Wiedzieli o tym zarówno sympatycy Lecha Kaczyńskiego jak i jego zapiekli wrogowie. Nawet ci spośród nas, którzy na co dzień mają wobec polityki stosunek krańcowo obojętny, podskórnie przeczuwali, że to co wydarzyło się w kwietniowy poranek na długo odciśnie ślad także na ich życiu.
Nie mogło być inaczej. Nawet jeśli dla naszej Ojczyzny utrata politycznych i wojskowych liderów nie była nowością – bowiem podczas II wojny światowej takie doświadczenie postanowili zafundować nam niemieccy i sowieccy okupanci.
Katastrofa smoleńska raz jeszcze pokazała dobitnie, że rozgrywająca się na naszych oczach historia Polski wcale nie musi być już pozbawiona zakrętów. Także tych szczególnie dramatycznych, o tragicznym obliczu, których spodziewalibyśmy się gdyby przyszło nam żyć podczas wojennej zawieruchy. Wszelkie zapewnienia o tym, że spokojną i bezpieczną drogą podążamy ku bezpiecznej i przewidywalnej przyszłości okazały się być nic nie warte.
Tragiczna śmierć 96 pasażerów samolotu Tu154M stanowi, zatem istotny punkt odniesienia dla wszelkich rozważań zarówno o historii jak i o przyszłości naszej Ojczyzny. Jednak spoglądając na nią z perspektywy katolickiej powinniśmy nade wszystko raz jeszcze przypomnieć sobie aktualność biblijnej przestrogi:
Nie znacie dnia ani godziny
Słowa te są bowiem prawdziwe niezależnie od okoliczności dziejowych, czy polityczno-społecznych w jakich przyszło nam żyć. Warto je przypominać zwłaszcza współcześnie, kiedy sztukę usuwania wszelkich wątków eschatologicznych z naszego życia doprowadziliśmy do perfekcji.
10 kwietnia 2010 roku sprawił, że ułuda tego „dobrego samopoczucia” została przekłuta niczym balon, z którego ze świstem wyleciało powietrze. Okazało się bowiem, że widmo „nagłej i niespodziewanej śmierci” wciąż jednak się nad nami unosi, niezależnie od wieku, czy pełnionej funkcji.
Wydarzenia z kwietniowego poranka przypominają jednak nie tylko o nieuchronności śmierci, co już samo w sobie nie jest zbyt popularną perspektywą spoglądania na życie, ale nade wszystko dobitnie wskazują, że każda chwila życia może okazać się ostatnią.
To jednak nie powinno napełniać katolickiego serca drżeniem i trwogą, ale stanowić wezwanie do intensyfikacji modlitwy o śmierć w stanie łaski uświęcającej.
Łukasz Karpiel