6 listopada 2012

Rozpostarte skrzydła smoka

(fot.CHINA OUT REUTERS/China Newsphoto)

Jeśli przyjrzeć się wielkim połaciom Eurazji od Syberii po pobrzeża Oceanu Indyjskiego, wyraźnie widać, że Chińczycy niemal wszędzie tam mają swoją „bliską zagranicę”.

 

My, z łaski Nieba Cesarz, prosimy Króla Anglii o przyjęcie do wiadomości naszego stanowiska. Niebiańskie Królestwo, władające wszystkim co na czterech morzach (…), nie ceni rzadkich i drogich przedmiotów (…) ani w najmniejszym stopniu nie potrzebuje towarów z waszego kraju (…). Dlatego (…) rozkazaliśmy waszym wysłannikom powrócić bezpiecznie do domu. Wy, o Królu, winniście raczej postąpić zgodnie z naszymi życzeniami, umacniając waszą lojalność i przysięgając wieczyste posłuszeństwo – tymi słowy władca Chin z mandżurskiej dynastii Qing odprawił w roku 1792 poselstwo wysłane do Smoczego Tronu przez brytyjskiego króla Jerzego III. W powyższym fragmencie, jak w soczewce, skupia się tak charakterystyczna dla Pekinu sinocentryczna wizja nie tylko polityki, ale i świata. No i duma. Chiny to przecież „Państwo Środka”, ale również Tian Xia, co można przetłumaczyć jako wszystko, co pod niebem. A przecież za niespełna czterdzieści lat te same Chiny, które w taki sposób odpowiedziały brytyjskiemu władcy, w okresie tzw. wojen opiumowych (1839–1842) boleśnie odczują swą polityczną i militarną niższość wobec dalekiego Londynu, a dalsze kilkadziesiąt lat przyniesie tych upokorzeń ze strony „barbarzyńców z Zachodu” jeszcze więcej.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Polityka imperialna wyrasta nie tylko z poczucia dumy i własnej wyjątkowości, ale również z pamięci i imperialnych tradycji. Za panowania dynastii Han (od III wieku przed Chrystusem do III wieku po Chrystusie) wojska chińskie podbijają nie tylko Koreę i Indochiny (Tonkin), ale docierają w głąb Azji Środkowej. W Roku Pańskim 97 dochodzą do Morza Kaspijskiego. Za panowania dynastii Ming (XIV–XVII wiek) chińskie ekspedycje docierają na Jawę i Cejlon. Pamięć imperialna obejmuje również pamięć o upokorzeniach znoszonych długo ze strony „zachodnich barbarzyńców” w XIX i XX wieku. Ale jak uczy najbardziej znany chiński strateg Sun Tzu (Sun Zi): Ten, który dąży do władzy, powinien udawać, że tak nie jest.

 

Jak pisze Steven M. Mosher, amerykański politolog i sinolog: Rola hegemona jest mocno zakorzeniona w narodowej świadomości Chin, spleciona z ich narodową tożsamością i głęboko wrośnięta w ich rozumienie narodowego przeznaczenia. Według tego badacza (w czym zresztą nie jest on odosobniony) myślenie w kategoriach imperialnej hegemonii kontynuują panujący w Chinach od 1949 roku cesarze z dynastii Mao.

 

Ogólnie znany jest wzrost demograficzny i gospodarczy Państwa Środka. Zjawisko Chinamerica, czyli nie tylko rywalizacji, ale i związków gospodarczych między Pekinem a Waszyngtonem (czytaj: finansowanie przez Chińczyków gigantycznego zadłużenia USA poprzez posiadanie największego na świecie portfela amerykańskich papierów dłużnych) najczęściej przytacza się dla uzasadnienia wzrostu globalnej pozycji Chin. Jeśli jednak przyjrzeć się wielkim połaciom Eurazji od Syberii po pobrzeża Oceanu Indyjskiego, wyraźnie widać, że Chińczycy niemal wszędzie tam mają swoją „bliską zagranicę”.

 

Chiny – główny sukcesor Związku Sowieckiego

Przekroczenia granicy z Rosją dokonali Chińczycy na masową, paromilionową skalę kilka lat po rozpadzie Związku Sowieckiego. W roku 1995 rosyjski minister obrony Paweł Graczow alarmował: Chińczycy właśnie dokonują pokojowego podboju rosyjskiego Dalekiego Wschodu. Według niektórych szacunków na przełomie XX i XXI wieku roczna migracja chińska na Syberię i rosyjski Daleki Wschód (w większości nielegalna) sięgała pół miliona osób; na początku XXI wieku na tych obszarach miało żyć już około pięciu milionów Chińczyków. Tego typu ekspansję obywateli Państwa Środka na północ od Amuru i Ussuri ułatwia demograficzna zapaść Rosji (nie wspominając o rozkładzie rosyjskich służb granicznych), szczególnie boleśnie odczuwalna na dalekowschodnich obszarach w bliskim sąsiedztwie kraju dysponującego wielką demograficzna nadwyżką. Ocenia się, że na rosyjskim Dalekim Wschodzie, obejmującym również wschodnią część Syberii (mówimy o obszarze stanowiącym 36 procent terytorium Federacji Rosyjskiej), w okresie piętnastu lat po upadku Związku Sowieckiego liczba Rosjan zmniejszyła się o około 15 procent, spadając pod koniec pierwszej dekady XXI wieku do około 6,5 miliona osób. Po drugiej stronie Amuru, w północno‑wschodnich Chinach żyje około 110 milionów ludzi. Szacuje się, że w całej Rosji – przede wszystkim w wymienionych wyżej prowincjach – żyje około dwóch milionów Chińczyków, choć oficjalne dane są czterokrotnie niższe.

 

Już teraz całe dzielnice Władywostoku czy Chabarowska są dzielnicami chińskimi (oficjalne dane z roku 2003 podawały, że w sześćsettysięcznym Władywostoku żyło około trzydziestu tysięcy Chińczyków, nieoficjalnie kilkakrotnie więcej).

Chińczycy na Syberii już są – zdaniem niektórych analityków kwestią czasu pozostaje, kiedy będą tam Chiny poszukujące wciąż nowych dojść do surowcowych rezerw. A przecież Syberia to pod tym względem prawdziwy raj, który dodatkowo – jeśli wziąć po uwagę trendy demograficzne w społeczeństwie rosyjskim – szybko się wyludnia.

W roku 1996 prezydent Chin Jiang Zemin podczas oficjalnej wizyty w Kazachstanie stwierdził, że jego kraj będzie wspierać działania Kazachstanu na rzecz jego niepodległości, suwerenności i integralności terytorialnej. Deklarację tę odczytano nie jako nagłe nawrócenie się Pekinu na zasadę samostanowienia narodów, ale jako zgłoszenie aspiracji do zapełnienia pustki geopolitycznej wytworzonej w Azji Środkowej po dezintegracji Związku Sowieckiego.

 

Ostatnie lata były świadkami kolejnych sukcesów polityki chińskiej w tym rejonie świata, mierzonych wskaźnikiem najwartościowszym z punktu widzenia strategicznych interesów Chin, czyli dostępem do surowców: głównie ropy i gazu ziemnego. W latach 2008–2010 doszło do finalizacji wielkich projektów inwestycyjnych: ropociągu Kazachstan – Chiny oraz gazociągu Turkmenistan – Uzbekistan – Kazachstan – Chiny. Obydwa projekty, których wartość oblicza się na kilkadziesiąt miliardów dolarów, zostały niemal w całości sfinansowane przez Chiny (­czytaj: przez chińskie firmy cieszące się wsparciem rządu). W ten sposób Pekin osiąga cel najważniejszy: dostęp do potrzebnych jego gospodarce jak tlen surowców energetycznych, zarazem poważnie ograniczając w Azji Środkowej wpływy rosyjskie, ale także amerykańskie (nieprzypadkowo aktywność chińska na tym obszarze zbiegła się z pojawieniem się tam Amerykanów zaraz po inauguracji „wojny z terroryzmem” w Afganistanie w roku 2001).

 

W ślad za inwestycjami infrastrukturalnymi idzie ekspansja chińskiej gospodarki w Azji Środkowej. W roku 2010 Chiny zdetronizowały Rosję jako najważniejszego partnera handlowego państw tego regionu. W przypadku największego z nich – Kazachstanu – wzrost miał charakter skokowy. W ostatnich latach wzrost wymiany handlowej między obydwoma państwami osiągnął wysokość 50 procent.

 

Koncesje na wydobycie surowców w ciągu ostatnich kilku lat rząd chiński podpisał nie tylko z Kazachstanem, ale również z Uzbekistanem, Tadżykistanem i Kirgizją. W ślad za kapitałem podążają ludzie. W każdym państwie Azji Środkowej istnieje dynamicznie rozwijająca się kolonia chińska (na przykład, w Tadżykistanie w roku 2006 żyły trzy tysiące Chińczyków – głownie pracowników firm tam inwestujących oraz handlowców; cztery lata później było ich już ponad osiemdziesiąt tysięcy).

 

Chiński sznur pereł

Chińskie inwestycje w Azji Środkowej mają także służyć dywersyfikacji źródeł pozyskiwania surowców energetycznych. Do dzisiaj bowiem głównym ich źródłem dla Chin pozostaje rejon Zatoki Perskiej. Od kilkunastu lat zaobserwować można stałe wysiłki Pekinu, by możliwie zabezpieczyć trasę chińskich tankowców z tego rejonu poprzez Ocean Indyjski do Chin. W roku 2004 w jednym ze swych raportów poświęconych umacnianiu się chińskiej obecności nad tym akwenem Pentagon określił istniejące tam chińskie przyczółki mianem sznura pereła każda perła jest jak ogniwo w łańcuchu chińskiej obecności morskiej.

 

Pozostając w tej poetyce, można powiedzieć, że perłą w chińskim ręku jest zrealizowany w latach 2008–2010 projekt – w ponad osiemdziesięciu procentach finansowany przez Pekin – rozbudowy portu w Hambantota na południu Sri Lanki. Od roku 2006 podobny charakter ma chińska obecność w jednym z portów Bangladeszu (Chittagong). Od lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku Chiny są również stałym sojusznikiem junty wojskowej rządzącej w Birmie. Współpraca obejmuje nie tylko dostawy chińskiego sprzętu wojskowego, ale również obecność (na przykład poprzez posiadanie stacji nasłuchowej) w strategicznie położonej cieśninie Malakka.

 

Dostęp do Oceanu Indyjskiego Pekin uzyskał również dzięki kontynuowaniu ścisłej współpracy wojskowej z Pakistanem. Chiny dostarczają Pakistanowi sprzęt wojskowy, a ponadto wspomagają modernizację pakistańskich portów wojennych nad Oceanem Indyjskim z perspektywą przekształcenia przynajmniej części z nich w bazy, które będą mogły przyjmować chińskie okręty. Najbardziej znaną w tym kontekście sprawą jest trwająca od roku 2002 (kolejny raz nieprzypadkowa zbieżność z rozpoczęciem przez USA rok wcześniej „wojny z terroryzmem” w niedalekim Afganistanie) rozbudowa przez Chiny pakistańskiego portu Gwadar.

 

Aktywność Pekinu w obszarze Oceanu Indyjskiego od lat budzi poważne zaniepokojenie w Delhi. Rząd indyjski interpretuje umacnianie się chińskich wpływów u dwóch sąsiadów Indii – w Birmie i Pakistanie – jako zakleszczanie przez Pekin od wschodu i zachodu swego wielkiego rywala i posądza Chiny o chęć dominacji w tym regionie świata (jak wiadomo rywalizacja ta w roku 1962 eskalowała w otwarty konflikt zbrojny). Z nie mniejszą uwagą i niepokojem obserwuje umacnianie się chińskiej obecności na Oceanie Indyjskim Waszyngton.

 

Chińskie safari

Kontynentem, który w ciągu ostatnich kilkunastu lat stał się przedmiotem wzmożonej ekspansji politycznej i gospodarczej Chin, jest Afryka. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych XX wieku wartość chińsko‑afrykańskich obrotów handlowych wynosiła rocznie pięć milionów dolarów. Obecnie sięga ona około sześciu miliardów dolarów (z tendencją rosnącą). Gros owego wzrostu stanowi wzrost importu do Chin rozmaitych surowców naturalnych (na czele z ropą naftową, ale również jest to miedź czy ruda żelaza).

 

Ale nie tylko o import surowców tu chodzi. Skokowo rosną również chińskie inwestycje w krajach afrykańskich. Według raportów publikowanych przez chińską prasę, w latach 2003–2009 wartość chińskich inwestycji na tym kontynencie wzrosła ponad dziesięciokrotnie – z osiemdziesięciu milionów dolarów w roku 2003 do 1,36 miliarda dolarów w roku 2009. Szacuje się, że chiński kapitał jest dzisiaj obecny w 48 z 54 krajów afrykańskich.

 

Należy pamiętać, że chińska obecność w Afryce ma długą tradycję. Jej początek przypadł na lata sześćdziesiąte XX wieku, gdy postępującą wówczas na tym kontynencie dekolonizację „Wielki Sternik” wykorzystał do zainicjowania współpracy między Południem a Południem. W tym sensie Afryka stała się kolejnym polem rywalizacji sowiecko‑chińskiej.

 

Cel strategiczny – surowce

Pekin od samego początku priorytetowo traktował reżimy w teorii głoszące i w praktyce realizujące program „afrykańskiego socjalizmu” (jak, na przykład, Nkrumaha w Ghanie, Keity w Mali czy Toure w Gwinei). Niektórzy promotorzy tego ostatniego – jak choćby Juliusz Nyerere, prezydent Tanzanii i częsty gość w Pekinie (trzynaście razy w okresie urzędowania) – nie ukrywali, że inspirację do kolektywizacji rolnictwa czerpią wprost ze wskazań zawartych w Czerwonej książeczce Mao.

 

Nawet gdy Chinom daleko jeszcze było do dzisiejszego statusu gospodarczego giganta – na początku lat osiemdziesiątych XX wieku, gdy ChRL klasyfikowano wśród dwudziestu najmniej rozwiniętych państw świata, z rocznym dochodem na mieszkańca zbliżonym do Mozambiku – Pekin nie żałował środków na wielkie gospodarcze inwestycje w Afryce. W latach 1970–1975 Chiny wybudowały magistralę kolejową łączącą Zambię z Tanzanią, a tym samym z Oceanem Indyjskim (ponad dwa tysiące kilometrów). Dawny projekt Cecila Rhodesa zrealizował Mao Zedong.

Można powiedzieć, że ten kierunek – rozbudowa infrastruktury związanej z transportem surowców, czekających na dalszy import do Chin – podtrzymywany jest obecnie w całej rozciągłości. Dziś chiński kapitał stoi za wielkimi inwestycjami drogowymi Nigerii, Etiopii czy Rwandy. Infrastruktura podporządkowana jest jednak absolutnemu priorytetowi – poszukiwaniu i wydobywaniu przez chińskie firmy (kontrolowane przez rząd) ważnych strategicznie surowców. Już teraz Chiny są faktycznymi właścicielami kopalni miedzi w Zambii, w roku 1996 pierwsze chińskie firmy weszły na sudański rynek ropy naftowej (obecnie eksport ropy do Chin stanowi dwie trzecie eksportu tego surowca przez Sudan), a w roku 2006 Chińczycy zainwestowali ponad dwa miliardy dolarów w nigeryjskie pola naftowe.

 

W tym ostatnim przypadku chińska oferta przebiła ofertę Indii. W Afryce Chińczycy rywalizują również z Amerykanami. Tutaj ważnym strategicznie polem rywalizacji (nie tylko z powodów gospodarczych) jest Republika Południowej Afryki. Na razie wygrywają Chińczycy. W roku 2009 Pekin wyprzedził USA jako największy importer (przede wszystkim surowców) z tego kraju. W roku 2010 prezydent RPA Jacob Zuma podczas oficjalnej wizyty w Pekinie stwierdził, że Chiny są strategicznym partnerem dla Południowej Afryki, a Południowa Afryka jest gotowa do prowadzenia [z Chinami] interesów na wielką skalę.

 

Szczególny rys chińskich inwestycji w Afryce stanowi napływanie tam – wraz z chińskim kapitałem – pracowników z Chin. Wokół licznych kopalń i rafinerii od Nigerii po Zambię i Zimbabwe powstała cała sieć „China­townów”.

 

Zwróceni ku Wschodowi, odwracają się od Zachodu

Bezsprzecznie jedną z najważniejszych przyczyn sukcesów chińskiej ekspansji w Afryce jest brak uzależniania przez Chińczyków swej pomocy od istnienia bądź nieistnienia w danym kraju rządu o legitymizacji demokratycznej. Z punktu widzenia chińskiego o wiele korzystniejsza jest wręcz sytuacja odwrotna – dyktatorski reżim, skompromitowany w oczach Zachodu, chętniej sięgnie po chińską ofertę. Najlepszego przykładu dostarcza w tej materii Sudan, który za pomocą chińskiej broni długie lata eksterminował chrześcijan na swym południowym terytorium. Ostatnio podobną sytuację obserwujemy w Zimbabwe, zwłaszcza po roku 2003, gdy Londyn i Waszyngton zerwały stosunki z socjalistycznym rządem Roberta Mugabe. Nieprzypadkowo właśnie po roku 2003 chińskie inwestycje w przemysł wydobywczy w tym kraju odnotowały skokowy wzrost. Rządząca partia otrzymuje regularne subwencje z Chin, a i sam dyktator nie jest pod tym względem poszkodowany (wiadomo, na przykład, że prywatną, dwudziestopięciopokojową rezydencję Mugabe wybudowali w całości Chińczycy). Nic więc dziwnego, że prezydent Zimbabwe wyznał niedawno zachodnim mediom: Zwróciliśmy się ku Wschodowi, gdzie słońce wschodzi, a odwróciliśmy się od Zachodu, gdzie słońce zachodzi.


Jedynym kryterium, którego Pekin czujnie pilnuje, jest uznawanie Tajwanu. Żadne państwo afrykańskie, które utrzymuje stosunki dyplomatyczne z rządem w Taipei, nie ma szans na otrzymanie pomocy gospodarczej z Chin, która zresztą przybiera również formę systematycznych udogodnień celnych na eksport do Państwa Środka nie tylko surowców. Co więcej, Chińczycy budują w Afryce nie tylko drogi i mosty, ale także szpitale. Działa również soft power w postaci chińskiego odpowiednika Korpusu Pokoju czy sieci chińskich ośrodków kultury. W roku 2007 w Chinach studiowało ponad dwa tysiące afrykańskich studentów, głównie na kierunkach politechnicznych. Chińskie safari trwa w najlepsze i szybko się nie skończy.

 

Grzegorz Kucharczyk

 

 

 

 

 

Artykuł Grzegorza Kucharczyka opublikowany został w 24 nr. dwumiesięcznika „Polonia Christiana”. Magazyn jest dostępny na stronach ksiegarnia.piotrskarga.pl i epch.poloniachristiana.pl.

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie