16 czerwca 2012

Marsze dla Życia i Rodziny są skazane na sukces

PCh24.pl: Na początku czerwca przez blisko 50 miast Polski przeszły Marsze dla Życia i Rodziny. Wydarzenia o takiej skali nie da się już zbagatelizować. Jak wytłumaczyć fenomen tego przedsięwzięcia?

– Z obserwacji i badań przeprowadzonych przez nasze Warsztaty wynika, iż bardzo dobry pomysł zbierania podpisów pod projektem ustawy zakazującej tzw. aborcji spowodował rozrost struktur nieformalnych. Myślę, że to jest właśnie powód, dla którego ta inicjatywa w tym roku tak właśnie zaowocowała. Przeprowadzaliśmy dotychczas trzy badania dotyczące Marszów dla Życia i Rodziny: trzeciego, piątego oraz tegorocznego. Trzeci i piąty rozpatrywaliśmy za pomocą metody ilościowej, poprzez ankiety rozprowadzane wśród uczestników. Tegoroczny Marsz badamy metodą jakościową, poprzez selekcję liderów. Chcemy zrobić wywiady z organizatorami każdego z Marszów. Na podstawie dotychczasowej wiedzy przypuszczam, że ludzi tych określić można jako swego rodzaju „słupy ogłoszeniowe”: osoby, którzy nie wyjadą, nie  zmienią miejsca zamieszkania. Mają świadomość, że ich miejsce, miejsce ich działalności apostolskiej jest we własnej parafii, w regionie. Z  zebranego już przez nas materiału możemy wyciągnąć wniosek, że są to albo już w swoich środowiskach liderzy opinii albo potencjalni liderzy opinii. Czyli stanowią zupełnie nowy kanał informacji, alternatywny wobec istniejących dotychczas, na przykład katolickich pism czy portali.

Wesprzyj nas już teraz!

Zatem, ci lokalni liderzy opinii zaczynają się grupować wokół wydarzenia pozytywnie zakorzenionego w tradycji polskiej (chociażby procesje w święto Bożego Ciała czy rezurekcyjne przyzwyczajają nas do publicznego okazywania swojej religijności). Ale nie tylko w tradycji polskiego Kościoła, lecz również Kościoła zachodniego, świadomego konieczności społecznego zaangażowania, twardego wchodzenia w sferę publiczną. Czy nam się to podoba czy nie, mamy do czynienia z marszami różnych lobbies, demonstracjami rozmaitych grup strajkujących, protestujących, starających się uzewnętrznić swoje postulaty. Z Marszami Życia i Rodziny jest dokładnie tak samo. Jest to również pewna grupa nacisku, ale bardzo udanie skonstruowana: wokół lokalnych liderów i – co jest ważne dla mnie, jako badacza – wokół rodzin. Rodziny w Polsce nie mają własnego „związku zawodowego”, organizacji występującej w ich imieniu. Owszem, działają, na przykład stowarzyszenia wielodzietnych, ale rodzina jako taka, która od wielu, wielu lat jest najważniejszą socjologiczną komórką w Polsce, nie ma własnej reprezentacji. Tymczasem, jak wynika z badań, Polacy definiują się właśnie wokół rodziny i wobec rodziny. To wynika z doświadczeń okresu zaborów, z PRL, kiedy naszego państwa nie było albo nie funkcjonowało ono tak należy. Zresztą i teraz mamy coś w rodzaju quasi-państwa. Na każdym kroku przekonujemy się, że to raczej  jednak nie jest państwo w normalnym rozumieniu, biorąc pod uwagę twarde narzędzia, którymi powinno się ono posługiwać. Mamy raczej do czynienia z taką efemerydą, jakąś łupieżczą strukturą, która trochę udaje, że jest państwem, gdy przychodzi do nas po podatki. Kiedy jednak ma nas chronić, mówi: „co my możemy zrobić?”.

Rodzina zaś, poprzez swe zakorzenienie w codzienności, poprzez konieczność mierzenia się z realnymi problemami, jest takim miejscem, które może – a moim zdaniem coraz bardziej będzie – oddziaływać na sferę publiczną. Ponieważ ci ludzie stąd nie wyjadą. Dramat emigracji, o którym pisze się coraz więcej, jest – w porównaniu choćby do lat 80. – znacznie złagodzony poprzez środki komunikacji, na przykład internet. Pomimo, że rodzina w ciągu ostatnich 20 lat ulega w naszym kraju pewnej degradacji, to, mimo wszystko, jeszcze się w miarę nieźle trzyma. Nawet, jeśli ludzie wyjeżdżają za granicę, to nie zrywają nagle kontaktu z krajem, z bliskimi. W zeszłym roku opublikowano dane na temat transferów pieniędzy z zagranicy do Polski. Było to 18 miliardów złotych! To też jest wymiar wskazujący na trwałość rodziny.

 

Aktywność społeczna skupiać się będzie więc wokół rodzin.

– Tak, wokół rodzin, wokół Marszów, wokół lokalnych liderów, którzy przekonali się, że można podjąć taką inicjatywę, owszem, wymagającą zaangażowania i pewnych zdolności. Miałem ostatnio kontakt z młodymi ludźmi ze średniej wielkości miasta, organizatorami protestów przeciwko ACTA, a równocześnie wierzącymi. Oni wykorzystali to, że wokół nich zawiązała się sieć znajomych i w tym roku zorganizowali Marsz dla Życia i Rodziny. Z tego, co wiem, pozyskali od darczyńców na rzecz tego wydarzenia około siedmiu tysięcy złotych. Zebranie takiej kwoty wiąże się z ogromną pracą, nie ofiaruje jej przecież jedna osoba. I świadczy to też o pewnym kapitale zaufania, zdobytym na lokalnym rynku. 

Takie przykłady, po pierwsze, pokazują, że można, a po drugie – to nie jest tylko Warszawa, tylko: to jest Polska. Po trzecie wreszcie, istnieje pewna pozytywna synergia, czyli wzmocnienie. Przez to, że Marsze zaczęły się w dużym mieście, a potem rozprzestrzeniły na całą Polskę okazało się, iż można się wzajemnie wzmacniać, przekazywać sobie nawzajem doświadczenia, które zaowocują gdzie indziej. Można się spotykać i rozmawiać nie tylko na zasadzie: kto jest bardziej, a kto mniej katolicki i na zasadzie quasi-doktrynalnej dywagacji, niestety zbyt często bez reszty angażującej katolików w Polsce. Bo sprawa obrony życia jednoczy wszystkie środowiska katolickie, trudno powiedzieć, że ktokolwiek jest przeciwko życiu, czy przeciwko rodzinie. Spotykamy się zatem, by zorganizować dobry marsz, żeby porozmawiać. Z czasem zaś nabieramy kompetencji technicznych, rozwijamy zdolności organizacyjne. Pewne doświadczenie, związane z takim marszem będzie procentować. W pamięci utrwali się fakt: ludzie byli na marszu, kontakty zostały nawiązane, dzięki temu wydarzeniu będą żywe, można będzie wykorzystać je także w przyszłości. I to jest bardzo ważne.

 

Coraz bardziej widoczne na Marszach jest zaangażowanie duchowieństwa.

– Po 1989 roku  odbieram często działania hierarchii kościelnej jako trochę podszyte strachem przed świeckimi. Księża myślą nieraz: „tak, to jakaś sekta, która za chwilę będzie przeciwko nam”. Kościół hierarchiczny jest więc, moim zdaniem, ciągle nieprzygotowany na współpracę ze świeckimi. W niektórych diecezjach wygląda to lepiej, w innych gorzej, ale ogólnie istnieje – jeśli powiem: dystans, będzie to najbardziej łagodne słowo. Kościół jest też mocno poobijany po okresie PRL, kiedy sam stanowił swoiste miejsce spotkania rozmaitych środowisk. Po 1989 roku zaś okazało się, że wielu obecnych antyklerykalnych działaczy gdzieś, kiedyś ze wsparcia Kościoła korzystało. Kościół nosi więc pewien, wynikający z takich doświadczeń naturalny strach. A tutaj okazuje się, że ludzie świeccy zorganizowali – często sami – całe przedsięwzięcie. A przynajmniej inicjatywa wyszła z ich strony i okazało się, że istnieje jednak możliwość współpracy wokół konkretnego projektu. Nie jest tak, że księża pełnią funkcję usługową wobec zaangażowanych w tę sprawę świeckich, czy też odwrotnie. Jest za to pewna synergia, duch współpracy, wokół którego można budować.

Mówiąc dalej o potencjale Marszu dla Życia i Rodziny: jego organizatorzy pytali mnie kiedyś, czy mógłbym odwiedzić lokalne organizacje, także publiczne czy samorządowe, aby opowiedzieć o idei, ale też pokazywać rozwiązania instytucjonalne, organizacyjne, przekazać też pewną wiedzę techniczną. I okazało się, że jest na to zapotrzebowanie. Widać więc, że ci ludzie, działający lokalnie, chcą się uczyć.

Potencjał jest więc ogromny, a w jakim kierunku on zostanie skierowany, jeszcze nie wiemy. Po siedmiu latach jednak sprawdzają się nasze intuicje, jakie przy okazji tegorocznego Marszu wyraziliśmy w artykule opublikowanym na łamach Rebelya.pl: to są ciągle liderzy opinii, a ich grono się poszerza. Okazało się, że owa „idea marszowa” jest bardzo pojemna. Nie znam – poza pojedynczymi reakcjami, z którymi zetknęliśmy się w badaniach na samym początku („a po co to, a jak?”) – żadnych negatywnych opinii na temat marszu. To też jest bardzo pozytywne, wytrąca z ręki broń ludziom nastawionym antykościelnie, często gromadzącym się wokół tzw. marszów równościowych, które często przeradzają się w karykaturalne wydarzenia nacechowane prymitywnym antyklerykalizmem. Ich postulaty nie dotyczą już rozumianej w taki czy inny sposób równości, ale idą dużo dalej, domagają się przywilejów, na przykład wykraczających poza Konstytucję, mówiącą o ochronie rodziny. Dla mediów są one jednak bardziej wyraziste, ciekawsze, więc ich obraz w środkach przekazu jest pozytywny.

Jest więc coś, czego musimy się po okresie komunizmu nauczyć. Katolik nie jest kimś, kto żyje sobie w jakimś getcie, tylko w swoim domu. Tak jak grzech ma swój wymiar społeczny i publiczny, tak samo czynione przez nas dobro oddziałuje na innych. Absolutnie nie można więc zrezygnować z zaangażowania w sferze publicznej, bo jest to część naszej wiary. Marsz dla Życia i Rodziny nie wiąże się z żadnym negatywnym przesłaniem, komunikatem. To jest bardzo ważne, a przyrost marszów – zarówno w rozumieniu ich liczby, jak i liczby uczestników – pokazuje, że stanowią one właściwą drogę. Uważam, iż apogeum marszów nastąpi za wiele, wiele lat. I jeszcze jedna rzecz, jaka wyszła nam z badań: to jest już nowy Kościół. Jesteśmy już 23 lata po 1989 roku. Gdy popatrzymy na organizatorów marszów, na ich przekrój społeczny, widzimy, że wchodzili oni w dorosłość albo pod koniec PRL albo na początku tzw. III RP. To jest więc jakby nowy, świecki obraz Kościoła wychodzącego z czasów opozycyjnych. To pokolenie wychowane na nauczaniu Jana Pawła II, ale absolutnie miękko wchodzące w rzeczywistość Kościoła Benedykta XVI. Czyli mamy do czynienia z ciągłością, a nie jest to żadna, na przykład „sekta janopawłowa”. Nie spotkałem ani ja, ani mój zespół badawczy nikogo, kto wskazywałby na jakikolwiek rozdźwięk między Janem Pawłem II, a Benedyktem XVI. Mamy do czynienia więc z kontynuacją, papież-Polak był papieżem uniwersalnym. Uważam, iż fantastycznym pomysłem organizatorów tegorocznego marszu była łączność z Benedyktem XVI w Mediolanie.

Dostrzegam też, i bardzo mi się podoba swoiste wypełnienie testamentu Jana Pawła II, mówiącego o dwóch płucach Europy. Podobne marsze odbywają się bowiem w Europie zachodniej i w Stanach Zjednoczonych. Dialog obejmuje całą sferę Kościoła. Wprawdzie na poziomie instytucjonalnym, państwowym jesteśmy ciągle w ramach UE „ubogim bratem ze Wschodu”, co pogłębił Traktat Lizboński, obniżający naszą rangę nawet w stosunku do pozycji, w jakiej wchodziliśmy do Unii Europejskiej . Ale na poziomie obywatelskim jesteśmy już coraz bliżej Zachodu. Jesteśmy ani lepsi ani gorsi, ale już właściwie równoprawni.

Chociaż mamy fatalne państwo, fatalne instytucje, to sami Polacy, ludzie mieszkający nad Wisłą są już dużo dalej. To, że państwowa, społeczna, publiczna rzeczywistość, która nas otacza, nadąży za tymi zmianami jest tylko kwestią czasu, ponieważ ludzie to wymuszą. Polacy, po wszystkich doświadczeniach komunizmu i III RP ciągle są niezwykle żywotnym i silnym narodem.

 

Jak na razie jednak, rządzący, politycy ignorują postulaty Marszu. Jak przekonać ich, żeby zmienili zdanie?

– A ile głosów zabrakło, żeby projekt ustawy broniącej życie przeszedł przez parlament? Pięciu? Nasza socjologiczna analiza nie obejmuje perspektywy roku, dwóch czy trzech lat. Myślimy w perspektywie na przykład, Polski 2020. Ludzie skupieni wokół marszu, jak mówiłem wcześniej, zorganizowali się, są swego rodzaju żywymi „słupami komunikacyjnymi”. Mają zdolność porozumiewania się z otoczeniem, a równocześnie zdolność poszerzania swojej bazy. Władza w Polsce zaś, niezależnie od tego, czy patrzymy na III RP, czy IV RP, zaboksowała się w nieustannym konflikcie. Nie prowadzimy polityki zagranicznej, bo cała aktywność polityczna związana jest z konfliktem wewnętrznym. Wszystko jest reaktywne: zrobi coś Jarosław Kaczyński, zareaguje Donald Tusk. Oni żyją z takiego wewnętrznego napięcia. Gdy natomiast popatrzymy na sferę idei, widzimy pustkę. Skoro jest pustka, to ktoś ją wypełni. A ludzie zaangażowani w ideę Marszu mają ogromną samoświadomość. Wiedzą co i w jakim celu robią. I mają  poczucie rosnącej siły. Oni się nawzajem widzą, mogą się policzyć. Gdy popatrzymy na inne przedsięwzięcia w Polsce, stanowią fenomen i – z socjologicznego punktu widzenia – skazani są na sukces, nie jednorazowy, a trwały. Mają możliwość oddziaływania. Można powiedzieć: to są jednostki czy grupy, które wystawiły chorągiew. I teraz trwa zaciąg do chorągwi. Nie ma natomiast jakiegokolwiek ruchu społecznego, który mógłby stanowić jakąś kontrodpowiedź. Mamy za to ludzi pochowanych, którzy jakoś funkcjonują w ramach struktur państwa, ale równocześnie uważają, że jest coraz więcej korupcji, państwo nie jest sprawne, a bycie urzędnikiem, policjantem, żołnierzem nie stanowi bynajmniej powodu do dumy. Występuje korozja państwa w każdym aspekcie. Nie wierzę, co prawda, że w Polsce dojdzie do rewolucji, ale z całą pewnością nastąpi korekta systemu, zmiana, która oprze się na realnych ludziach.

 

Dziękuję za rozmowę.


Rozmawiał: Roman Motoła

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie