29 listopada 2012

Serbia pod ścianą. Albo Kosowo, albo Unia

(Fot. Ł. Głowala/Forum)

Sprawa Kosowa wciąż w dużej mierze determinuje sytuację polityczną w Serbii. Jej mieszkańcy coraz częściej i dobitniej przekonują się, iż pogrążona w kryzysie Unia nie ma już ochoty udawać, że można połączyć nieuznawanie suwerenności Prisztiny ze staraniami o wejście do UE. Z tego powodu Serbowie coraz częściej słyszą: prowadzona przez nich polityka „i Kosowo i Unia” nie ma racji bytu, muszą więc zdecydować „albo, albo”.

 

Pomimo bardzo złej sytuacji gospodarczej i braku perspektyw na zauważalne podniesienie poziomu życia w najbliższej przyszłości, większość Serbów jest zdecydowana zrezygnować z członkostwa w UE, byleby wciąż walczyć o swoją byłą prowincję. Eurosceptyczne nastroje wzmocniła niedawna decyzja Międzynarodowego Trybunału w Hadze, który uniewinnił oskarżonych o zbrodnie wojenne chorwackich generałów Ante Gotovinę i Mladena Markacza. Kilka dni później Rosja zaoferowała Serbii kredyt w wysokości 800 milionów euro. 

Wesprzyj nas już teraz!

 

Europejscy politycy doskonale zdają sobie sprawę z tych tendencji, ale wiedzą, że Belgrad nie ma żadnych „asów w rękawie”, żeby wpływać na zmianę międzynarodowego werdyktu. Biorą więc Serbię na przetrzymanie wiedząc, że bez wsparcia finansowego sama sobie nie poradzi.

 

O Kosowie bez owijania w bawełnę

Mocnym ciosem dla Serbów było zakończenie 10 września działalności w Kosowie Międzynarodowego Urzędu Cywilnego (ICO) oraz Międzynarodowego Przedstawiciela Cywilnego (ICR). Zostało to okrzyknięte przez Kosowarów jako kolejny etap uzyskiwania przez nich suwerenności. W rzeczywistości społeczność międzynarodowa dysponuje wciąż możliwością wpływania na prisztińskie władze, poprzez misję cywilną EULEX i wojskową KFOR. Pilnują one  wprowadzania reform i przede wszystkim utrzymania bezpieczeństwa wewnętrznego. Kosowscy Albańczycy muszą się liczyć z unijnymi dyrektywami, gdyż nadal są na garnuszku UE i międzynarodowych instytucji finansowych. Czy Unia, zajęta radzeniem sobie z kryzysem i mając na barkach kolejne bankrutujące kraje będzie z determinacją wdrażać reformy w Kosowie? Jest to bardzo wątpliwe, tym bardziej, że sytuacja Bośni i Hercegowiny, innego „unijnego tworu”, który na naszych oczach rozpada się wzdłuż narodowych szwów, nie napawa optymizmem. Kosowo wciąż nie jest uznawane przez pięć państw UE, a także Rosję i Chiny. Do tej pory nie doszło do unormowania relacji z Serbią, a prisztińskie władze nadal nie kontrolują swojego północnego terytorium, zamieszkiwanego przez serbską mniejszość. Dziś postrzegane jest jako raj dla mafii działającej w skali całej Europy, centrum dystrybucji narkotyków, broni i „żywego towaru”.

 

Nowy rząd w Belgradzie – czyli premier Ivica Dačić i prezydent Tomislav Nikolić – skutecznie opóźnia proces osiągania przez Kosowo kolejnych stopni niezależności. Wydaje się, iż przywódcy serbscy przestali już grać o najwyższą stawkę, czyli powrót tego regionu do Serbii. Coraz częściej z ich strony padają sugestie, że należy doprowadzić do podziału terytorium. Na to jednak nie ma zgody ani Brukseli ani Berlina ani Prisztiny. Wciąż w tej materii trwa pat. Nie przeszkadza to przywódcom skonfliktowanych narodów – co prawda z wielkimi trudnościami, ale jednak – dyskutować o sprawach technicznych, m.in. dotyczących nostryfikacji dokumentów i dyplomów, przesyłu energii elektrycznej czy ustanowienia telefonicznego numeru kierunkowego do Kosowa.

 

Chcesz inwestować? Zapłać haracz

Kosowo nie tylko hamuje rozwój Serbii, ale jest też z premedytacją wykorzystywane przez tamtejszą elitę polityczną do odwracania uwagi społeczeństwa od coraz gorszej sytuacji ekonomicznej kraju i w ślimaczym tempie przeprowadzanych reform. Według analiz Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, państwo to w tym roku czeka recesja (-0,7proc.), a pod koniec września dług publiczny wyniósł 15,85 mld euro, sięgając poziomu 55,4 procenta PKB. Serbscy politycy starają się złe dane o stanie gospodarki zrzucić na kryzys gospodarczy, ale to tylko jedna strona medalu.

 

Głośnym echem odbiła sie niedawna wizyta sprawozdawcy Parlamentu Europejskiego ds. Serbii Jelka Kacina w Belgradzie. Zwracał on uwagę na wysoki stopień korupcji w tym kraju, na niejasne procesy prywatyzacyjne, a także przypadki oskarżeń o nakładanie haraczy na przedsiębiorstwa zagraniczne przez rządzących, co skutecznie odstrasza inwestorów. Potwierdza to tylko dane Forbesa, publikującego ranking krajów, w których najlepiej jest robić interesy. Serbia zajęła w nim 90. miejsce, na 141 państw, najgorsze ze wszystkich państw byłej Jugosławii. Zajmuje ona też 108. miejsce na liście 118. marek państw świata (o 14 pozycji niżej niż Albania) uwzględnionych przez firmę konsultingową FutureBrand w rankingu „Country Brand Index”.

 

Coraz słabsze „nie”

Co z tego, że władze w Belgradzie zapewniają, iż będą dążyły do ograniczenia roli państwa w gospodarce do minimum, skoro duża część społeczeństwa –  przyzwyczajona do komunistycznych realiów nie jest w stanie i pozostawiona sama sobie – dostosować się do wyzwań wolnego rynku. W efekcie kolejne zamykane państwowe fabryki-molochy, od lat niewydajne i pochłaniające gigantyczne koszty utrzymania, zwiększają i tak wysoką liczbę bezrobotnych – ich liczba sięga obecnie 750 tys. ludzi. Według przewidywań, w 2016 roku będzie ich jeszcze o prawie 300 tys. więcej. Belgradzkie władze załamują ręce i obiecują ściąganie skąd się da inwestorów, stąd próby zacieśniania współpracy z Rosją, Chinami, Iranem czy nawet Białorusią. Nie czynią jednak zbytnich postępów w walce z hamującą rozwój kraju korupcją, gdyż wiązałoby się to z uderzeniem w „swoich”.

 

Kolejnymi problemami są: niewydolna administracja i brak zachęcającego do inwestycji prawa. W konsekwencji Serbia nie rozwija się, a sytuacja ekonomiczna staje się dla wielu jej mieszkańców nie do zniesienia. Stąd wielka emigracja przede wszystkim przedstawicieli młodego pokolenia, niski przyrost naturalny (bardzo dużo aborcji i rozwodów) i wyludnianie się prowincji.

 

A, że sytuacja ekonomiczna rzutuje na sprawy polityczne, więc i  serbskie „nie” w sprawie Kosowa brzmi coraz słabiej. Świadczą o tym dane zaprezentowane przez Mlađana Dinkicia, ministra finansów i gospodarki, który poinformował, że kwota zagranicznych inwestycji, dla zachowania gospodarczego rozwoju kraju, musi sięgać 2 mld euro rocznie. Jak głośno może Serbia burzyć się wobec kolejnych wypowiedzi niemieckich polityków dotyczących Kosowa, skoro kraj ten jest jednym z jej najważniejszych partnerów inwestycyjnych i przyznaje jej największe pożyczki i „darowizny”? Dzięki deklarowaniu zachodniego kursu Serbia otrzymała od 2000 roku 8 mld euro dotacji. Rezygnacja z kursu na Brukselę i zwrócenie się ku Rosji, przy zatrzymaniu dopływu unijnych funduszy, doprowadziłoby zapewne do bankructwa tego kraju. Bez względu na to, czy Kosowo byłoby poza granicami Serbii, czy też nie.

 

Petar Petrović (Polskie Radio)

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie