2 października 2020

Robert Hugh Benson: Drzewo życia i prorocze ostrzeżenie

(Fot. © iStockphoto.com/Pali Rao)

Jedyne, co musimy zrobić jako katolicy w każdym pokoleniu kryzysu, to mieć wzrok utkwiony w niebie, wiedząc, że bramy piekła nie przemogą – mówi Joseph Pearce w rozmowie z Janem J. Franczakiem.

 

Ksiądz Robert Hugh Benson to autor Władcy świata, powieści polecanej przez papieża Benedykta XVI i papieża Franciszka. Jednak nim porozmawiamy o jego najsłynniejszej książce, chciałbym zacząć od innego tematu. Robert Hugh Benson to jeden z tych anglikańskich księży, którzy nawrócili się na katolicyzm. Oczywiście do najwybitniejszych z nich należy św. John Henry Newman i jest on tym, którego nawrócenie w roku 1845 uważa pan za wyznacznik początku katolickiego odrodzenia kulturalnego w Wielkiej Brytanii. Jakie znaczenie ma nawrócenie Bensona w roku 1903 dla Kościoła i literatury, jeśli w ogóle je ma? Dlaczego jest ono ważne, kiedy mówimy o katolicyzmie w Anglii?

Wesprzyj nas już teraz!

 

Nawrócenie Bensona było najbardziej sejsmicznym ze wszystkich nawróceń katolickiego odrodzenia kulturalnego, z jedynym wyjątkiem: nawrócenia Newmana. Fakt, że był on synem arcybiskupa Canterbury, anglikańskiego „papieża” (by tak powiedzieć), wywołał wstrząs w całym establishmencie w ogóle, a w uznawanym wówczas Kościele anglikańskim w szczególności. Stanowiło ono kolejny dowód, że katolicyzm wyłaniał się jako potężna siła religijna i kulturalna we współczesnej Anglii i że wiara katolicka nie mogła być już lekceważona czy marginalizowana. Było ono potwierdzeniem, że oto „nadchodzi” Kościół – albo, bardziej precyzyjnie, że Kościół powrócił!

 

W swoich Wyznaniach konwertyty (Confessions of a Convert) napisał on o nawróconych na katolicyzm, że „bardziej heroicznym aktem jest zerwanie z przeszłością, niż bycie jej wiernym”[1]. Z pewnością jego decyzja wejścia do Kościoła katolickiego nie była łatwa. Jego Wyznania są ważnym świadectwem walki, jaką musiał stoczyć. Wspomina także reakcję anglikanów: „postrzegali mnie albo jako celowego zdrajcę (ale takich było bardzo niewielu), albo jako zauroczonego głupca, albo jako niecierpliwego, krnąbrnego, niewdzięcznego bigota”. Niektórzy najwidoczniej musieli oczekiwać, że wcześniej lub później Benson powróci do anglikanizmu, gdyż generalnie wspomina o takim nastawieniu do konwertytów, ale jak powiedział: „powrócić z Kościoła katolickiego do anglikanizmu byłoby jak wymienić pewność na wątpliwość, wiarę na agnostycyzm, substancję na cień, olśniewające światło na ponury mrok, historyczny, światowy fakt na niehistoryczną, prowincjonalną teorię”. Mocne słowa, jeśli weźmiemy pod uwagę współczesną postawę wobec nawracania ludzi na katolicyzm! Czy w ślad za nim poszli inni księża anglikańscy? Wspomina jednego, który wszedł do „Miasta Pokoju” osiem lat po jego własnym nawróceniu.

 

Wyznania konwertyty to prawdziwa klasyka literatury nawrócenia. Oprócz niezrównanych Wyznań św. Augustyna i Apologii Newmana, jest niewiele mocniejszych świadectw podróży duszy do Rzymu niż własne Wyznania Bensona. Jego poglądy, jeśli chodzi o nieprawdopodobieństwo powrotu do płycizn i cieni anglikanizmu, gdy już ktoś doświadczył rzeczywistej obecności Chrystusa w Kościele katolickim, są echem sposobu, w jaki wyraził to Newman.

 

Nie jestem pewien co do tożsamości anglikańskiego księdza, o którym Benson mówi, że nawrócił się osiem lat po nim, ale najwybitniejszym anglikańskim kapłanem, który poszedł śladem Bensona, był Ronald Knox, który został przyjęty do Kościoła w roku 1917, kilka lat po tragicznej i przedwczesnej śmierci Bensona. Podobnie jak Benson, Knox był synem anglikańskiego biskupa. Benson był synem arcybiskupa Canterbury, Knox był synem biskupa Manchesteru. To sprawiło, że oba te nawrócenia stały się szczególnie kontrowersyjne.

 

Knox był pod olbrzymim wpływem Bensona. W ciągu kilku ostatnich dni przed przyjęciem go do Kościoła, Knox przeczytał kilka katolickich powieści, ale najbardziej ze wszystkich podobała mu się powieść Bensona Come Rack! Come Rope! (Choćby tortury! Choćby sznur!). Knox napisał: „Hugh Benson, który skierował moje stopy na ścieżkę ku Kościołowi, czuwał nad moimi krokami do końca”. Knox miał później dać się poznać jako ważny pisarz katolicki, autor satyry, opowiadań detektywistycznych i apologetyki. Jego własne opublikowane świadectwo nawrócenia – A Spiritual Aeneid (Duchowa Eneida) – jest niezwykle przejmujące i godne lektury.

 

Czytając Wyznania konwertyty nieustannie zadawałem sobie pytanie: Dlaczego nie miały one żadnego wpływu na C. S. Lewisa, który czasami mylnie jest brany przez niektórych za katolika? A może miały jakiś wpływ? A skoro wspomniał pan kardynała Newmana, Benson napisał w swoich Wyznaniach znaczące słowa: „Kardynał Newman porównuje gdzieś uczucie nawróconego z anglikanizmu do uczuć człowieka w baśni, który po błąkaniu się przez całą noc po zaczarowanym mieście, odwraca się po wschodzie słońca, by spojrzeć na nie wstecz i odkrywa ku swojemu zdumieniu, że budynków już nie ma; znikły jak zjawy i mgły pod wpływem światła nadchodzącego dnia”. I dalej dodaje na temat anglikanizmu i katolicyzmu: „Nie można jednakże w ogóle zasadnie porównać obu systemów; Nie można adekwatnie porównać snu z rzeczywistością”.

 

Pana wzmianka o C. S. Lewisie w powiązaniu z Bensonem dała mi do myślenia. W ciągu lat badań zgromadziłem sporo informacji na temat Lewisa, a w szczególności, gdy chodzi o to, kto miał na niego wpływ. Wydawnictwo HarperCollins nawet poprosiło mnie w pewnym momencie o napisanie książki pod tytułem „Wpływy na C. S. Lewisa”, ale nic z tego nie wyszło. W każdym razie nie byłem w stanie sobie przypomnieć, by Lewis kiedykolwiek nawiązywał do Bensona. Sprawdzając trzy tomy listów Lewisa, odkryłem tylko jedną wzmiankę o Bensonie w liście napisanym w roku 1944, w którym wyznaje, że powieść science fiction Bensona Świt Nowej Ziemi to jedyna jego książka, jakiej lekturę mógł sobie przypomnieć. Dodaje także, że „R. H. Benson myli się”, ale nie mówi, pod jakim względem, oraz stwierdza: Świt Nowej Ziemi „nigdy nie miał dla mnie dużego znaczenia”. Możemy zatem bezpiecznie założyć, iż Benson nie miał wpływu na Lewisa.

 

Jeśli chodzi o cytat Bensona na temat Newmana, to ironią jest fakt, że uwaga Bensona o tym, iż porównanie anglikanizmu do katolicyzmu to „porównanie snu z rzeczywistością” współbrzmi ze stwierdzeniem Lewisa z Ostatniej bitwy, że porównanie naszego świata z niebem jest podobne do zderzenia snu z rzeczywistością. „Sen dobiegł końca: jest poranek” – mówi Aslan o nowym życiu w niebie po śmierci. Istnieje – jak sądzę – zachwycająco ironiczny związek pomiędzy tymi dwoma cytatami. Konwertyta na wiarę katolicką, taki jak Benson czy Newman, rozumie, że Kościół to Mistyczne Ciało Chrystusa. Kościół na ziemi (Kościół walczący) jest w komunii z Chrystusem i z członkami Kościoła w niebie (Kościoła triumfującego). W naszej komunii w rzeczywistej obecności Chrystusa wraz z jego świętymi doświadczamy już – by tak powiedzieć – „rzeczywistości”, o której mówi Benson, w porównaniu do której wszystko to, co oferuje anglikanizm, jest niczym innym, jak tylko „snem”. Kościół ma w sobie odrobinę nieba, co jest tym „porankiem” – o którym mówi Lewis – nawet w tym świecie.

 

Nie mogę się oprzeć pokusie, by zacytować jeszcze jeden fragment z Wyznań Bensona: „Tak oto, w istocie rzeczy, pobyt w Rzymie oznacza rozszerzenie pola widzenia, którego nie da się ująć w słowach. Podczas gdy do tej pory byłem przyzwyczajony do wyobrażania sobie chrześcijaństwa jako delikatnego kwiatu, boskiego z powodu jego nadprzyrodzonej kruchości, teraz widziałem, że jest to drzewo, w którego konarach ptactwo powietrzne, niegdyś wróg jego kruchego wzrostu, może bezpiecznie zamieszkać – drzewo boskie, gdyż rozległość jego zasięgu i siły jego potężnych korzeni nie da się wytłumaczyć niczym innym”. Chciałbym zadać panu osobiste pytanie, jeśli można. Czy to „rozszerzenie pola” widzenia było także pana doświadczeniem jako konwertyty na katolicyzm?

 

Zdecydowanie! Gdy się już przekroczy próg, wchodząc w majestat Mistycznego Ciała Chrystusa, wszystko inne wydaje się w porównaniu z tym prowincjonalne. Gdy chodzi o analogię do drzewa, przypomina mi ona coś, co niegdyś powiedział Tolkien na temat Kościoła. W czasie szaleństwa wywołanego tak zwanym „duchem” Soboru Watykańskiego II, powszechnie mówiło się o powrocie do „czystości” wczesnego Kościoła. Tolkien odpowiedział, że nie potrafi zrozumieć, dlaczego sadzonkę drzewa uważa się za lepszą od w pełni wyrośniętego drzewa. Ponadto – dodał – jeśli zetnie się drzewo, szukając sadzonki, nie znajdzie się tego młodego drzewka, ale zabije się drzewo. Drzewo życia, którym jest Kościół, jest zakorzenione głęboko w glebie prawdy i tradycji i rośnie wyżej z każdym mijającym stuleciem, rozszerzając swoje konary na wszystkie kultury i czasy, niosąc te same życiodajne owoce.

 

Oprócz swoich bardzo ważnych Wyznań, ks. Robert Hugh Benson jest także autorem kilku powieści. Jedna z nich jest szczególnie interesująca jako przykład znakomitej dystopii, która wydaje się niepokojąco prorocza.

W swojej książce Literature: What Every Catholic Should Know (Literatura: Co każdy katolik powinien wiedzieć) powiedział pan o Władcy świata, że „zasługuje na swoje miejsce obok Nowego wspaniałego świata Huxleya i Roku 1984 Orwella jako przykład klasycznej prozy dystopijnej. W rzeczywistości, chociaż współczesne arcydzieła Huxleya i Orwella mogą zasługiwać na równą pochwałę jako dzieła literackie, są one wyraźnie podrzędne jako proroctwo. Polityczne dyktatury, które nadały powieściowemu koszmarowi Orwella złowieszczą moc, przeminęły. Dzisiaj jego baśń ku przestrodze służy jedynie jako przypomnienie w samą porę tego, co było i co może być ponownie, jeśli nie będzie się zwracać uwagi na ostrzeżenia historii. Powieściowy koszmar Bensona z drugiej strony staje się rzeczywistością na naszych oczach”.

Czy nie sądzi pan, że wkrótce po opublikowaniu pana książki czas trochę zweryfikował pana słowa? Niestety słynna powieść Orwella wydaje się być nie mniej na czasie i znacząca dla nas niż Władca świata. Do tych trzech dystopijnych powieści dorzuciłbym jeszcze Fahrenheit 451 Raya Bradbury’ego.

 

Zgodzę się, że powieść Orwella pozostaje na czasie, gdyż jest przestrogą co do tego, jak rzeczywistość może się potoczyć ponownie, ale nie ma w tej chwili stalinowskiego czy hitlerowskiego reżymu à la Wielki Brat u władzy – chociaż może się to zmienić. Dystopijne proroctwo Huxleya pozostaje znaczące pod tym względem, że usypiające pragnienie panem et cirenses nie przestaje być środkiem, z pomocą którego ci, którzy są u władzy, panują nad uzależnionymi od wygody hedonistycznymi masami. Powieść Fahrenheit 451 Bradbury’ego jest szczególnie istotna w tej chwili w świetle obecnych dążeń do palenia książek i palenia wiedzy oraz lekcji przeszłości. Wciąż jednak jestem zdania, że Władca świata Bensona jest wybitniejszą powieścią jako dzieło prorocze, ponieważ pokazuje, w jaki sposób książę kłamstwa może głosić „pokój i zrozumienie” jako pretekst dla diabolicznego wprowadzenia globalistycznej agendy. Jest to uwidocznione w osobie makiawelicznych machinacji Felsenburgha, liberalnego sekularystycznego demagoga par excellence. Felsenburgh jest tym, czym George Soros i Bill Gates chcieliby być.

 

Tak. Jednakże, jeśli się spojrzy na sytuację w USA w tej chwili, która przypomina przedbolszewicką Rosję, można mieć wrażenie, że ponownie jesteśmy niepokojąco blisko wizji Orwella. Nie zapominajmy także o takich krajach, jak Chiny czy Korea Północna. A rolę Wielkiego Brata ochoczo przejmują wielkie międzynarodowe korporacje. Dzięki nim doświadczyliśmy już cenzury w Polsce, której nie widzieliśmy od końca komunizmu.

Zgadzając się co do znaczenia Władcy świata, musimy wspomnieć, że powieść Bensona nosi uderzające podobieństwa (ale także różnice) do Krótkiej opowieści o Antychryście z Trzech dialogów Włodzimierza Sołowjowa. Dzieło Sołowjowa, napisane w latach 1889-1900, zostało opublikowane w roku 1901, Bensona – w roku 1907. Czy sądzi pan, że Benson znał opowiadanie Sołowjowa? A może po prostu było to coś, co wisiało w powietrzu?

 

Nie miałem zamiaru sugerować, że Wielki Brat umarł i został pochowany. I ma pan rację przypominając nam o utrzymującym się totalitaryzmie w Chinach i Korei Północnej. Moja sugestia była taka, że Wielki Brat nauczył się uśmiechać i wyglądać „miło”, co jest podejściem Felsenburgha we Władcy świata. Prawdziwy Wielki Brat jest bardziej subtelny, bardziej uwodzicielski i bardziej nieuchwytny niż jego ordynarny portret autorstwa Orwella. To dlatego sugeruję, że Bensonowskie przedstawienie tyranii jest lepsze i bardziej trafne niż Orwella.

 

Jeśli chodzi o powiązania pomiędzy pokrewnymi wizjami Bensona i Sołowjowa, przypuszczam, że jest to przypadek wielkich umysłów myślących podobnie, a nie bezpośredniego wpływu Sołowjowa na Bensona, który uważam za mało prawdopodobny. Przypomina mi to mój wywiad z Sołżenicynem w jego domu pod Moskwą w roku 1998, kiedy spytałem go, czy znał książkę E. F. Schumachera Małe jest piękne, która wykazywała niezwykłe podobieństwo do własnej wizji politycznej i ekonomicznej Sołżenicyna. Sołżenicyn odpowiedział, że to podobieństwo było „przypadkowym powinowactwem”. Przypuszczam, że może to być przypadek Bensona i Sołowjowa.

 

Czy słuszne byłoby stwierdzenie, że Władca świata to jedna część dyptyku? Świt nowej ziemi, opublikowany kilka lat później, o którym C. S. Lewis mówił, że jest jedyną książką Bensona, którą przeczytał, byłaby częścią drugą. Przedstawia on całkowicie odmienną wizję przyszłości: miłą sercu każdego tradycjonalisty – świat, w którym liberałowie i lewacy są wysyłani do swego rodzaju rezerwatu, a Irlandia jest jednym wielkim sanatorium i szpitalem psychiatrycznym. Wydaje się ona wyrażać także pewne wątpliwości. Powiedziałbym również, że jest to także powieść o sile Różańca. Jeśli Władca świata to powieść dystopijna i apokaliptyczna, to Świt nowej ziemi jest zdecydowanie utopijny.

 

Ponieważ Świt nowej ziemi jest jednym z moich licznych grzechów zaniedbania, co oznacza, że jest to jedna z licznych dobrych i wartościowych książek, których lekturę do tej pory zaniedbałem, nie jestem w stanie wypowiedzieć się tutaj na żadnym sensownym poziomie. Powiedziałbym po prostu, że w tym przypadku słowo „utopia” miałoby zastosowanie w obu znaczeniach. Jak z pewnością pan wie, utopia może oznaczać albo „miejsce, którego nie ma (ou-topia), co jest znaczeniem, które zostało tradycyjnie wykorzystane przez Tomasza Morusa i innych, albo może ona oznaczać „dobre miejsce” (eu-topia). Problem polega na tym, że „dobre miejsce” jest także zazwyczaj „miejscem, którego nie ma” w tym znaczeniu, że próby namalowania obrazów doskonałego społeczeństwa, tzn. swego rodzaju nieba na ziemi, zawsze wydają się niewiarygodne z tego prostego powodu, że nieba nie można nigdy znaleźć na ziemi. Moje rozumienie Świtu nowej ziemi jest takie, że jest to nie tyle eu-topia, tzn. niebo na ziemi, ale jest to powieść dużo bardziej zniuansowana, badająca niedoskonałości świata, w którym dobre idee dominują. Jak mówi Benson w swojej Przedmowie do powieści, każda epoka jest epoką kryzysu, w której dobro i zło toczą wojnę. Dzieje się tak niezależnie od tego, która strona tymczasowo dominuje.

 

Wygląda na to, że dzisiaj to złe idee dominują. Niektórzy nawet uważają, że Kościół znajduje się w największym kryzysie z dotychczasowych. Władca świata, ze swoim apokaliptycznym zwieńczeniem wydaje się opisywać zarówno współczesny świat, jak i współczesny nastrój wśród wielu katolików; powieść, która została napisana ponad wiek temu! Przypuszczam, że moglibyśmy także powiedzieć, że gdy Władca świata pokazuje Kościół walczący, Świt nowej ziemi pokazuje Kościół triumfujący już na ziemi.

 

Piszę obecnie historię katolickiej Anglii, a zatem wahałbym się, czy zgodzić się z tym, że Kościół znajduje się w największym z dotychczasowych kryzysów. Obecnie jestem w czasach panowania Henryka VIII, kiedy doszło do niszczenia klasztorów i zabijania katolików, co z kolei rozpoczęło okres 300 lat państwowego prześladowania Kościoła, z czego pierwsze 150 lat obejmowały egzekucje katolickich księży i tych, którzy się z nimi bratali. A poza Anglią mieliśmy antypapieży, groźbę podboju islamskiego, rewolucję francuską, komunizm itd. Kościół walczący zawsze znajduje się w kryzysie! To dlatego jest walczący, tzn. w trakcie wojny! Jedyne, co musimy zrobić jako katolicy w każdym pokoleniu kryzysu, to mieć wzrok utkwiony w niebie, wiedząc, że bramy piekła nie przemogą.

 

Nie zgodziłbym się także z tym, że Świt nowej ziemi pokazuje Kościół triumfujący już na ziemi. Chociaż nie czytałem tej powieści, jak przyznałem wyżej, to wiem, że Benson twierdził, iż powieść ta miała w zamierzeniu pokazać, jak świat mógłby wyglądać, gdyby idee świata chrześcijańskiego dominowały, a katolicyzm triumfował w świecie pod względem politycznym. Nie byłby to Kościół triumfujący, ponieważ Kościół triumfujący jest w niebie, nie na ziemi. Świt nowej ziemi pokazuje cierpienie i prześladowanie heretyków, a nic z tego nie jest częścią Kościoła triumfującego. Nie ma cierpienia w niebie ani nie ma w nim żadnych heretyków.

 

Cóż… Może nie byłem ścisły. Powinienem był powiedzieć „swego rodzaju Kościół trimfujący”. Dlatego także dodałem „już na ziemi”, by podkreślić różnicę. Tak, jego powieść testuje, „jak świat mógłby wyglądać, gdyby idee świata chrześcijańskiego dominowały”. Stąd pewne wątpliwości głównego bohatera powieści, o których już wspomniałem i odrobinę odmienna konwencja literacka – ale zazwyczaj nie lubię, gdy się wyjawia zbyt dużo przed potencjalnym czytelnikiem.

Robert Hugh Benson, chociaż zmarł we względnie młodym wieku, wyrażał się przy pomocy szerokiego spektrum gatunków literackich. Nawet publikował książki dla dzieci. Które z dzieł Bensona poleciłby pan w szczególności?

 

Jeśli chodzi o inne dzieła Bensona, poleciłbym jego prozę historyczną, w szczególności Come Rack! Come Rope!, która mówi o heroizmie i męczeństwie katolików w elżbietańskiej Anglii. Jednak moją ulubioną z jego wszystkich powieści jest Richard Raynal, Solitary, która osadzona jest w Anglii późnego średniowiecza. Jest ona tak bardzo budująca, pokazując życie świętego pustelnika w głęboko katolickiej Anglii.

 

Czy Benson ma jakiś wpływ na współczesną literaturę i na myślenie o Kościele czy pozostaje autorem, którego należy odkryć na nowo?

 

Myślę, że gwiazda Bensona w bardzo dużym stopniu rośnie pod względem znaczenia wśród katolików, chociaż pozostaje on względnie nieznany dla kultury świeckiej. Jego książki są znów drukowane i przyciągają nowe pokolenie czytelników. Jak starałem się pokazać w moich własnych książkach, takich jak Pisarze nawróceni oraz Catholic Literary Giants (Katoliccy giganci literatury), jak również w swoich biografiach literackich, bardzo ważne jest, by katolicy odkryli – i odkryli na nowo – wielkie dzieła katolickiego odrodzenia literackiego, w szczególności z tego powodu, iż z taką mocą odsłaniają one niegodziwość sekularnej i pozbawionej kultury ziemi jałowej. A ponieważ tak jest, powinniśmy wszyscy radować się, że dzieła Roberta Hugh Bensona ponownie znajdują się na liście lektur wielu osób.

 

Dziękuję za rozmowę.

 

Z Josephem Pearcem rozmawiał Jan J. Franczak

 

[1] Ten i pozostałe fragmenty Wyznań konwertyty – tłumaczenie własne.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie