19 grudnia 2014

Władza to coś wstrętnego i pociągającego zarazem, to odrzucający afrodyzjak i cukrowy ulepek przyciągający najbardziej odrażające insekty – oto świat polityki, jakim raczą nas serialowi twórcy.

 

Zgodnie z przekonaniem, popularyzowanym przez wielu współczesnych „oświeconych” publicystów, polityka to brutalna gra, w której najlepiej czują się łobuzy i – co tu dużo pisać – zwykłe szuje. W końcu władza to efekt umowy społecznej, zawartej jedynie po to, by chronić interesy aspołecznych jednostek. Nie może być więc niczym innym, jak tylko wielkim starciem indywiduów, grą, której wynik stanowi wypadkową sprzecznych nierzadko interesów poszczególnych graczy.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Taką wizję roztoczył przed nami Robert Krasowski, w serii książek o historii III RP. Zdecydowawszy się na opisywanie polityki po 1989 roku zapragnął trafić w sam środek czytelniczych zainteresowań. Czarując więc kolejnymi odsłonami brudnych kulis polskiej sceny politycznej, zapewniał, że pisze nie po to, by oceniać lecz wyłuszczyć po prostu stan faktyczny. A ten – autor nie ma wątpliwości – wydaje się jasny: gdyby nasi politycy nie zostali politykami, to ze swoimi maniakalnymi nieomal skłonnościami trafiliby najpewniej do mafijnych kręgów, by robić tam cuchnące interesy.

 

Podobna wizja polityki rządzi i dzieli w popularnych serialach. Tam wszyscy są źli, a jeśli ktoś nie jest, to i tak brud będzie się do niego lepił.

 

Gra o zło

 

Klasycznym przykładem takiego serialu jest – opisywany już szerzej na naszym portalu – „House of Cards”. Jego twórcy, wydawszy na świat obraz o polityce przygniatający nie tyle rozmachem ile – mistrzowsko utkanym z lepkich, mrocznych sieci – klimatem dają jasno do zrozumienia: zło ludzkie nie ma granic, a im większa stawka gry, tym większe też okrucieństwo graczy. Co więcej, nawiązywanie przez głównego bohatera interakcji z widzem, daje jasno do zrozumienia, że psychopatyczna niemal osobowość tego eleganckiego pana w garniturze, cechować może każdego w naszym otoczeniu – kolegę ze studiów, sąsiadkę, sympatycznego kioskarza czy wspólnika w interesach. W „House of Cards” widz nie znajdzie ani odrobiny moralizatorstwa. Serial zabiera nas bowiem w świat, w którym wszystko co skuteczne jest dobre. Seks, aborcja, morderstwo – środki, dobierane do osiągana celów nie mają znaczenia. Na końcu bowiem pozostaje jedno jedyne pytanie, rozstrzygające ostatecznie o pozytywnym wyniku politycznej gry: osiągnąłeś cel? Jeśli nie to, sorry, game over.

 

W podobnym świecie ukazano bohaterów „Gry o tron”. W kreowanym tam świecie wszystko, co dobre nie ma racji bytu. Nie można ot, tak po prostu być pozytywnym bohaterem. Dobroć bowiem to naiwność, prawdziwa miłość to aberracja, rodzinne więzi to bzdurny afisz promocyjny wywieszany przez zdradę i indywidualne interesy, zaś honor to archaizm, którym nikt się już nie posługuje. W cenie jest natomiast okrucieństwo zmieszane w sosie przebiegłości i podstępu. Scenariusz pisać tu musiał zapewne okrutny Machiavelli, proponujący władcy, by zmierzając do władzy uzbroił się w cechy lwa i lisa. Ten pierwszy ma gruchotać kości i szarpać mięso wrogów, drugi zaś – gdy to konieczne – łudzić, uwodzić i sprowadzać na manowce.

 

„Gra o tron”, której slogan promocyjny głosi: „wszyscy muszą umrzeć”, to obraz, w którym widz kibicować ma przede wszystkim skutecznym władcom. Jeśli ktoś z Państwa, obejrzawszy dotychczasowe odcinki, sympatyzował ze szlachetnym rodem Starków, to solidnie się zawiódł. Tym bowiem – jako ludziom honorowym – niewiele się udało. Sukcesy za to święcili okrutnicy i psychopaci. W gruncie rzeczy bowiem „Gra o tron” to nie obraz walki dobra ze złem, gdzie władca, upewniwszy poddanych, że chce ich dobra, zasiada w końcu na tytułowym tronie. Tron bowiem takim ludziom w ogóle się nie należy. Rządzić mogą okrutnicy, dzieciobójcy, pijacy, sadyści i inni zwyrodnialcy.

 

W siedlisku zła

 

Pozornie inaczej na tle „House of Cards” czy „Gry o tron” jawi się duński serial „Borgen” („Rząd”). Wszystko jest w nim politycznie poprawne: już na samym początku twórcy przedstawiają postać antyimigranckiego polityka czyli – rzecz to jasna – brzydala, szpanującego męskim szowinizmem i manierami troglodyty. Dostaje on – cóż za przewidywalność – wyborczy łomot od uroczej szefowej, jakże, Partii Moderatów i Nowych Demokratów z jednej strony wrażliwej społecznie, krzywiącej się na pomysły wzmacniania armii czy policji, z drugiej zaś zdecydowanej kobiety sukcesu, podejmującej decyzje między pierwszym a ostatnim łykiem kawy. W ten właśnie sposób Brygitte Nyborg Christiansen zostaje premierem, pogodziwszy „centrowymi” poglądami różniące się od siebie partie polityczne.

 

Pani premier jest jednak politykiem, którzy rodzą się na kamieniu. Bo wokół niej sami brutale i cynicy. Ona tymczasem– przepraszam za słowo – mężnie przeciwstawia tym wszystkim „spoconym w pogoni za władzą” wysokie etyczne standardy. Brzydzi się kłamstwem, gardzi prezydentem Stanów Zjednoczonych, a partyjne gierki i giereczki są poniżej jej poziomu. Twórcy serialu, ukazując widzom wstrętną twarz polityki i zakłamanie mediów, postawili w samym środku ową dzielną panią premier, by dać widzowi bohatera, zmagającego się w bólach z czyhającymi na jej głowę gnidami.

 

Przypomina to łudząco znacznie gorzej zrealizowany polski serial autorstwa Agnieszki Holland „Ekipa”. Tam również, niczym królik z kapelusza, wyskoczył z uniwersyteckich sal profesor-premier, by ratować polską politykę przed wrzaskliwą opozycją i śliniącym się na władzę prezydentem. Choć – przyznajmy – w „Ekipie” nieco więcej bohaterów jawiło się jako uczciwi politycy, którzy na swojej pracy nie dorobili się oczywiście żadnych pieniędzy, a nawet – jak w przypadku jednego z nich – samochodu.

 

Znak czasów?

 

Serialowi twórcy krok w krok podążają za „modnymi” intelektualistami, dbającymi o to, by politykę opisywać wyłącznie jako plac zabaw dla złych ludzi. Ciekawą domieszkę stanowi tutaj również trend cywilizacyjny, opisywany przez psychologów. Zdaniem części z nich styl życia dzisiejszych ludzi, całkowicie sfokusowanych na sukcesie zawodowym, doprowadził do dominacji w życiu codziennym osobowości psychopatycznej. Wszak – twierdzą badacze ludzkiej osobowości – to typy psychopatyczne święcą tryumfy, kanalizując – delikatnie mówiąc – problematyczne społecznie mankamenty swojego charakteru na polu działalności zawodowej, intrygując, knując i poniewierając ludźmi. Czy „Gra o tron”, „House of Cards” i „Borgen” to obrazy mające wyznaczać trendy czy też produkty panujących już trendów? Obawiać należy się chyba tego, że są one i jednym i drugim: powstawszy w umysłach skażonych popularyzowanym modelem osobowości psychopatycznej przekazują masowemu odbiorcy, niczym pałeczkę w sztafecie, pustoszące wzorce współczesności.

 

 

Krzysztof Gędłek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 105 665 zł cel: 300 000 zł
35%
wybierz kwotę:
Wspieram