9 listopada 2020

Ks. Paweł Bortkiewicz: w wojnie kulturowej nie ma miejsca na kompromis

– Kompromis ma swoje granice. Przekroczenie tych granic może bardzo łatwo stać się uległością dyktaturze relatywizmu. Proszę zauważyć, że spór, o którym rozmawiamy nie dotyczy progów podatkowych, kwestii smaku literackiego czy estetycznego. Dotyczy ludzkiej tożsamości, godności człowieka, jego praw wynikających z tej godności. Dotyczy struktur społecznych i tego, co określa przyszłość gatunku ludzkiego. Tutaj nie może być żadnego kompromisu – mówi w rozmowie z portalem PCh24.pl ks. prof. Paweł Bortkiewicz TChr.

 

Na początku pozwolę sobie na małą prowokację: Jak Ksiądz profesor myśli – które wydarzenia według neomarksistów i wyznawców „Matki Ziemi” były największymi tragediami w historii spowodowanymi przez człowieka?

Wesprzyj nas już teraz!

Jako człowiek racjonalny wymieniłbym przede wszystkim oba totalitaryzmy, które doprowadziły do degradacji pojęcia człowieczeństwa ido unicestwienia milionów istnień ludzkich.

 

Ilekroć myślę o totalitaryzmie przypominam sobie jedno ze wspomnień polskich łagierników: mróz przekraczający skalę miary, grupa więźniów idącą z łagru na wyrąb drzew do lasu. Jeden z nich odrywa się z konwoju, by wpaść na chwilę do strażnicy, gdzie przy piecu – kozie grzeje się dwóch sowieckich żołnierzy. Natychmiast zostaje kopniakiem wyrzucony, a jeden z Sowietów składa się do strzału. Drugi, uderza go ręką po lufie karabinu i mówi „Co ty, szkoda kuli”. Po czym wylał na niego wiaderko wody, zamieniając go w bryłę lodu.. Wartość człowieka mniejsza niż wartość pocisku karabinowego.

 

Idąc tym tropem myślenia współczesny totalitaryzm traktuje życie człowieka poczętego jako mało znaczący odpad biologiczny. Tutaj upatrywałbym głównych objawów zła i nieszczęść. Ale co postrzegają neomarksiści i ekolodzy głębocy? Oj, tego nie wiem…

 

No cóż… Dwie największe katastrofy w dziejach naszej planety spowodowane przez człowieka to: „wynalezienie rolnictwa” i „wynalezienie hodowli zwierząt”. W obu przypadkach, według tzw. ekologistów ludzie przestali prowadzić koczowniczo-zbieracki tryb życia, zaczęli się osiedlać, a przez to eksploatować i niszczyć ziemię oraz wykorzystywać i eksterminować „naszych braci mniejszych i najmniejszych”, jak to nazywa się na lewej stronie zwierzęta i rośliny. Jakby Ksiądz to skomentował?

No tak, w tym momencie przypominam sobie poglądy prof. Henryka Skolimowskiego, autorytetu ekologii głębokiej. Profesor dowodzi, że pierwotnie chrześcijaństwo było antyurbanizacyjne i antydemokratyczne, żyjące fobią końca świata. W tym chrześcijaństwie – zdaniem Profesora – głęboko ekologicznym, kler przedstawiał ludowi wizję raju, w którym wąż był bardziej inteligentny od człowieka, co oczywiście musiało wywoływać głęboki szacunek dla przyrody, środowiska i świata zwierząt. To się jednak zmieniło. Za sprawą Lutra i jego tłumaczenia Biblii ciemny dotąd lud przeczytał słowa Boga „Czyńcie sobie ziemię poddaną”. I zaczął się dramat. Rozpoczęła się era dominacji człowieka nad przyrodą i światem, era odejścia od ekologizmu. Tak, w takiej perspektywie rolnictwo i hodowla zwierząt stały się początkiem zagłady mateczki ziemi, umiłowanej Gai…

 

Problem jest w tym, że nie ma dwóch Biblii i dwóch przeciwstawnych orędzi biblijnych, jest natomiast ignorancja w odniesieniu do genialnych w swej interpretacji tekstów biblijnych, które nigdzie nie mówią, że wąż – najbardziej przebiegły ze zwierząt – miałby być inteligentniejszy od człowieka. Natomiast oba opisy stworzenia mówią jednoznacznie o tym, że człowiek jest kimś wyjątkowym pośród świata przyrody, jest podmiotem pośród przedmiotów. I ma panować nad tym światem – panować w sposób odpowiedzialny.

 

Skąd ta dziwna potrzeba porzucenia wszystkich zdobyczy cywilizacyjnych i powrót do prehistorii – do zbieractwa i koczownictwa? W jaki sposób miałoby to „uratować Ziemię przed człowiekiem”?

Jest to wyraz straszliwego przewrotu antypersonalistycznego. Człowiek staje się odarty ze swojej godności osoby – podmiotu, współpracownika Boga, obrazu Boga, korony stworzenia, a staje się szkodnikiem, wrogiem przyrody, największym zagrożeniem życia. I w tej perspektywie bezosobowa, nieświadoma przyroda staje się uprawniona do walki z człowiekiem. Ale oczywiście, przyroda, jak marksistowski proletariat potrzebuje świadomej, kierowniczej siły – gorliwych wyznawców ekologii głębokiej, zoopersonalizmu, animalizmu… I to chyba stanowi wspólny mianownik bardzo zróżnicowanych ruchów.

 

Mieszczą się tutaj zarówno ci, którzy marzą o pworocie do zbieractwa czy koczownictwa, jak i ci, którzy walczą z emisją dwutlenku węgla wydalanego, wydychanego przez człowieka, co szkodzi ociepleniem ziemi, znajdą swoje miejsce tutaj ci, którzy walczą o prawa zwierząt, ignorujac prawo do życia człowieka… Dla nich wszystkich człowiek to główne zagrożenie życia na ziemi. Przy czym nie wierzą w to, że można w człowieku, nawet źle postępującym – wyzwolić odpowiedzialne działanie, Nie, oni głoszą postulat zniszczenia człowieka.

 

A skąd z kolei to zafiksowanie ludźmi prehistorycznymi i to najlepiej tymi sprzed „epoki ognia”? Dlaczego to oni są „wzorem”, do którego należy powrócić?

Może dlatego, że wpisują się ci „bohaterowie” z mrocznej, nieznanej przeszłości w cały ten mrok irracjonalizmu, absurdu. A może dlatego, że kryje się w tym idące za odczłowieczeniem, zniszczenie naszej cywilizacji. Świat prehistoryczny to świat mitów, świat pozbawiony Boga, racjonalności, prawa naturalnego, świat odarty z koncepcji godności człowieka i wyrastającej z niej puli autentycznych praw osoby ludzkiej. To świat zdecydowanie nie-chrześcijański. A zatem taki, który stanowi zaprzeczenie naszego świata. A zarazem jest to świat, w którym w pełni usprawiedliwione, wręcz naturalne i oczywiste staje się życie jakby Bóg nie istniał. A to przecież ma swoje konsekwencje. Bóg, który istnieje (a istnieje) jest przede wszystkim Bogiem Stwórcą, który stwarza świat i człowieka, i stwarza człowieka mężczyzną i kobietą.

 

Może więc odpowiedzi trzeba szukać w nowej książce Waldemara Kuligowskiego pt. „Trzecia płeć świata”, z której to dowiadujemy się, że dla wielu rdzennych ludów Ameryki, Afryki i Azji jest czymś niedorzecznym dzielenie ludzi na „dwie opozycyjne wobec siebie płcie”?

Koncepcja „trzeciej płci” lansowanej na podstawie badań kulturowych czy etnologicznych nie jest w istocie czymś nowym. Margaret Mead, postać bardzo ważna dla gender – badała kultury Oceanii i stamtąd wysuwała swoje elektryzujące w owym czasie wnioski, rzekomo dewastujące niektóre elementy naturalnej koncepcji płciowości czy małżeństwa. Mówię „rzekomo”, bo badania te zostały poddane mocnej krytyce.

 

Ale nie chodzi w tej chwili o polemikę z tymi poglądami. Wolałbym się zastanowić raczej nad sprawą następującą – skoro przyjmujemy, że niedorzecznością dla wielu ludów jest dzielenie ludzi na dwie płcie, to czy mamy też przyjąć, że niedorzecznością dla innych ludów jest potępienie kanibalizmu? Czy mamy stawać na gruncie etnologii, antropologii kultury i socjologii, czy na gruncie etyki normatywnej?

 

To ostatnie jest oczywiście trudniejsze, bo wolimy wsłuchać się w głos jakiejś mniejszości, niż w głos prawa naturalnego. Ale czy mamy ulegać lękowi przed wyzwaniem intelektualnym, tylko dlatego, że jest ono trudniejsze?

 

W krótkiej recenzji wywołanej książki zamieszczonej na łamach tygodnika „Polityka” czytamy między innymi o mężczyznach żyjących na terytorium Panamy, którzy wybrali kobiecy tryb życia. Z kolei na indonezyjskiej wyspie Celebes żyją Bissu – ludzie metapłciowi, którzy nie identyfikują się z żadną płcią. Istnieje również meksykańska społeczność Zapotektów, którzy dzielą ludzi na kobiety, mężczyzn i mexus – osoby, które urodziły się jako chłopiec, ale identyfikują się z kobietami. Powiem szczerze – a co z pozostałymi kilkudziesięcioma płciami, orientacjami i tożsamościami płciowymi? Czy nie mamy tutaj przypadkiem do czynienia z dyskryminacją?

Oczywiście, jestem poruszony osobnikami Bissu i Zapotekami, podobnie, jak porusza mnie osławiony wykładowca z Wrocławia paradujący w szpilkach i spódniczkach, czy młody chłopak z Warszawy, który twierdzi, że czuje się kobietą lesbijką… Jestem poruszony też – bo chyba mam prawo – kilkoma Napoleonami, którzy twierdzą, że nimi są… Ale nie sądzę, żebym to poruszenie musiał przekładać na jakieś formy instytucjonalne – uznawania każdego Michała za Margot, tylko dlatego, że tak to czuje, każdego Józka za Napoleona, a każdego Krzysztofa za Annę.

 

Naprawdę, chcę być dobrze zrozumiany. Rozumiem, że niektóre z tych osób mają realne problemy psychiczne z określeniem własnej tożsamości. Ale od tego są stosowne terapie. Inne cynicznie manipulują swoimi rzekomymi „orientacjami” w celach politycznych – i od tego są lub powinny być stosowne normy prawne. Rozumiem, że mogą być ciekawe, wręcz fascynujące przykłady Bissu i Zapoteków, ale one w niczym nie podważają ani struktury biologicznej, ani prawa naturalnego. Gdyby tego przyjąć, to – tak, jak Pan zaznacza – trzeba by obejmować ochroną niezliczoną, bo wciąż rosnącą liczbę rzekomych orientacji, skłonności, wyznaczników identyfikacyjnych.

 

A może w ten sposób próbuje się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Wychodzi bowiem na to, że poprzez powrót do prehistorii uratujemy „Matkę Ziemię” i wprowadzimy w życie idee genderyzmu. Czy tego typu „taktyka” będzie przez rewolucjonistów coraz bardziej lansowana? Czy da się ją pogodzić z dotychczasowymi hasłami o nowoczesnym społeczeństwie i prawach człowieka?

Niewątpliwie, ten kierunek jest zauważalny – sojusz ekologii głębokiej i wciąż pogłębianej tak, że  dna nie widać i idei gender. Obie formy stają się dyktaturą, która usiłuje zapanować nad nami. Pozornie różne idee, ale łączy je ta czytelna degradacja człowieka – potraktowanego jako albo cząstka przyrody (na dodatek cząstka szkodliwa, jakby rakowa narośl na mistycznym ciele Matki Gai), albo jako popęd seksualny, a właściwie instynkt seksualny, który zdaje się determinować postępowaniem człowieka.

 

Pyta Pan, czy da się to pogodzić z hasłami o nowoczesnym społeczeństwie i prawach człowieka? Kiedy wsłuchuję się w to pytanie i przyznaję w duchu, że daje się to pogodzić, to narasta we mnie lęk i trwoga. Bo uświadamiam sobie jak daleko odeszliśmy do sedna cywilizacji, jakiego regresu dokonaliśmy. I uświadamiam sobie, że ten proces niestety trwa. Rodzi się pytanie o naszą cywilizację, o nasz etos? Etos, to słowo bardzo ciekawe. Greckie ethos to również stałe miejsce zamieszkania, przestrzeń życiowa, w której wszelka istota żyjąca może stawać się sobą: czuć się swojsko i bezpiecznie, rozwijać się oraz przynosić owoce. Inaczej: ethos to domostwo. Można wręcz zauważyć, że ethos to moment, w którym człowiek stał się udomowionym zwierzęciem. A co jeśli teraz człowiek udomowiony dziczeje i staje się zwierzęciem odartym z ludzkiej specyficznej tożsamości? Czy pozostaje tu miejsce na takie kategorie jak ethos czy cywilizacja?

 

Czyżby więc rację miała Sylwia Spurek, która stwierdziła niedawno, że gatunkowizm, czyli coś, co można zapisać hasłem od walki klas, do walki gatunków, to przyszłość?

Cenne jest to przywołanie istoty gatunkowizmu, które Pan przytacza – od walki klas do walki gatunków. Czyli wyraźna forma zmutowanego marksizmu. I jak tutaj nie przywołać pani Spurek słów, które powinny jej być bliskie: „Wyklęty, powstań ludu ziemi, Powstańcie, których dręczy głód, Myśl nowa blaski promiennymi Powiedzie nas na bój, na trud. Przeszłości ślad dłoń nasza zmiata, Przed ciosem niechaj tyran drży! Ruszymy z posad bryłę świata, Dziś niczym, jutro wszystkim my!” Jaki hymn, taka przyszłość! Absurd nie może być podstawą przyszłości. Nadzieja wyrasta z prawdy, a nie z kłamstwa.

 

Jak powinien na to wszystko odpowiedzieć wierzący na serio katolik? Czy powinien przytakiwać rewolucjonistom, żeby przypadkiem ich nie urazić, co możemy coraz częściej przeczytać i usłyszeć „wyznawców kompromisu” czy powiedzieć „Non possumus” i stanąć do walki?

Kompromis ma swoje granice. Przekroczenie tych granic może bardzo łatwo stać się uległością dyktaturze relatywizmu. Proszę zauważyć, że spór, o którym rozmawiamy nie dotyczy progów podatkowych, kwestii smaku literackiego czy estetycznego. Dotyczy ludzkiej tożsamości, godności człowieka, jego praw wynikających z tej godności. Dotyczy struktur społecznych i tego, co określa przyszłość gatunku ludzkiego. Tutaj nie może być żadnego kompromisu. Nie można godzić się na tak zwany „dialog” z przedstawicielami genderyzmu, ekologizmu głębokiego, animalizmu, kontaraspeciezimu, czyli postawy wrogiej gatunkowi ludzkiemu.

 

Możemy i powinniśmy oczywiście zabierać głos, ale ze świadomością, że tutaj nie ma możliwości dialogu w sensie zbudowania  tego, co nas łączy, nie ma możliwości porozumienia, kompromisu. Godząc się na genderyzm, godzę się na odrzucenie prawdy o Bogu Stwórcy, godząc się na kult człowieka mitologicznego, nierealnego, godzę się na wyszydzenie dzieła zbawczego Chrystusa, który odkupił człowieka historycznego, a nie mitologicznego. Musimy być mocni w wierze, wciąż tę wiarę zgłębiać, poznawać ją coraz bardziej i przede wszystkim – budować naszą żywą więź z Bogiem. Bo „jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam?”.

 

Bóg zapłać za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie