4 listopada 2015

Nie kradnij! Rząd nie znosi konkurencji

(fot.Pawel Babala / FORUM)

Władysław Gomułka miał onegdaj powiedzieć, że „z pustego i Salamon nie naleje”. W takiej sytuacji był zainstalowany w Polsce komunistyczny rząd, w myśl nieśmiertelnego powiedzenia, że gdyby wprowadzić komunizm na Saharze, zabrakłoby tam piasku. Co więcej, ogłoszony krótko przed „reformą” walutową plan 6-letni wymagał ogromnych nakładów finansowych. Starym, jak świat, a w tej sytuacji najprostszym rozwiązaniem było sięgnięcie do kieszeni obywateli, czyli … dewaluacja złotówki.

 

Przeprowadzony w iście stachanowskim tempie projekt ustawy, nazwanej eufemistycznie zmianą systemu pieniężnego, nabrał mocy obowiązującej w zaledwie dwa dni po ogłoszeniu. Jego istotą było to, że o ile ceny, płace, zobowiązania, czy wkłady bankowe i oszczędnościowe (do wysokości 100 tys. starych złotych) przeliczono w relacji 100 do 3, o tyle posiadane przez Polaków oszczędności w gotówce zdewaluowano już w relacji 100 do 1. Szacuje się, że komunistyczny reżim zyskał  tym sposobem ca 750 milionów ówczesnych dolarów (7 miliardów, biorąc pod uwagę obecną wartość amerykańskiej waluty). Warto pamiętać o ówczesnym masowym ubóstwie, które powodowało, że te szacunki winny być de facto pomnożone.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Oczywiście szybko okazało się, że ta instytucjonalna kradzież nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. W latach 1949-55 podaż pieniądza wzrosła dwukrotnie, doprowadzając do inflacji, której średni poziom w tym czasie wyniósł 19 proc. rocznie.

 

Okres PRL-u był jedną wielką grabieżą majątku, jaki w powojennej Polsce zastał komunizm. Interesujące będzie wszak jej zestawienie z praktykami w teoretycznie wolnej Polsce, w ramach której, mimo (a może dzięki) osławionej „transformacji ustrojowej” sprzed ćwierćwiecza, zorganizowana kradzież struktur państwa była i jest równie trwała i do dziś ma się dobrze, w myśl powiedzenia, że wiele musi się zmienić, by wszystko zostało po staremu.

 

Początki „matki wszystkich afer”, czyli zorganizowanych działań przestępczych wokół tzw. Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego sięgają 1985 roku, gdy został on powołany do życia ustawą określającą, że zasilanie go miało odbywać się m.in. przy pomocy środków pochodzących z dotacji z budżetu centralnego, dochodów z zagranicznych pożyczek państwowych, lokat Banku Handlowego, wpływów z tytułu udziału Funduszu w polskich i zagranicznych spółkach i przedsiębiorstwach oraz z emisji obligacji i działalności kredytowej. W drugiej fazie istnienia FOZZ – już przecież po 1989 roku – został on nadto zasilony z budżetu (zatem z pieniędzy podatników) kwotą niemal 10 bilionów starych złotych. Pod koniec 1990 r. ta przestępcza organizacja została rozwiązana, z polskiego krwiobiegu wyprowadzono jednak niewiarygodne ilości środków finansowych, które – co warto podkreślić – stały się fundamentem rodzących się struktur rodzimej przestępczości zorganizowanej.

 

FOZZ został teoretycznie powołany do życia w celu finansowania niejawnego skupu zadłużenia PRL zaciągniętego na Zachodzie z okresu tzw. prosperity dekady Gierka. Z uwagi na niską wiarygodność Polski na arenie międzynarodowej, cena polskiego długu na tzw. rynkach wtórnych była kilkakrotnie niższa od nominalnej. Polski rząd, inspirując „cichy” wykup długu, łamał międzynarodowe prawo finansowe (nie mógł zatem czynić tego oficjalnie).

 

W drodze licznych transakcji za pośrednictwem podstawionych podmiotów finansowych środki FOZZ transferowano do zagranicznych spółek, ulokowanych głównie w rajach podatkowych. Na faktyczny wykup polskiego zadłużenia przeznaczone zostało jedynie 4 % tych aktywów. FOZZ był logistycznym majstersztykiem, przy wykorzystaniu przez służby specjalne PRL publicznych pieniędzy do własnych celów. Były dyrektor FOZZ Grzegorz Żemek, tajny współpracownik Oddziału „Y” Zarządu II Sztabu Generalnego w 2005 roku zeznał przed sądem, że na to stanowisko desygnowały go służby specjalne Ludowego Wojska Polskiego (wywiad), by kontynuował zadania, zlecone przez reżim. O współudziale w tym procederze wywiadu radzieckiego może świadczyć los Michała Falzmanna, inspektora skarbowego, potem pracownika Najwyższej Izby Kontroli, który odkrył nieprawidłowości finansowe w FOZZ. W czerwcu 1991 roku Falzmann zanotował w kalendarzu, że „FOZZ to rosyjskie KGB/GRU”. Miesiąc później zginął w „niewyjaśnionych” okolicznościach.

 

Historii polskich afer gospodarczych po 1989 r. nie sposób oddzielić od roli w nich służb specjalnych, które, początkowo jako narzędzie, wkrótce jako de facto samodzielna przyczyna sprawcza, były ich inicjatorami i nierzadko beneficjentami. Klasyczny przykład to losy spółki „Art-B”, założonej formalnie przez Bogusława Bagsika i Andrzeja Gąsiorowskiego, której obroty handlowe w niezwykle krótkim czasie sięgnęły 300 milionów dolarów rocznie. Na takie przedsięwzięcie trzeba oczywiście dysponować potężnym kapitałem założycielskim. Operacje „Art-B” już pod koniec 1990 r. skupiły  uwagę nadzoru finansowego NBP, jako że wykorzystywała opóźnienia w księgowaniu operacji czekami rozrachunkowymi w bankach w trakcie tego księgowania, inkasując podwójne (czasami wielokrotne) oprocentowanie na kontach (tzw. „oscylator”). Upraszczając – zakładano lokatę, pobierano potwierdzony przez bank czek, przekazywano go do innego banku, realizowano i zakładano tam lokatę – identyczne procedury stosowano w następnych bankach. Informacja o realizacji czeku i podjęciu gotówki wędrowała do kolejnego banku pocztą szereg dni, czasami tygodni. Te same pieniądze były zatem oprocentowane w kilku bankach równolegle, co przy wysokich środkach oraz hiperinflacji (ponad 100 proc. tylko w okresie od stycznia do marca 1990 r.). pozwalało na kolosalne zyski kosztem polskiego systemu finansowego. Środki te były następnie najczęściej transferowane za granicę, skąd – nawiasem – nierzadko pochodziły pierwotnie.

 

W przypadku „Art-B” odnotowano również udział wywiadu izraelskiego. Dziś już wiadomo, że spółka i wyprowadzane przez nią pieniądze posłużyły do sfinansowania operacji „Most” – zorganizowanego na ogromną skalę przerzutu rosyjskich żydów do Izraela. Transport lotniczy bezpośrednio z ZSRR był niebezpieczny z uwagi względu na zagrożenie ze strony terrorystów arabskich. Udział Polski wynegocjowali Gorbaczow z Jaruzelskim.

 

Z osobą Bronisława Komorowskiego wiąże się m.in. historia fundacji „Pro Civili”, założonej przez byłych żołnierzy Wojskowych Służb Informacyjnych (polski wywiad wojskowy po 1990 r.). Dziennikarz śledczy Wojciech Sumliński w pamiętnikarskim zapisie Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego oskarżył m.in. byłego prezydenta (wcześniej przecież marszałka Sejmu) o kamuflowaną ochronę nielegalnych interesów Fundacji w czasie, gdy ten pełnił jeszcze funkcję ministra Obrony Narodowej. Według Sumlińskiego, w ramach nadużyć miało dochodzić m.in. do tzw. prania brudnych pieniędzy (legalizacja środków finansowych nielegalnego pochodzenia w legalnym systemie finansowym), głównie poprzez Centrum Usługowo-Produkcyjne, powołane przy Wojskowej Akademii Technicznej. Oficjalnie przedsiębiorstwo miało pośredniczyć w transakcjach między uczelnią, a podmiotami zainteresowanymi produktami WAT, np. myślą technologiczną. Szacuje się, że „Pro Civili” wyprowadziła z WAT oraz banków, np. poprzez wyłudzenia kredytowe, około 400 milionów złotych.

 

O ile wspomniane afery to oczywiście działalność przestępcza, którą inspiratorzy i wykonawcy ze zrozumiałych powodów usiłowali otoczyć tajemnicą, o tyle w trakcie 8-letnich rządów Platformy Obywatelskiej, z którą przez lata związany był Bronisław Komorowski, zorganizowana kradzież na ogromną skalę miała miejsce w tzw. majestacie prawa. Podnoszenie podatków, a przede wszystkim zwielokrotnienie długu publicznego (czyli de facto zorganizowane okradanie przyszłych pokoleń) nie były działaniami spektakularnymi, a długofalowymi. Tzw. „transfer” środków z funduszy emerytalnych do ZUS, był przecież niczym innym, jak „skokiem” na 150 miliardów złotych w obliczu zeszłorocznej dziury budżetowej. Skarb Państwa oraz ZUS zostały nawet w tej sprawie pozwane do sądu przez grupę prawników, którzy w pozwie sformułowali zarzut, że środki ulokowane w OFE były prywatną, a nie publiczną własnością. Można snuć wątpliwości, czy faktycznie tak było, bo istotą prawa własności jest możliwość swobodnego dysponowania jego przedmiotem, a taki warunek nie był spełniony, jako że już w 2008 roku Sąd Najwyższy orzekł, że aktywa zgromadzone w OFE nie są własnością prywatną. Na przykładzie afery OFE i orzeczenia SN jak na dłoni jawi nam się decydujący udział struktur państwa polskiego w zorganizowanej grabieży polskich obywateli.

 

Czy Prawo i Sprawiedliwość, które wygrało z imponującą przewagą wybory i będzie w stanie samodzielnie rządzić, zwróci Polakom grabione im przez lata pieniądze? Czy ukróci ten złodziejski proceder? Czy obniży wydatki publiczne, podatki, w tym dla przedsiębiorców, zredukuje rozdętą administrację publiczną, krępującą aktywność ekonomiczną Polaków? Czy odblokuje niezależne od ZUS-u ubezpieczenia społeczne? Czy sprywatyzuje, tym samym uniezależni służbę zdrowia od struktur państwa? Czy wreszcie będzie w stanie przeforsować prawny, konstytucyjny zakaz deficytu budżetowego? To można przecież zrobić, dysponując większością w sejmie! W programie gospodarczym PiS znalazły się co prawda postulaty obniżenia VAT-u, podwyższenia kwoty wolnej od podatku, opcjonalnego przywrócenia niższego wieku emerytalnego, a także likwidacja NFZ. Jednak traktowanie, jako priorytetowych, zapowiedzi uszczelnienia systemu podatkowego (co w praktyce oznacza nic innego, jak „dokręcanie śruby” podatkowej), wprowadzenia podatku bankowego od hipermarketów i sklepów wielkopowierzchniowych, dodatkowe 500 złotych wypłacane co miesiąc na każde drugie i kolejne dziecko rodzą obawy, że ostatecznie koszt wyborczych obietnic znowu poniosą podatnicy.

 

Polska – o czym w dniu wyborów wspominał profesor Mieczysław Ryba – pilnie potrzebuje uwolnienia aktywności ekonomicznej swoich mieszkańców. Będzie to możliwe nie tyle w drodze „uszczelnienia” systemu podatkowego, co poprzez odczuwalne zwiększenie swobody działalności gospodarczej i radykalne obniżenie podatków, tym samym odczuwalne wycofanie struktur państwa z obszaru gospodarczego. To jedyne rozwiązanie sytuacji i jednocześnie podstawowy warunek, również w wymiarze demograficznym. Ingerencja państwa w gospodarkę, zalegalizowana, czy – jak wykazałem na przykładach roli w niej służb specjalnych – zawsze i niezależnie od systemu, nieuchronnie doprowadzi do katastrofy. Ona jest bardzo blisko, bo sytuacja finansowa Polski, wbrew socjotechnice mediów, której funkcjonariusze powiązani są albo z układem rządzącym, albo ze znaczącymi strukturami nieformalnymi, zmierza ku przepaści. Polski okręt tonie. Musimy wyrzucić balast za burtę.

 

 

Tomasz Tokarski



 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie