9 maja 2018

Donald Trump, Iran i lobby żydowskie. Co naprawdę kieruje geostrategią USA?

(REUTERS/Ronen Zvulun/File Photo )

Decyzję prezydenta Donalda Trumpa o wycofaniu się z porozumienia nuklearnego z Iranem (JCPOA) wynegocjowanego przez USA, Wielką Brytanię, Francję, Niemcy Rosję i Chiny, a podpisanego w kwietniu 2015 roku trzeba widzieć w szerszym kontekście. Ekipa Trumpa ma odmienną wizję polityki bliskowschodniej niż ekipa Baracka Obamy. Zmieniły się także uwarunkowania geostrategii energetycznej.

 

Nie ma też co ukrywać, że w kwestii tej ogromną rolę odegrało silne lobby żydowskie. Dla sojuszników z Europy, w tym z Polski, decyzja ta jest jak wymierzenie policzka. Pod znakiem zapytania stają inwestycje zachodnioeuropejskie w Iranie poczynione po zniesieniu niektórych sankcji, jak również polski program współpracy gospodarczej Go Iran. W najgorszym wypadku może to doprowadzić do wciągnięcia naszego kraju w konflikt na znacznie większą skalę aniżeli wojna w Syrii.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Donald Trump ogłaszając przed czasem swoją decyzję o wycofaniu się z umowy z 2015 roku, negocjowanej przez ówczesnego sekretarza stanu Johna Kerry’ego i przywróceniu sankcji, zerwał ze strategią Baracka Obamy oraz znacznej grupy liberalnego establishmentu kojarzonego z osobą George’a Sorosa czy nieżyjącego już Zbigniewa Brzezińskiego.

 

Grupa ta zakładała, że z Iranem nie tylko można, ale nawet trzeba współpracować, by zapanować nad chaosem na Bliskim Wschodzie. Brzeziński, były doradca bezpieczeństwa narodowego za prezydenta Jimmy’ego Cartera, który pozostawał jednym z najbardziej wpływowych strategów USA aż do swojej śmierci w maju 2017 roku, jeszcze 4 lata temu podkreślał, ze Amerykanie nie mają co liczyć na pomoc dotychczasowych sojuszników w rozwiązywaniu problemów globalnych. Brzeziński dostrzegał pewne analogie między tym, co działo się na Bliskim Wschodzie, a tym, co zdarzyło się w Europie w czasie wojny trzydziestoletniej. Wskazał na wzrost identyfikacji religijnej jako główny motyw działania politycznego. Dodał, że tylko kilka państw z regionu Bliskiego Wschodu potencjalnie może być w miarę stabilnych, ze względu na tożsamość i poczucie jedności oraz siłę militarną. Do tej grupy zaliczył: Turcję, Izrael. Egipt i Iran. „Reszta, bardzo liczna jest bardzo niespokojna. Łatwo w nich o destabilizację ze względu na brak spójności i wspólnej tożsamości” –zaznaczył.

 

Zdaniem byłego doradcy Cartera, Iran miał wyjątkową rolę do spełnienia w regionie. Jako prawdziwe państwo narodowe i „solidny gracz” na arenie światowej, Teheran „mógł stabilizować sytuację na Bliskim Wschodzie i powstrzymywać aspiracje sunnitów, zwłaszcza Arabii Saudyjskiej”. Już wtedy amerykański strateg polskiego pochodzenia uważał, że tzw. zagrożenie nuklearne Iranu jest „sztucznie stworzonym problemem” i Iran „potencjalnie mógł dysponować jedną nieprzetestowaną bombą atomową, a Izrael ma ich od 150 do 200”. Brzeziński mówił, że gdyby Żydzi chcieli, mogliby uśmiercić wszystkich Irańczyków.  

 

Zgodnie z tą koncepcją postępowała administracja Obamy, która zdecydowała się zawrzeć unikalne porozumienie o nierozprzestrzenianiu broni atomowej z Iranem w 2015 roku, wskazując, że nie jest ono „idealne”, ale pozwalało zachować jako taką kontrolę nad tym, co się działo w Iranie.

 

 

Ekipa Trumpa a Iran jako „mocarstwo regionalne”

Obecna ekipa rządząca w USA od samego początku prezentuje zgoła odmienne stanowisko. Odrzuca koncepcję współpracy z Iranem jako „mocarstwem regionalnym”, co zostało wyrażone wprost w nowej strategii prezydenta Trumpa ogłoszonej jesienią ub. roku. Zakłada ona konfrontację z Teheranem.

 

Trump do znudzenia powtarzał, że umowa nuklearna była najgorszą z możliwych umów, jaką kiedykolwiek zawarły USA, ponieważ nie gwarantowała, że uda się powstrzymać Teheran przed rozwijaniem zakazanego programu broni atomowej. Amerykański przywódca mówił nawet, że ostatnie dwa lata pokazały, iż środki jakie pozyskał irański reżim z tytułu zniesienia części sankcji, nie przeznaczono na poprawę dobrobytu obywateli, lecz na zasilenie bojowników Hezbollahu i rozbudowę siły militarnej oraz ekspansję w Syrii. Umowa, zdaniem amerykańskich „jastrzębi”, była niewykonalna i niszczyła skuteczne środki wywierania nacisku na irańskich decydentów.

 

 

Konserwatywny think tank doradzający Trumpowi w kwestii m.in. polityki ekonomicznej, wskazuje, że amerykańscy dyplomaci, którzy negocjowali porozumienie z Iranem, „nie byli głupi”. Dlaczego więc zgodzili się na tak „złą umowę?” Heritage Fundation przekonuje, że to dlatego, iż w porozumieniu priorytetem nie była faktyczna kontrola irańskiego programu nuklearnego, lecz wyeliminowanie irańskiego programu nuklearnego jako „problemu” z polityki USA.

 

Prawdziwym celem negocjacji z Teheranem było zawarcie porozumienia, by pozyskać Iran jako partnera Stanów Zjednoczonych w regionie Bliskiego Wschodu. Prezydent Obama nawet to potwierdził w styczniu 2014 roku, gdy stwierdził, że chce „nowej równowagi geostrategicznej” w regionie. Ale żeby to osiągnąć, potrzebował partnerów. Jak wyjaśnił, głównym kandydatem do tej roli był Iran.

 

Taka postawa z oczywistych względów była nie do zaakceptowania ani dla Arabii Saudyjskiej, ani tym bardziej dla Izraela. Saudowie i sprzymierzeni z nimi sunnici z Iraku, Syrii i Libanu czy innych państw nigdy nie zaaprobują postrzegania największego wroga, szyickiego Iranu za „bardzo udaną regionalną potęgę”. Umowa nuklearna – według Heritage Foundation – przygotowywała grunt pod wielką wojnę regionalną, pozwalając wzmocnić się Iranowi poprzez poluzowanie sankcji.

 

Sankcje – jak wiadomo – są skuteczne, gdy długo działają. Dlatego słabnąca Ameryka nie chce z nich rezygnować. Trump wycofał się z umowy teraz, bo trudniej byłoby to zrobić później, gdy znaczne środki będą potrzebne na rozwiązanie problemów wewnętrznych, a nie na zajmowanie się problemami Bliskiego Wschodu.

 

Wpływ lobby żydowskiego

Na decyzję Trumpa przemożny wpływ miało finansujące jego kampanię lobby żydowskie powiązane z partią Likud w Izraelu. Lobby to przekonywało, że Ameryka musi odrzucić myśl, iż mogłaby współpracować z Iranem. Zerwanie z nią oznacza przeciwstawienie się wpływom Iranu w całym Lewancie.

 

Nawet zdymisjonowany przez Trumpa sekretarz stanu Rex Tillerson opowiadał się za jakąś formą współpracy z Iranem, wskazując, że z tego powodu Ameryka postanowiła nie umieszczać członków Gwardii Rewolucyjnej Iranu na liście zagranicznych organizacji terrorystycznych Departamentu Stanu. Utrudniałoby to amerykańską współpracę wojskową w Syrii. Militarna rola Iranu w Syrii ma tez kluczowe znaczenie dla jej wpływów regionalnych.

 

Iran i pięć innych mocarstw, które negocjowały układ – Wielka Brytania, Francja, Niemcy, Rosja i Chiny – zasygnalizowały, że będą próbowały utrzymać porozumienie bez USA. Trzej europejscy przywódcy z Francji, Niemiec i Wielkiej Brytanii, których dyplomaci intensywnie współpracowali z administracją Trumpa, próbując wypracować kompromis, powstrzymujący prezydenta od odstąpienia od umowy, wyrazili głębokie ubolewanie z powodu jego decyzji. Podkreślili jednak chęć utrzymania umowy.  

 

Trump pozostawił otwarte drzwi sojusznikom i Teheranowi, wyrażając nadzieję, że powrócą do stołu negocjacyjnego, by rozszerzyć zakres umowy na kwestie dotyczące zakazu rozwijania przez Irańczyków programu rakiet balistycznych; zaprzestania udzielania wsparcia grupom bojowników szyickich w Libanie, Syrii i Jemenie, i jeszcze większego zakazu wzbogacania uranu.

 

„Kiedy wyjdziemy z porozumienia z Iranem, będziemy współpracować z naszymi sojusznikami, aby znaleźć prawdziwe, kompleksowe i trwałe rozwiązanie irańskiego zagrożenia nuklearnego” – oznajmił 8 maja Trump. Jednocześnie zapowiedział, że „potężne sankcje wejdą w życie w pełni” i „jeśli reżim będzie kontynuował swoje aspiracje nuklearne, będzie miał większe problemy niż kiedykolwiek wcześniej”. Ale amerykański przywódca przyznał też, że Iran może nie być gotowy w najbliższym czasie rozpocząć rozmowy na temat nowej umowy, zważywszy na to, że Stany Zjednoczone nie wywiązały się ze swoich zobowiązań. Mimo to, w jego mniemaniu, Iran ostatecznie przyjmie nowe porozumienie.

 

– Przywódcy Iranu naturalnie powiedzą, że odmawiają negocjacji nowego porozumienia. I w porządku. Prawdopodobnie powiedziałbym to samo, gdybym był na ich miejscu. Ale faktem jest, że będą chcieli zawrzeć nową i trwałą umowę z korzyścią dla całego Iranu i narodu irańskiego. Kiedy to zrobią, jestem gotowy i chętny do współpracy – przekonywał Trump.

 

Doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Trumpa, John Bolton oznajmił, że nowe wytyczne Departamentu Skarbu, doradzającego zagranicznym firmom, które prowadzą interesy z Iranem zostaną przedstawione w ciągu najbliższych trzech do sześciu miesięcy.

 

Były amerykański dyplomata, ambasador James Dobbins, który współpracował w Afganistanie z Irańczykami uznał decyzję Trumpa za bardzo złą i porównał ją do tej dotyczącą inwazji USA na Irak w 2003 roku. Jego zdaniem, decyzja ta izoluje Stany Zjednoczone, uwalnia Iran, unieważnia amerykańskie zaangażowanie, zwiększa ryzyko wojny handlowej z sojusznikami Ameryki i gorącej wojny z Iranem, a także zmniejsza szanse na wyeliminowanie zagrożenia nuklearnego ze strony Korei Północnej.

 

Prezydent Iranu Hassan Rouhani, który w dużej mierze zaryzykował karierę polityczną, próbując nawiązać współpracę ze społecznością międzynarodową, by poprawić sytuację gospodarczą Iranu, powiedział, że Teheran sprawdzi, czy będzie mógł czerpać korzyści z porozumienia irańskiego utrzymywanego z pięcioma innymi światowymi potęgami. Zaznaczył, że zleci Irańskiej Agencji Energii Atomowej przygotowanie się do ewentualnego wznowienia procesu wzbogacania uranu na skalę przemysłową. Mówił też, że Iran zaczeka kilka tygodni, obserwując co się będzie działo, a potem porozmawia z sojusznikami i osobami zaangażowanymi w JCPOA, co dalej robić z porozumieniem.  „Wszystko zależy od naszych narodowych interesów” – zastrzegł.

 

Szef senackiej komisji spraw zagranicznych USA, Bob Corker ubolewał, że amerykańska dyplomacja nie była w stanie dojść do porozumienia z sojusznikami. Zapowiedział jednak, że ma informacje, iż administracja szybko spróbuje wypracować lepszą ofertę.

 

Szefowa europejskiej dyplomacji, Federica Mogherini uważa, że decyzja Trumpa to najmocniejszy policzek USA wymierzony dotychczasowym sojusznikom. Większy niż wycofanie się z TPP, z porozumienia klimatycznego, podjęcia decyzji w sprawie przeniesienia ambasady do Jerozolimy czy „wojny handlowej”.

 

Takiego oświadczenia oczekiwali jednak dwaj najwięksi donatorzy Trumpa, Sheldon Adelson – notabene blisko współpracujący z Boltonem i Bernard Marcus. Obaj są członkami zarządu Likudist Republican Jewish Coalition. Obaj też domagali się od Trumpa zerwania umowy z Iranem, uznania Jerozolimy za stolicę Izraela i rezygnacji z określenia Zachodniego Brzegu i Wschodniej Jerozolimy za tereny okupowanie przez Izrael.

 

Adelson ze swojej strony opowiadał się nawet za wystrzeleniem broni nuklearnej przeciwko Iranowi jako „taktyki negocjacyjnej”, grożąc stolicy Iranu zniszczeniem. Równie krytyczny  i wojowniczy wobec Iranu jest współzałożyciel Home Depot, Bernard Marcus, drugi co do wielkości donator kampanii Trumpa. Uznał on Iran za „diabła”.

 

Czego oczekuje Izrael?

Izrael obawia się, że po 2025 roku – to jest do czasu obowiązywania umowy JCPOA, Iran znowu będzie mógł budować swoje wirówki, a mułłowie do tego czasu znacznie się wzbogacą wskutek zniesienia sankcji, Iran stanie się bardziej zaawansowany technologicznie i na dobre zagrozi jego interesom.

 

Prawda jest też taka, jak wskazują niektórzy analitycy, że Waszyngton na razie nie ma konkretnej strategii wobec Iranu, Wraz z wyjściem z JCPOA, biurokracja bezpieczeństwa narodowego zacznie na poważnie myśleć o opracowaniu strategii przeciwko Islamskiej Republice Irańskiej. Tak właśnie działa Waszyngton.

 

Izrael liczy na to, że jeśli Teheran będzie rozwijał program broni atomowej, Waszyngton zareaguje militarnie. Ta decyzja o wyjściu z umowy, ma też pozwolić na ustanowienie kolejnego rozdziału w wojnie syryjskiej, doprowadzając do obalenia prezydenta Asada i uniemożliwienia Irańczykom rozbudowy baz w Syrii.

 

Tel Awiw spodziewa się, że amerykańskie siły specjalne pozostaną na długo w Syrii i Ameryka rozpocznie budowę na poważnie sunnickich sił arabskich. Izrael chce także podjęcia ukrytych działań skierowanych przeciwko Gwardii Rewolucyjnej i irańskiemu establishmentowi naukowemu.

 

Decyzja o rezygnacji z umowy z Iranem i przywróceniu sankcji, zwłaszcza wymierzonych w sektor energetyczny, dokładnie wpisuje się w geostrategię energetyczną Izraela i pozwala czerpać ogromne zyski amerykańskim koncernom naftowym.

 

Dr Emmanuel Navon z The Jerusalem Institute for Stretegic Studies w analizie z października 2017 roku zatytułowanej „Israel and a new geopoliticc of energy” zwrócił uwagę, że geopolityka energetyczna uległa w ostatnich latach znacznym zmianom, ponieważ „broń naftowa” osłabła, Izrael wyłonił się jako producent gazu ziemnego i porozumienie klimatyczne z Paryża wymaga zmniejszenia zużycia ropy.

 

Izrael, by w pełni wykorzystać sytuację powinien – co też robi – eksportować gaz do Turcji, Egiptu i Europy (w tym planowany eksport do Polski). Wzrost cen ropy naftowej w związku z przywróceniem sankcji wobec Iranu (mniejsze dostawy ropy na rynek) sprzyjają zwiększonemu zainteresowaniu gazem.

 

W 1973 roku embargo naftowe nałożone przez kraje eksportujące ropę (OPEC) poważnie wpłynęło na międzynarodową pozycję Izraela. Europa Zachodnia i Japonia żądały wówczas bezwarunkowego wycofania się Izraela ze wszystkich terytoriów podbitych w 1967 roku, a prawie wszystkie kraje afrykańskie zerwały stosunki dyplomatyczne z Tel Awiwem.

 

Energia była tradycyjnie „piętą Achillesową” Izraela. Jednak ostatnie trendy na światowym rynku energii, a także pojawienie się Izraela jako eksportera gazu ziemnego, zmieniło jego pozycję. By w pełni skorzystać z nowej geopolityki energetycznej, Żydzi chcą przełamać monopol OPEC, który kontroluje około 80 proc. światowych zasobów ropy naftowej i 40 proc. światowej produkcji gazu.

 

Choć ropa naftowa nadal będzie głównym źródłem energii w przewidywalnej przyszłości, jej udział ma systematycznie spadać. Obecnie udział ropy naftowej w gospodarce wynosi 31 proc. w przeciwieństwie do 29 proc. w przypadku węgla i 21 proc. w przypadku gazu ziemnego.

 

Gaz naturalny jest ulubionym źródłem energii, ze względu na jego obfitość i względną czystość. Gaz łupkowy sprawił, że Stany Zjednoczone stały się eksporterem netto tego surowca w 2017 roku, po raz pierwszy od sześćdziesięciu lat. Globalny rynek LNG (skroplonego gazu ziemnego) rośnie o 4-6 proc. rocznie. Dlatego zasoby gazu ziemnego w Izraelu okazują się ekonomicznym i geopolitycznym atutem.

 

Sytuacja Izraela zmieniła się diametralnie w styczniu 2009 roku, gdy firma Texel Noble Energy odkryła gaz na polu Tamar we wschodniej części Morza Śródziemnego, a dwa lata później jeszcze większe złoża na polu Lewiatan. Izrael chce wysyłać swój gaz do Jordanii, a przez terminale LNG w Egipcie i Grecji – których sam na razie nie posiada  – wysyłać gaz do Europy. Kluczowe są dla niego relacje z Turcją i Cyprem w sytuacji, gdy nie jest możliwe wybudowanie gazociągów przez Syrię i Liban.

 

Jednocześnie od 2011 roku Izrael uruchomił program promujący wypieranie ropy naftowej z rynku światowego na rzecz energii wiatrowej, słonecznej i biopaliw. W październiku 2013 roku izraelski rząd zatwierdził ambitny projekt kolejowy, który połączy port Morza Czerwonego w Ejlacie z śródziemnomorskim portem w Aszdodzie. Taka linia kolejowa miałaby być wykorzystywana, wraz z Kanałem Sueskim do eksportu izraelskiego gazu do Azji. Izrael ma też interes w przyczynianiu się do postępującego detronizowania monopolu naftowego w transporcie.

 

Na wzroście cen ropy i wyeliminowaniu Iranu z rynku skorzystają odradzający produkcję amerykańscy eksporterzy ropy naftowej, którzy przez ostatnie lata przeszli gruntowną transformację, dostosowując techniki poszukiwawcze i wydobywcze, by móc łatwo adaptować się do zawirowań rynkowych i manewrów światowego kartelu naftowego OPEC.

 

Po bolesnych wstrząsach w branży, które obejmowały dziesiątki bankructw i znaczną utratę miejsc pracy, powstał stabilniejszy przemysł wydobycia łupków, oparty na lepiej finansowanych firmach.

 

USA są w stanie poradzić sobie z zawirowaniami cen ropy, nawet wskutek zamieszania w Wenezueli, Libii i Nigerii. Nowa strategia energetyczna zmniejsza także presję na Waszyngton, by działał militarnie, jeśli napięcia między Iranem a Arabią Saudyjską wybuchną w wyniku wojny. Daje to Waszyngtonowi swobodę w nakładaniu sankcji na innych producentów ropy.

 

Agnieszka Stelmach

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie