8 maja 2020

Ropiejące rany II wojny światowej

(Fotograf: Anatol Chomicz/Archiwum: Forum)

Jeszcze kilka miesięcy temu żaden z politycznych przywódców, czy to na Kremlu, w Białym Domu czy w Pałacu Prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu, nie spodziewał się, że okrągła, 75. rocznica zakończenia II wojny światowej będzie miała tak nietypowy przebieg. Bez hucznych defilad, bez pokazu siły, bez popisywania się przed światem najnowszym sprzętem. Nawet gromkie „Uraaa!” nie wybrzmi na moskiewskim Placu Czerwonym. W tej sytuacji w uszach słychać jedynie specyficzną ciszę. Paradoksalnie, trudno o lepsze warunki do poważnej refleksji nad konfliktem, którego bolesne konsekwencje odczuwamy do dziś.

Leżące ugorem pola można ponownie obsiać, zaś fabryki odbudować i ponownie uruchomić. Podobnie domy, drogi, mosty, infrastrukturę kolejową i systemy łączności. Wszystko z czasem (choć zwykle przy potężnym nakładzie sił, środków i olbrzymim wyrzeczeniu) można przywrócić do życia. Wszystko, oprócz ludzi.

Tych, których zamordowali w trakcie II wojny światowej czy to niemieccy, czy sowieccy oprawcy, nie dało się „odbudować”, gdyż człowiek umiera i nie ma go już po tej stronie rzeczywistości. Jego wpływ na historię nie kończy się jednak wraz ze śmiercią. Śmierć ma bowiem kilka wymiarów – oznacza tragedię dla bliskich, stratę dla społeczeństwa oraz trudną do wypełnienia lukę w narodowym życiu gospodarczym. To wszystko na masową skalę spotkało naszą Ojczyznę w trakcie oraz po II wojnie światowej.

Wesprzyj nas już teraz!

Zginął jeden z sześciu
Przywołując II wojnę światową, mówimy o potwornej i powszechnej tragedii rodzin; o psychicznych ranach, które trudno nam sobie nawet wyobrazić. Mówimy o dramatach, które pozostały w pamięci ofiar przez długie lata. Mówimy o matkach, które straciły dzieci; o dzieciach, które nie pamiętają zamordowanych rodziców; o utraconych małżonkach; przyjaźniach przerwanych przez nagłą śmierć z ręki okupanta.

A to wszystko w masowej skali – wszak z około 35 milionów mieszkańców Polski w granicach z roku 1939 w trakcie 6 lat piekła wywołanego na ziemi przez Adolfa Hitlera i Józefa Stalina zginęło około 6 milionów osób, czyli jedna osoba na sześć. Co to w praktyce oznacza? Pomyślmy o naszych najbliższych, o rodzinie, znajomych, sąsiadach. Tylko w pierwszym odruchu przed naszymi oczyma pojawia się kilka osób. Gdybyśmy żyli w trakcie II wojny światowej, część z nich zostałaby ofiarami narodowo-socjalistycznej III Rzeszy Niemieckiej, komunistycznego Związku Sowieckiego lub nazistowskiej Ukraińskiej Powstańczej Armii.

Celowe działania, a nie rosyjsko-niemiecka ruletka
„Szansę” naszych krewnych i przyjaciół na śmierć podczas II wojny światowej dodatkowo zwiększałaby narodowość żydowska, zaś w przypadku polskiej – przynależność do niektórych grup społecznych i zawodowych lub miejsce zamieszkania na płonącym południowym wschodzie. Stąd najpewniej stracilibyśmy zarówno przyjaciela-Żyda, jak i lekarza, wykładowcę, nauczyciela i księdza.

II wojna światowa wpłynęła więc nie tylko na dramaty rodzin, ale także na zmianę polskiej struktury społecznej. Holokaust, rzeź wołyńska oraz powojenne zmiany granic i wymiana ludności spowodowały, że doświadczenie wielokulturowości stało się wspomnieniem. Z kolei wymierzona w elity polityka Niemców i Sowietów pozbawiła naród „głowy”, pozbawiła nas tych, którzy nadawali kształt polskości, tych, którzy będąc spadkobiercami pokoleń prawdziwych liderów politycznych, artystycznych, intelektualnych i moralnych, potrafili przeprowadzić społeczeństwo przez różne wichury.

Ten brak nie został uzupełniony aż do dziś, gdyż komunistyczne „państwo ludowe” – także konsekwencja II wojny światowej – zadbało o wytworzenie nad Wisłą „elity” zastępczej, grupy elito-podobnej, która pełniąc analogiczne funkcje nie miała już ścisłego związku z polskością i wszystkim, co Polskę stanowiło. To właśnie dlatego, choć mamy – i Panu Bogu niech będą dzięki! – całe zastępy wspaniałych i odważnych kapłanów, wiernych prawdzie intelektualistów i naukowców oraz lekarzy oddanych zasadzie, by nikomu nie szkodzić, to w polskim życiu publicznym nie brakuje polityków, ludzi z naukowymi tytułami czy celebrytów znanych tylko z tego, że są znani; którzy do prawdziwych polskich świętości odnoszą się z dystansem, a nawet wrogością. Co więcej, czynią tak nawet wtedy, gdy nie wywodzą się ze środowisk komunistycznych, a po prostu zajęli miejsce po autentycznych elitach, nie podejmując przy tym refleksji na temat tego, jak powinni zachowywać się ludzie reprezentujący naród o tak pięknej historii.

Kościół – więcej niż wróg dla nazistów i komunistów
Ostrze totalitarnych reżimów skierowane wobec przedstawicieli polskich elit w szczególny sposób dotyczyło ludzi Kościoła, którzy zawadzali Niemcom i Sowietom zarówno z powodu duchowego i moralnego (a często także intelektualnego oraz naukowego) przewodzenia narodowi polskiemu, jak i z przyczyn doktrynalnych. Komunizm był (i jest!) bowiem ideologią materialistyczną i antyklerykalną – wrogą wszelkiej religii. Z kolei narodowy socjalizm wytworzył własną duchowość, która z chrześcijaństwem nie miała nic wspólnego. Hitleryzm czerpał ponadto z ideologii deprecjonujących wartość życia człowieka, zrównując w ten sposób mordowanie ludzi z walką gatunków zwierząt o przetrwanie silniejszego.

Naziści, tak jak i bolszewicy, mordowali duchownych oraz na wszelkie sposoby dążyli do zniszczenia wiary (np. poprzez profanowanie świątyń) właśnie dlatego, że Kościół zawsze nauczał miłości bliźniego i pomagania potrzebującym, potępiając przy tym nienawiść – każdą: klasową, rasową czy motywowaną jakimikolwiek innymi pobudkami.

Polskość poza Polską
Stracie milionów istnień oraz zniszczeniu naszych elit przez totalitarnych okupantów towarzyszyła utrata dóbr materialnych o niematerialnej wartości. Chodzi zarówno o dzieła sztuki, jak i miejsca oraz budynki, w których rozgrywała się nasza historia i które stanowiły dla pokoleń Polaków istotny punkt odniesienia w życiu religijnym, społecznym, gospodarczym i politycznym.

Ktoś może oczywiście powiedzieć: cóż nam z tego Wilna, to przecież miasto jak każde inne, wszędzie można żyć i pracować, wszędzie są jakieś zabytki. Owszem, jednak nie wszędzie znajduje się Sanktuarium Matki Bożej Ostrobramskiej, którego znaczenie dla wiary Polaków i naszej narodowej tożsamości może równać się tylko z Jasną Górą. Co więcej, to nie o Polsce centralnej czy południowej pisał Adam Mickiewicz w inwokacji „Pana Tadeusza”, którą zna każdy Polak, niezależnie czy ma lat 15, 55 czy 85. Podobnież i w przypadku Lwowa – choć w całym kraju są liczne kopce upamiętniające ważne wydarzenia i narodowych bohaterów (sam Kraków ma ich kilka!), to tylko w Leopolis – znajdującym się obecnie poza granicami Ojczyzny – istnieje kopiec Unii Lubelskiej, postawiony w związku z konkretną rocznicą konkretnego wydarzenia w konkretnym miejscu przez konkretnych ludzi i w konkretnych okolicznościach społeczno-politycznych. Tego w żaden sposób zastąpić się nie da.

Zaledwie kilka dekad wolności w trakcie trzech stuleci musiało zostawić ślad
Do strat spowodowanych II wojną światową oraz jedną z jej konsekwencji, jaką było uwięzienie Polski w komunistycznym bloku wschodnim, zaliczyć należy także pewne zjawisko natury psychologicznej. Chodzi o głęboką nieufność obywateli względem państwa – i wzajemnie.

Często traktujemy państwo jak wroga, jako twór, który istnieje tylko po to, aby nam dokuczyć, zrobić na złość, zaszkodzić. Po latach zaborów, gdy faktycznie żyliśmy w państwach obcych i częściej wrogo niż przyjaźnie do nas nastawionych, postawa nieufności została dodatkowo wzmocniona przez totalitarne reżimy administrujące ziemiami nad Wisłą w sumie przez pół wieku.

O ile jednak „za okupacji” i „za komuny” traktowanie aparatu państwa jako wroga było zrozumiałe, o tyle dziś często nie powinno mieć miejsca. Niestety, paradoksalnie, III RP robi wiele, by ową atmosferę nieufności utrzymać. Bądź co bądź, powinniśmy w końcu cieszyć się z życia we własnym państwie i na własnych zasadach, zgodnych z polską wiarą i tradycją. Jednak administracja, niczym twór z zewnątrz, bardzo często widzi w przedsiębiorcy potencjalnego oszusta, zaś w rodzicu – potencjalnego kata, który zajmuje się głównie planowaniem przemocy wobec dzieci. Polacy wobec tej nieufności nie pozostają dłużni – każde działanie państwa traktujemy jako chęć zaszkodzenia naszym żywotnym interesom, w związku z czym czujemy moralne uzasadnienie dla kombinowania. Co gorsza, tego absurdalnego trendu nikt nie odwraca i czasami można odnieść wrażenie, że wpadliśmy w prawdziwą spiralę.

Cień ponurego Wschodu
Tytuł niezwykle interesującej książki Ferdynanda Ossendowskiego pasuje idealnie do opisu tego, co przyniósł Polsce system komunistyczny, instalowany w naszej Ojczyźnie w trakcie i po II wojnie światowej. Co jednak ciekawe, gdyby dokładnie się przyjrzeć państwowemu aparatowi hitlerowskiemu, to także w nim odnajdziemy wschodnie elementy. O ile bowiem wschód w przypadku sowieckiego bolszewizmu jest jasny – gdyż mówimy o marksizmie rodem z zachodu, ale w wersji rosyjskiej – o tyle także niemiecki narodowy socjalizm całymi garściami czerpał z Azji, a dokładnie z dalekowschodniej ezoteryki. Wszystko natomiast, co przyniosły Polsce reżimy hitlerowski i stalinowski, uznać należy za bezsprzecznie ponure i mroczne.

Ponure – ba! diabelskie – było mordowanie ludzi z powodu narodowości czy klasy społecznej – to oczywiste i bezdyskusyjne. Często jednak zapominamy, że równie ponura i demoniczna była także pełna legalność aborcji w Polsce podczas okupacji niemieckiej i sowieckiej (chociaż, gwoli ścisłości, za zabijanie nienarodzonych w pewnym zakresie nie karała już II RP). Cień tych mrocznych decyzji widać i na współczesnym polskim systemie prawnym. Podobnie tak jak przygnębiające było pozbawianie ludzi własności przez Niemców i Sowietów, tak samo ponure wrażenie rodzi brak zadośćuczynienia za te krzywdy przez III RP. Niestety, lista podobnych cieni przeszłości rzutujących na teraźniejszość jest dłuższa.

Kropla prawdy w morzu fałszu
Ponura jest także proporcja prawdy i fałszu w narracji wielu ośrodków na temat historii II wojny światowej. Prawdą jest bowiem istnienie nazistów, którzy rozpoczęli okropną wojnę, kłamstwem – brak informowania o ich niemieckiej narodowości. Prawdą jest wkład Związku Sowieckiego w pokonanie III Rzeszy, kłamstwem – milczenie nad ścisłą współpracą Hitlera i Stalina przed czerwcem roku 1941. Prawdą jest odbicie Polski z rąk niemieckich okupantów przez Armię Czerwoną, kłamstwem – nazywanie zmiany okupanta „wyzwoleniem”. Prawdą są podłe zachowania niektórych Polaków wobec Żydów w trakcie II wojny światowej, kłamstwem – pomijanie polskiego bohaterstwa i jego przeważającej skali względem przykładów zachowań haniebnych. Niestety, sytuacji, gdy fałsz dominuje nad faktami, nie brakuje.

Ropiejące rany
To wszystko powoduje, że chociaż od zakończenia II wojny światowej minęło aż 75 lat, to wciąż ten największy konflikt w dziejach ludzkości pozostaje na ciele polskiego narodu bolesną i niezabliźnioną raną, która ropieje. Oczywiście, nie wszystkie krzywdy można naprawić. Niektóre potrzebują czasu. Czas jednak mija, a stan niejednej rany zdaje się pogarszać, gdyż im dalej od roku 1945, tym częściej zamiast lekarstwem prawdy, traktuje się ją fałszem propagandy. Przedstawia ona ofiary w roli katów, próbując uzyskać w ten sposób określone korzyści polityczne i materialne. Polskie elity powinny powiedzieć takim działaniom stanowcze „nie”, jednak po II wojnie światowej prawdziwych elit mamy jak na lekarstwo…

 

Michał Wałach

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie