20 lutego 2019

Rzeź galicyjska – gwiazdy i kir

(„Rzeź galicyjska”, Jan Nepomucen Lewicki Polish Army Museum [Public domain])

Spiskowcy wyznaczyli termin wybuchu powstania na noc z 21 na 22 lutego 1846 roku. Jednak kilka dni wcześniej w zaborze austriackim stanęły w ogniu szlacheckie dwory, a polska krew polała się strumieniami.

 

Marsz w otchłań

Wesprzyj nas już teraz!

W styczniu 1846 w Krakowie zebrali się działacze i emisariusze z trzech zaborów, powiązani z aktywnym na emigracji Towarzystwem Demokratycznym Polskim (TDP).

 

Pierwsze skrzypce wśród obradujących grał Ludwik Mierosławski. Miał on za sobą piękną kartę z czasów wojny polsko-rosyjskiej 1831 roku, w której wziął udział jako młodziutki, ledwie 17-letni podoficer. Za męstwo okazane na polu walki nagrodzono go wtedy stopniem podporucznika i Krzyżem Virtuti Militari. Potem udzielał się na emigracji – wstąpił do masonerii (loża „Persévérance-Espérance” Wielkiego Wschodu Francji), zaangażował się w działalność TDP. Zapalony teoretyk wojskowości, szybko jął uważać się za wybitnego stratega, którego życiowym powołaniem jest stanąć na czele narodów zmagających się z opresją.

 

Niestety, wybujałe ambicje dawnego podporucznika miały się nijak do jego rzeczywistych kwalifikacji dowódczych. Mimo to w przyszłości, dzięki umiejętnej autoreklamie, Mierosławski stanie się prawdziwym celebrytą europejskich ruchów rewolucyjnych, dowodząc w kilku wojnach i powstaniach, wytrwale prowadząc swych podkomendnych od klęski do klęski.

 

Podczas narady w Krakowie Mierosławski przedstawił plan insurekcji, która miała objąć jednocześnie ziemie wszystkich trzech zaborów, a także Rzeczpospolitą Krakowską – maleńkie polskie państewko istniejące na mapach Europy od 1815 r. Uznał, że powstańcy łatwo wyzwolą Poznańskie i Galicję, po czym triumfalnie wkroczą do zaboru rosyjskiego, aby rozgromić Moskali.

 

Jako się rzekło, Mierosławski był weteranem wojny 1831 roku, kiedy to regularna armia Królestwa Polskiego w ciągu ośmiu miesięcy uległa wojskom rosyjskim. Teraz, mając garść niemal bezbronnych ludzi, chciał rozpocząć walkę z wszystkimi trzema zaborcami naraz!

 

Nasz „strateg” naiwnie założył, że na pierwsze wezwanie cały naród polski poderwie się do walki. Jak jednak wyobrażał sobie szybkie zbudowanie armii, skąd chciał wziąć kadrę oficerską i podoficerską, w jaki sposób zamierzał błyskawicznie wyszkolić rekruta, czym go uzbroić? We Lwowie, jednym z najsilniejszych ośrodków konspiracji niepodległościowej, do spisku należało 700 patriotów – jak mieli oni pokonać siedmiotysięczny garnizon austriacki?

 

Polskim konspiratorom brakowało wojskowych fachowców. Dlatego z dziecięcą ufnością zawierzyli militarnemu geniuszowi elokwentnego ex-podporucznika i powierzyli mu funkcję wodza naczelnego. Prawda, że niektórzy uczestnicy krakowskiej narady mieli ogromne wątpliwości. Franciszek Wiesiołowski wspominał:

 

„Co do planu wojskowego, na pozór zdawał on się piękny i na wielką skalę złożony, lecz widome w nim niepraktyczności od razu się odezwały, czego atoli, nie będąc wojskowym, objawić nie śmiałem.”

 

Strona polska miała do stracenia nie tylko krew patriotów, znów wysyłanych w bój pozbawiony szans powodzenia. Rzeczpospolita Krakowska była ostatnią autonomiczną enklawą, miejscem w którym mogła rozwijać się kultura polska, w którym znajdowali schronienie liczni uchodźcy polityczni, gdzie w miarę swobodnie działali emisariusze. Teraz jej istnieniu zagroził samozwańczy „strateg” z Wielkiego Wschodu.

 

Noże hajdamaków

Ambicją spiskujących demokratów było połączenie walki o niepodległość z radykalną rewolucją społeczną.

 

Głęboko wierzyli, że drogą prostych dekretów da się usunąć wielowiekową zależność wsi od dworu; że zaraz po zniesieniu pańszczyzny chłopi tłumnie zapełnią szeregi insurgentów. Wśród zapaleńców wyróżniał się młody socjalista Edward Dembowski, zwany „czerwonym kasztelanicem”, snujący optymistyczne wizje społeczeństwa równych: „Lud cierpieć nie będzie, bo nie będzie panów ani chłopów, tylko ludzie, a wszyscy kochać się będą”.

 

Jednak w jego publicystyce pobrzmiewały też złowrogie tony: „Zginą, którzy nie zechcą być ludźmi, a będą nad człowieczeństwo przenosić swój klejnot szlachecki…”

 

Radykalizm Dembowskiego podzielali inni demokraci. Ufnej wierze w „lud” towarzyszyła nieskrywana nienawiść do myślących inaczej, mogących stanąć na drodze świetlnej przyszłości. Poeta Ryszard Wincenty Berwiński wzywał bluźnierczo:

 

„Więc gdy stary Bóg nie słucha,

Pomódlmy się do obucha,

Uściśnijmy noże,

I dalej za morze

Krwi!

Za czerwone morze!”

 

Przerażony tymi nastrojami wieszcz Zygmunt Krasiński wołał w „Psalmie o miłości”:

 

„Hajdamackie rzućcie noże!

By nie klęły na was wieki,

Że cel wieków znów daleki!

Żeście w dumie, żeście w szale

Przewrócili losów szalę

I rozbili się na skale –

Kędy wiecznie się wyrodni

Rozbić muszą – bo na zbrodni!

 

Wszelako Dembowski i jego towarzysze niezachwianie wierzyli, że po obudzeniu rewolucyjnego potwora noże i kosy hajdamaków będą godzić głównie we wrogów ojczyzny. Mylili się.

 

Szela i inni

W latach 40. XIX rozmaite klęski chłostały galicyjską wieś. Zaraza wyniszczyła bydło, ulewne deszcze i powodzie rujnowały zasiewy, szerzył się tyfus i dyzenteria. Ludność żyjąca w skrajnym ubóstwie podatna była na wrogie podszepty.

 

Przedstawiciele zaborczej władzy podsycali konflikty między szlachtą a włościanami, kolportując wieści o zbrodniczych spiskach „panów” knujących przeciw dobremu cesarzowi i przygotowujących rzeź biednego ludu. W zamian łatwo pozyskiwali informacje o tajnych zebraniach w szlacheckich dworkach, o gromadzeniu tam broni, o przekradających się przez granice emisariuszach.

 

Austriacka administracja chętnie wspierała lokalnych chłopskich liderów uwikłanych w spory z dworem. Takim właśnie aktywistą był Jakub Szela ze wsi Smarżowa opodal Brzostka, wsławiony bojami prawnymi toczonymi przez ponad ćwierć wieku z szlachecką rodziną Boguszów. Szela niestrudzenie składał wizyty w starostwie tarnowskim, przedstawiając tam petycje krzywdzonych kmieci. Podawał przykłady bezprawnego zwiększania wymiaru pańszczyzny, wyłudzania pieniędzy od gospodarzy, karania opornych aresztem i chłostą, a nawet mordowania nieszczęsnych włościan. Dwór odpierał te oskarżenia jako oszczerstwa. Samemu Szeli zarzucano różnorakie występki, w tym nawet zabójstwa, jednak miał pozostawać bezkarny z powodu swoich układów z tarnowskim starostą.

 

Synowie jednego Ojca

Spiskowcy z Krakowa ustalili termin wybuchu trójzaborowego powstania na noc z 21 na 22 lutego.

 

Tymczasem już 11 lutego rozpoczęły się aresztowania konspiratorów w zaborze austriackim. Nazajutrz w Poznańskiem Prusacy pojmali Mierosławskiego – „genialny” wódz miał przy sobie dokładne plany zrywu, mapy, listę nazwisk dowódców organizacji. Pruskiej policji nie trzeba było więcej, by rozgromić sprzysiężenie. 18 lutego spory oddział austriacki wkroczył do Krakowa, by zapobiec spodziewanym zamieszkom.

 

Stało się jasne, że insurekcja skazana jest na klęskę. Emisariusz TDP Jan Alcyato odwołał powstanie, po czym wyjechał do Paryża. Tymczasem jego koledzy, Jan Tyssowski i Ludwik Gorzkowski, po początkowych wahaniach postanowili rozpocząć walkę nie oglądając się na nic.

 

Początki nie był obiecujące. W zaborach pruskim i rosyjskim doszło jedynie do paru drobnych potyczek. Nieco większe rozmiary przybrały wystąpienia w Galicji, gdzie powstańcom udało się przejściowo wyzwolić kilka mniejszych miejscowości. Wcześniej demokraci agitowali ludność wiejską, uciekając się do antykościelnej demagogii. Tymczasem jeśli komuś udało się gdzieś włączyć włościan do niepodległościowego zrywu, to właśnie przedstawicielom duchowieństwa. Do ataku na Sanok poderwał chłopów ks. Franciszek Łacheta. Do legendy przeszło „poruseństwo chochołowskie” – wystąpienie górali z Chochołowa, Cichego, Dzianisza i Witowa, kierowane przez księży: Józefa Kmietowicza, Michała Głowackiego i Michała Janiczaka, takoż organistę Jana Kantego Andrusikiewicza. Były to wszakże inicjatywy lokalne, rychło zgniecione przez zaborcę.

 

Na obszarze Rzeczypospolitej Krakowskiej miały miejsce ataki niewielkich grup na okupacyjne siły austriackie. Niespodziewanie 22 lutego Austriacy ewakuowali swe wojsko z Krakowa. Poniewczasie powody tej decyzji stały się jasne – Wiedeń dopuszczając do chwilowego triumfu rewolucji zyskał pretekst do przyszłej aneksji ziemi krakowskiej…

 

Jednak na razie mieszkańcy grodu Kraka z entuzjazmem powitali „ucieczkę”’ wroga. Z ukrycia wyszedł Rząd Narodowy z Tyssowskim na czele, który zaraz ogłosił w Manifeście do Narodu Polskiego:

 

„[…] wywalczymy sobie skład społeczeństwa, w którym […] każdy Polak znajdzie zabezpieczenie dla siebie, żony i dzieci swoich, […] ustaną czynsze, pańszczyzny […] Nie znamy odtąd między sobą żadnej różnicy, jesteśmy odtąd braćmi, synami jednej Matki Ojczyzny, jednego Ojca Boga na niebie…”

 

Za późno! W Galicji trwały już ataki zbrojnych watah chłopskich na oddziały powstańcze i dwory. Wierni poddani cesarza topili insurekcję we krwi.

 

Czerwone morze

Już 18 lutego starosta tarnowski Joseph Breinl zwołał na naradę 70 zaufanych liderów chłopskich. Jeszcze tego samego dnia rozpoczęły się napady na dwory. Nazajutrz zjawisko zyskało zatrważający rozmach.

 

Rabacja okazała się dziką, prawdziwie hajdamacką rewolucją. W ciągu kilku dni rozbestwione hordy rozgrabiły 470 dworów. Mordowano z wyszukanym okrucieństwem, przy użyciu siekier, wideł, kos, noży, drągów, cepów, pił, w obwodach: tarnowskim, bocheńskim, sanockim, jasielskim, sądeckim, wadowickim, rzeszowskim. W morderczym dziele przodowały watahy dowodzone przez Szelę, Korygę, Szydłowskiego, Janochę, Brzostka. Z rąk rabantów zginęło co najmniej 1100 osób (zdaniem niektórych nawet 2000) – nie tylko „panów”, ale członków ich rodzin, służby, leśniczych, także włościan sprzeciwiających się zbrodni i wszystkich, którzy narazili się oprawcom, wreszcie żołnierzy powstańczych „partii”.

 

Bodaj największa tragedia wydarzyła się pod Gdowem, gdzie wojsko austriackie i towarzyszący mu tłum chłopstwa rozgromili polski oddział. Po bitwie ciśnięto do masowych mogił trupy 154 powstańców.

 

– Wtedy najokropniej, bez pardonu wymordowani zostają, w małej części od wystrzału wojska, a w większości od cepów i wideł – wspominał proboszcz ks. Kusionowicz. – Były sceny, których wzdrygam się tu nadmieniać, dosyć powiedzieć, że okrucieństwo przechodziło wszystkie pojęcia.

 

Księża przeciwstawiali się mordercom. W Lipnicy jezuita Karol Antoniewicz wygarnął zgrai w oczy: „ […] nie przelęknę się ani cepów ani noży waszych, bo mi nie idzie o życie moje, ale o zbawienie wasze i umierając jeszcze wołać będę: bracia, nawróćcie się do Boga waszego”.

 

Skonfundowani hajdamacy wycofali się. Jednak w innych miejscowościach kapłani ginęli z rąk rozjuszonego tłumu. Duchowny kojarzył się bowiem ze znienawidzoną „pańską” polskością.

 

Dwa cwancygiery

Sprawcom gdowskiej masakry obiecano „dwa cwancygiery i cetnar soli na głowę”. Krążyły wieści, że starosta Breinl płaci 5 florenów za pojmanego szlachcica i aż 10 – za zabitego.

 

Breinl próbował później zaprzeczać, że opłacił morderstwa, choć przyznał, że rozdał chłopom 4000 florenów z urzędowej kasy „w nagrodę za wierność cesarzowi”. Floreny Breinla miały większy wpływ na „lud” niż gadanina demokratów Dembowskiego.

 

Starostę wspierała międzynarodówka pomocników, których nazwiska uwiecznił Franciszek Ksawery Prek, wybitny artysta i społecznik. Wymienił komisarzy cyrkularnych Chomińskiego, Żminkowskiego, Leśniewicza („wszyscy trzej Rusini, najpodlejsze pod słońcem dusze”), kancelistów Trojanowskiego, Zgorskiego, Wolfartha, wreszcie Żyda Izaaka Luxenberga, wpływowego dzierżawcę propinacji w Tarnowie:

 

„Żyd Luksenberg, który dzień i noc z Breinlem konferował, szachrował, Żydków swoich po wsiach rozsyłał, szpiegował, chłopów do zabójstwa i rabunków namawiał i pieniądze w nagrodę za najokropniejsze zbrodnie rozdawał i przyrzekał.”

 

Niektórzy wiążą mordercze zaangażowanie Luxenberga i jego „Żydków” z prowadzoną w poprzednich latach akcją trzeźwości, propagowaną przez Kościół wśród włościan, która przyczyniła się do poważnego obniżenia ilości spożywanego alkoholu, a przez to znacznie ograniczyła dochody arendarzy.

 

Trzeba jednak wystrzegać się łatwych uogólnień. Wielu chłopów z narażeniem życia opierało się rabantom, podobnie wśród Żydów znalazły się zacne dusze przeciwstawiające się zarówno watahom, jak i własnym chciwym ziomkom (jak ów rabin, który „w tarnowskim cyrkule rzucił klątwę na wszystkich Żydów, którzy by co z zrabowanych rzeczy kupili od chłopów”). Nawet część żołnierzy austriackich pod Gdowem zachowała się godnie, ratując wielu polskich jeńców z rąk pijanych hajdamaków. Jak zaświadczał ks. Antoniewicz: „[…] każdy dwór, każda wioska teraz ma swoje pamiątki, swoją historię krwawą, bolesną, ale częstokroć rozczulającą, bo obok wielkich zbrodni i w tych czasach nieraz wielkie cnoty i poświęcenia jaśniały jak piękne gwiazdy na horyzoncie, krwawym, grobowym pokrytym kirem.”

 

Płacząca Matka

Powstańcze władze w Krakowie z przerażeniem przyglądały się rabacji. Kiedy jednak Tyssowski sporządził odezwę, grożącą karą śmierci sprawcom mordów i grabieży, Dembowski demonstracyjnie odmówił jej podpisania.

 

„Czerwony kasztelaniec” wciąż wierzył, że uda mu się skanalizować chłopskie wystąpienie. Zdołał namówić duchowieństwo do zorganizowania procesji religijnej, która wezwałaby włościan do uspokojenia. 27 lutego z Krakowa wyruszył tłum wiernych z krzyżami i chorągwiami kościelnymi, prowadzony przez 30 księży i zakonników. Ateista Dembowski dołączył do nich z krzyżem w ręku, choć za pasem miał pałasz i dwa pistolety; towarzyszyło mu 40 strzelców i kosynierów. W Podgórzu natrafili na oddział austriacki. Doszło do walki i masakry – zginęło 28 Polaków, w tym Dembowski i wielu bezbronnych uczestników procesji.

 

Austriacy skierowali do Galicji 55.000 żołnierzy. Od północy szły im z pomocą wojska rosyjskie. Tymczasem w Krakowie w szeregi insurgentów zgłosiło się 6000 ochotników, ale karabinów i kos starczyło tylko dla 2000. 3 marca, w obliczu przewagi wroga, władze i wojsko powstańcze ewakuowały się do granicy pruskiej. Kraków kapitulował bez walki. W listopadzie Rzeczpospolitą Krakowską wcielono do Austrii. Polska emigracja polityczna szukała winnych klęski, z zapałem obrzucając się obelgami.

 

W 1906 roku, w 60. rocznicę masakry w Gdowie, w miejscu kaźni powstańców wzniesiono pomnik. Przedstawiał on Matkę Ojczyznę płaczącą u stóp krzyża oraz Orła daremnie próbującego poderwać się do lotu.

 

Andrzej Solak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie