27 grudnia 2013

Rosja pręży muskuły, NATO nie odpowiada, a Polska… jest bezbronna

(Fot. Łukasz Zarzycki/Forum)

Nasza armia nie jest w stanie wypełnić swojego podstawowego zadania – obronić terytorium Polski i pełnić funkcję odstraszającą dla potencjalnych napastników.

Zarówno o sytuacji, w jakiej znajduje się polska armia, jak i o stosunku, jaki mają do nas Kreml oraz nasi sojusznicy z NATO dużo mówią październikowe manewry wojskowe Rosji przeprowadzone wraz z Białorusią pod nazwą „Zapad 2013”.

Wesprzyj nas już teraz!

Rosyjska gra strachem

Nie dość, że wbrew zapowiedziom ćwiczono działania ofensywne, to jeszcze brało w nich udział o wiele więcej żołnierzy niż wcześniej poinformowano. Zamiast zapowiadanych 13 tysięcy – aż 90 tysięcy, czyli tyle, ile liczy cała polska armia. O ile nasze siły zbrojne mogłyby w całości zasiąść na trybunach dużego stadionu, w służbie czynnej rosyjskiej armii jest obecnie 3 miliony ludzi! Oczywiście, nie tylko statystyka się liczy (agresja rosyjska na Gruzję pokazała, że armia rosyjska nie jest tak sprawna, jakby sobie tego życzył Kreml), ale pod względem uzbrojenia także jesteśmy za naszym wschodnim sąsiadem daleko w tyle. Co więcej, nawet Białoruś stanowiłaby dla naszego kraju śmiertelne zagrożenie. Polskie władze zdają się jednak nie wyciągać z tego żadnych wniosków – udają, że temat nie istnieje.

Rosjanie od dłuższego czasu inwestują w armię gigantyczne pieniądze, kupują nowoczesny sprzęt od państw zachodnich i blisko współpracują w sprawach zbrojeniowych z Francuzami i w szczególności z Niemcami. Eksperci apelują: nie można udawać, że nic się nie dzieje – ale jest to jedynie wołanie na puszczy. Choć rosyjskie inwestycje w armię mają najprawdopodobniej jedynie propagandowy charakter, to mocno oddziałują na wyobraźnię naszych polityków, których ogarnia lęki i przerażenie, gdy tylko usłyszą groźny pomruk z Kremla. Mogliśmy się o tym przekonać zarówno po katastrofie pod Smoleńskiem, jak i niedawno, 11 listopada, gdy doszło do podpalenia budki strażniczej przy rosyjskiej ambasadzie.

NATO nie odpowiada

Władimir Putin, nie tylko retoryką, ale też gigantycznymi pieniędzmi stara się ożywić rosyjski przemysł zbrojeniowy i wykorzystuje wielkie inwestycje w wojskowe w celu odbudowy imperialnego wizerunku. Niedawno zapowiedział, że rozwój strategicznej broni jądrowej i systemów antyrakietowych, będą w najbliższym czasie priorytetowymi zadaniami rosyjskiej armii, a w przyszłym roku wojsko dostanie na wyposażenie 22 kompleksy rakietowe typu „Jars”. Chce też, by doszło do uruchomienia dodatkowej stacje radarowej, która będzie zdolna do wykrywania rakiet przeciwnika już w chwili startu. W ten sposób Kreml planuje pokazać Zachodowi, że jest gotowy stanąć do kolejnej wersji „gwiezdnych wojen”, tym razem budując swoją tarczę antyrakietową, która ma być według życzenia Putina „sprawniejsza i nowocześniejsza od amerykańskiej”.

Oczywiście, Rosja nie dysponuje takim potencjałem, by zagrozić państwom Zachodu, ale wystarczy go aż nad to, by wzbudzać lęk w krajach Europy Środkowo-Wschodniej. I o to przede wszystkim rosyjskiemu władcy chodzi. Tym bardziej, że nasi zachodni sojusznicy nie robią nic, co by mogło poprawić nam nastrój. Listopadowe manewry wojsk NATO – Steadfest Jazz 2013 – które miały miejsce w naszym kraju, mogły stanowić znakomitą odpowiedź na rosyjskie próby zastraszania nowych członków Sojuszu. Niestety, wbrew zapowiedziom, że będą to największe ćwiczenia od lat, swoimi rozmiarami nie dorównywały rosyjskim. Najsmutniejsze jest to, że dwie armie, które w największym stopniu stanowią siłę NATO – amerykańska i niemiecka, wystawiły łącznie… 155 żołnierzy, spośród 6 tysięcy uczestniczących łącznie w manewrach. Jak zostało to odebrane na Kremlu?

Bieda-armia

Stan polskiej armii jest tak zły, że nie jest ona w stanie obronić kraju przed interwencją obcych wojsk ani nawet ochronić najważniejszych instytucji. Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy była ocena wydana w 2007 roku przez ówczesnego ministra obrony narodowej Bogdana Klicha: naszej ojczyźnie nic nie zagraża. Takie podejście do spraw bezpieczeństwa charakteryzowało rządy PO od samego początku, co miało z jednej strony usprawiedliwić zmniejszenie środków wydawanych na armię, z drugiej zaś przyłączenia się państwa do narracji głoszącej, że „jesteśmy bezpieczni jak nigdy, więc po co się zbroić”. Do tego doszła jeszcze rezygnacja z armii poborowej – wpisująca się w „promłodzieżową” politykę partii i czarowanie społeczeństwa, iż wystarczy nam mała, nowoczesna, świetnie wyszkolona i uzbrojona armia. Tyle, że cała ta reforma, niewiele zmieniła oprócz okrojenia liczby żołnierzy.

Dodatkowo afera związana z generałem Waldemarem Skrzypczakiem, wiceministrem w MON oskarżonym o uleganie zagranicznemu lobbingowi przy modernizacji armii pokazuje, jak wielkie zmiany są potrzebne, by nasz kraj potrafił uniezależnić się od zewnętrznych wpływów i w jakim stopniu marnotrawione są pieniądze przeznaczane na wojsko. A tymczasem w MON wciąż pracuje ok. 250 żołnierzy, którzy przeszli sowieckie szkolenia oraz służyli w komunistycznym wywiadzie Ludowego Wojska Polskiego i Wojskowych Służbach Wewnętrznych. W oparciu o takich „specjalistów” mamy budować siły mogące obronić nas przed ewentualnym zagrożeniem ze wschodu?

Jest lekarstwo

Co można zrobić, by w miarę szybko i stosunkowo małym kosztem poprawić bezpieczeństwo Polski? Najważniejsze jest oczywiście odsunięcie od władzy ludzi, którzy nie dbają o interes narodowy. Gdy na ich miejsce wejdą osoby odpowiedzialne i rozumiejące powagę zagrożenia, przed jakim stoi nasz kraj, będą musiały zająć się problemem braku obowiązku szkolenia wojskowego młodzieży i rezerwistów.

Polska jest jednym z niewielu krajów, które nie mają wojsk obrony terytorialnej, a tej funkcji nie są w stanie wypełnić Narodowe Siły Rezerwowe, które na razie nie osiągnęły nawet wymaganej liczby 20 tysięcy żołnierzy. Prof. Józef Marczak z wydziału bezpieczeństwa narodowego Akademii Obrony Narodowej mówił niedawno w rozmowie z „Rzeczpospolitą”, że należy odbudować Armię Krajową, która powinna być oparta na Wojskowych Komendach Uzupełnień, działających w niemal wszystkich powiatach, garnizonach czy szkołach wojskowych.

– Powiat powinien być pierwszym szczeblem organizacji wojskowej – tak było w Polsce kilkaset lat temu, i tak jest zbudowana np. struktura przestrzenna amerykańskiej Gwardii Narodowej. Lokalne oddziały usytuowane są w hrabstwach. Z badań wynika, że ludzie identyfikują się z ojcowizną, chcą bronić swoich znajomych czy wspierać ich w sytuacji kryzysowej – przekonuje prof. Marczak i dodaje, że absolwent szkoły czy student powinien mieć możliwość przejścia krótkiego podstawowego szkolenia wojskowego. W czasach pokoju AK mogłaby pomagać, podobnie jak amerykańska Gwardia Narodowa, np. w czasie klęsk żywiołowych. Koszt takiego przedsięwzięcia to 6 proc. budżetu wojska, a zysk bardzo duży, gdyż widocznie podnoszący bezpieczeństwo kraju.

Nie łudźmy się, historia – jak głoszą niektórzy – wcale się nie skończyła, a wojny i konflikty międzypaństwowe, także w Europie, to nie science fiction. Lepiej żebyśmy się o tym nie przekonali na własnej skórze.

Aleksander Kłos

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie