22 stycznia 2021

„Rodzina a szkoła” – abp Józef Teodorowicz [RECENZJA]

(Zdjęcie ilustracyjne Fot. Robert Gardzinski / FORUM)

Niewielka broszura „Rodzina a szkoła” jest pierwszą propozycją wydawniczą Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego, poprzez którą poznajemy niewielki fragment z bogatej spuścizny literackiej jednego z najwybitniejszych dostojników kościelnych okresu dwudziestolecia międzywojennego, abp. Józefa Teodorowicza.

 

Publikowany tekst powstał w końcu XIX w. w czasie, gdy państwo polskie znajdowało się jeszcze pod zaborami, a jego autor był szeregowym katolickim księdzem obrządku ormiańskiego i kuratorem Zakładu dla Młodzieży im. dr. Józefa Torosiewicza we Lwowie. Broszura została wydana dotąd tylko raz, w 1898 r., nakładem lwowskiej drukarni Zygmunta Golloba, w związku z czym nigdy nie była przedmiotem głębszej analizy ani dyskusji. Z dużym prawdopodobieństwem można jednak przyjąć, że stanowiła pokłosie wygłaszanych wcześniej odczytów lub rekolekcji dla środowiska nauczycielskiego.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Czasy od chwili napisania przez Teodorowicza tekstu o współpracy rodziny i szkoły w procesie wychowania przyszłych pokoleń oczywiście się zmieniły. Polska w 1918 r. wybiła się na niepodległość, żeby po zakończeniu II wojny światowej znów ją utracić i ponownie odzyskać po 1989 r. Rozpowszechnił się koedukacyjny model szkolnictwa, pojawiły się nowoczesne programy nauczania oraz wizje tego, jak należy organizować samą naukę, a pomimo tego rozważania duchownego w wielu miejscach nie tracą na aktualności i stać się mogą inspiracją dla reformy polskiego systemu edukacji. Odnieść wręcz można wrażenie, że nie pisze ich anachroniczny w swych poglądach kaznodzieja z przełomu XIX i XX w., lecz zatroskany o przyszłe pokolenia współcześnie żyjący katecheta.

 

Lwowski arcybiskup w swojej pracy przesuwa wyraźnie wektor rozważań w kierunku ogniska domowego, ponieważ ma ono największy wpływ na kształtowanie się postawy względem nauczycieli oraz procesu zdobywania wiedzy. Według duchownego porozumienie między rodziną a szkołą jest niewystarczające, a taki stan rzeczy wynika z wielu przyczyn, które należy najpierw zrozumieć, ażeby móc później skutecznie przeciwdziałać niekorzystnym tendencjom w wychowaniu. Rodzice bardzo często uważają szkołę za wroga, szkoła z kolei rodziców za agresorów. Pojawiające się więc uprzedzenia, niechęć, czy wręcz nienawiść rzutują na dziecko, które nasiąka złymi emocjami. Stąd też nie powinien dziwić nas kreślony przez uczniów obraz procesu edukacji jako długoletniego wyroku pozbawienia wolności, a nauczyciela jako oprawcy lub w najlepszym wypadku klawisza pilnującego porządku i przymykającego oko na drobne odstępstwa od obowiązującego regulaminu.

 

Ożywcie się rodziny wielką ideą waszej misji! Poświęćcie się wychowaniu waszych dzieci! A odczujecie sami potrzebę współpracy ze szkołą! Wy zaś, kierownicy szkół, przyjmijcie do uszu waszych wołanie społeczeństwa: wydobądźcie co prędzej szkołę ze szponów zmartwiałego biurokratyzmu, który ideał i powołanie szkoły rozpatruje z pryzmatu kilku konferencji, na których się wielbłądom przepuszcza, a drobiazgi się trawi, zrzućcie więzy rozporządzeń będących nieraz literą bez ducha.

Teodorowicz już ponad sto lat temu zauważył, że współcześni rodzice goniąc za pieniędzmi, sprawunkami, spędzając czas w teatrze lub na bezpłodnych pogawędkach, coraz mniej uwagi poświęcają swoim pociechom. Jego obserwacje dotyczą oczywiście osób najlepiej usytuowanych majątkowo, bo tylko takie mogły podówczas pozwolić sobie na swobodny dostęp do edukacji. Opis ten jednak możemy śmiało przenieść do świata z początku XXI w. Z tymże negatywne zjawisko braku czasu poprzez demokratyzację życia, wybujałe ambicje wielu ludzi lub zwykłą walkę o utrzymanie rodziny na odpowiednim poziomie zamożności – obejmuje dziś swoim zasięgiem zdecydowaną większość społeczeństwa. Paradoksalnie zatem współczesny człowiek, który dzięki postępowi technologicznemu powinien posiadać więcej czasu dla siebie i swoich bliskich, ma go coraz mniej. Gorączkowo zabieganych rodziców w procesie wychowawczym ktoś musi zastępować, więc zastępuje. Na przełomie XIX i XX w. najbogatsi opłacali dla swoich dzieci niańki lub guwernerów, a później kształtowała bardzo często tylko szkoła. Obecnie zaś stopień oddziaływania placówek edukacyjnych na młodzież obniżył się praktycznie do zera, zaś rolę nauczycieli przejęli rówieśnicy oraz różnej maści „autorytety” z mediów społecznościowych, których patologiczny tryb życia stanowi często dla nieletnich odbiorców jedyny punkt odniesienia.

 

Szkoła i rodzina są to dwie wielkie instytucje, którym pod grozą wypaczenia ich misji nie wolno iść luzem. Jedna z drugiej wypływa, jedna się w drugiej dopełnia, a obie się wzajem przenikają.

Według metropolity zagrożenie stanowi dająca się zaobserwować wśród wielu rodzin pochwała utylitaryzmu, podkreślającego, że dobre jest to, co pożyteczne w codziennym życiu. Niestety, należy od razu dodać, że bardzo często również odległe jest od sfery ducha i zaspokaja wyłącznie prymitywne potrzeby. W czasach dawnych abstrakcjami były na przykład wynikające z wiary zasady moralne oraz znajomość filozofii i literatury pięknej. Współcześnie ten proces postępuje, a jego emanacją nie są już tylko opinie młodzieży deklarującej, że dana wiedza jest im niepotrzebna, bo przecież „nie zdają z tego matury”, lecz również postawa samych dorosłych, w tym nauczycieli. Wystarczy, że prześledzimy w mediach społecznościowych dysputy belfrów, na przykład o obecności lekcji religii w szkołach. Konia z rzędem temu, kto wyłowi chociaż jedną wypowiedź afirmującą religijność ze wskazaniem, że dobra katecheza buduje cnotliwość młodego człowieka, kierując go ku prawości. Zamiast tego odnajdziemy przytyk, że jest to zbyteczny przedmiot, a w jego miejsce należałoby wprowadzić dodatkowe zajęcia z matematyki lub języka obcego.

 

Umiejętności praktyczne według Teodorowicza są rzecz jasna ważne, jednak bez pogłębionej duchowości i wyznaczania sobie szczytnych celów, talenty człowieka mogą bardzo szybko zacząć służyć złu, a w pewnym momencie życia obrócić się nawet przeciw ich posiadaczowi. W wytworzoną bowiem próżnię wpełzają szybko materializm, hedonizm, nihilizm lub marne substytuty religijności.

 

Karność i praca są dwoma naczelnymi postulatami wychowawczymi głoszonymi przez późniejszego lwowskiego metropolitę. Ta pierwsza chroni przed pójściem w stronę wyuzdania i swawoli, kontrolując niewyrobioną wolę dziecka. Druga z kolei uczy systematyczności oraz odpowiedzialności za podejmowane decyzje. Należy jednocześnie zauważyć, że według duchownego karność powinna iść w parze z miłością. Brak miłości w wychowaniu oznacza bowiem zwykłą tresurę, miłość zaś bez odpowiedniej egzekutywy przepoczwarza się w pozbawioną powagi słabość. Jeżeli zatem młodzi ludzie nie zostali w domu rodzinnym przyzwyczajeni do pewnej dyscypliny, trudno będzie później od nich wymagać określonych zachowań podczas zajęć w szkole.

 

W dalszej części pracy duchowny przestrzega przed niemocą wzbudzenia w młodzieży pozytywnych wzorców, co może doprowadzić do sytuacji, w której ideałem w jej życiu stanie się brak jakiegokolwiek ideału.

 

Rodzice w sposób naturalny wpływają na kształtowanie się poglądów swoich dzieci, w tym także tych dotyczących szkoły jako instytucji oraz głównych celów nauki. Matki i ojcowie powinni zatem znać umiar w krytyce nauczycieli dokonywanej na forum publicznym, ponieważ ta, jakkolwiek uzasadniona, jest zawsze interpretowana przez najmłodszych w kategorii przyzwolenia na bunt wobec osób starszych, które „nie znają się”, „mają wygórowane oczekiwania” albo „powinny uczyć zupełnie inaczej”. Jeżeli u ucznia, jak pisze abp. Józef Teodorowicz, pojawi się chociaż przez chwilę „ton drwiący z osoby belfra”, to dalej możemy mieć do czynienia już tylko z efektem domina, bo łatwiej będzie zlekceważyć młodemu człowiekowi zarówno autorytet członków rodziny, jak też i Kościoła. Rzec by można, że proces ten działa i w drugą stronę – jeżeli dzieci pogardzają swoimi rodzicami, ponieważ ci od nich nie wymagają lub nie interesują się ich sprawami, nie będą szanowały także innych dorosłych, w tym nauczycieli.

 

Szkołą myślenia właściwą jest rodzina. Jeśli rodzina doniosłości działania swego ze szkołą w tym kierunku nie pojmie, wówczas będziemy mieli społeczeństwo, które wstręt ma do myślenia, społeczeństwo umysłowo anemiczne, nie mające zgoła żadnej odporności duchowej, przyjmujące prawdę jak i fałsz z równą biernością, poddające się dobremu, jak złemu wpływowi z równą bezmyślnością, społeczeństwo, dla którego pierwszy lepszy artykuł dziennikarski będzie ewangelią, a lada jaki trybun ludu czy burzyciel społeczny – prorokiem!

Podsumowując zawarte na kilkudziesięciu stronach rozważania abp. Józefa Teodorowicza – rodzina kształtuje w młodym człowieku pewien ideał życia, który w dalszym etapie edukacji zostaje wzmocniony i rozbudowany przez szkołę. Głównym celem współpracy rodziców ze środowiskiem nauczycielskim powinno zatem stać się odciągnięcie młodzieży od egoizmu, rzeczy przyziemnych ku wyższym wartościom, a więc Bogu, społeczeństwu i ojczyźnie. Pytanie zasadnicze, które nasuwa się na myśl zaraz po lekturze tej pracy brzmi – jak to zrobić dziś? I czy w ogóle jest to możliwe w całkowicie zatomizowanym społeczeństwie, w którym bardzo często sami członkowie rodziny mają problem ze skutecznym komunikowaniem się między sobą, zaś zafiksowani ideologicznie nauczyciele nie dostrzegają żadnych wartości wypływających z etyki katolickiej.

 

Paweł Cichocki

 

Śródtytuły w recenzji są cytatami pochodzącymi z broszury

„Rodzina a szkoła” abp. Józefa Teodorowicza.

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(5)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie