23 lutego 2018

Rewolucja ’68, czyli nowe państwo wyznaniowe

(fot. Copyright © CSU Archives/Everett Collection / Everett Collection )

Rok 1968 jest symboliczną datą opisującą początek kolejnej fazy rewolucji. Przypadającego w tym roku jej pięćdziesięciolecia nie sposób nie rozpatrywać w łączności ze wstrząsami rewolucyjnymi, których rocznice przypadały w ubiegłym roku. Nie sposób również nie zwrócić uwagi na inną koincydencję czasową: rewolucja, o której tu mowa wydarzyła się niemal równo pięćdziesiąt lat po objawieniach w Fatimie.

 

Zauważmy, że przewrót rewolucyjny nie tylko dokonywał się w tym czasie na ulicach Paryża i na zachodnich kampusach uniwersyteckich, gdzie studencka młódź szukała natchnień wolnościowych w „Czerwonej książeczce” jednego z największych ludobójców w dziejach ludzkości (Mao – Dze – Donga). Rewolucja („swąd szatana” wedle słów papieża Pawła VI) przeniknęła również do wnętrza Kościoła.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Od tego czasu minęło kolejne pół wieku. W ciągu kolejnych dekad rewolucja poczyniła i tu (Kościół) i tam (życie naukowe i polityczne) kolejne postępy. Dzięki Instytutowi Wydawniczemu PAX ukazała się niedawno polska edycja książki kanadyjskiego socjologa Matthieu Bock-Cote pt. „Multikulturalizm jako religia polityczna”; monografia będąca świetną analizą ideologicznego podglebia, z którego wyrosło „pokolenie ’68 roku” i jego współczesne potomstwo (w sensie ideowych i politycznych naśladowców).

 

Zdaniem autora „zjawisko, którego jesteśmy świadkami w latach sześćdziesiątych XX wieku, polega na rozdziale wrażliwości rewolucyjnej od klasycznego marksizmu”. Innymi słowy, w przypadku wielu prominentnych reprezentantów „pokolenia ’68 roku” (np. D. Cohn-Bendita) deklarowane odżegnanie się od ideologii komunistycznej nie oznaczało porzucenia obozu rewolucji. Wręcz przeciwnie. Chodziło o swego rodzaju updatowanie marksizmu. Zabieg ten obejmował również „zrekonstruowanie podmiotu rewolucyjnego”.

 

Jak zauważa bowiem kanadyjski socjolog, dla czołowych myślicieli „nowej lewicy” w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku, jasne się stało, że „lud zdradził rewolucję”. Autor przytacza w tym kontekście znamienne słowa H. Marcusego –  intelektualnego guru „nowej lewicy” – z 1973 roku, który konstatował jako „fakt rzucający się w oczy”, że „wśród większości przedstawicieli klasy robotniczej przeważa świadomość nierewolucyjna – albo raczej antyrewolucyjna”. W tej sytuacji rewolucja potrzebowała nowego „ludu” jako „podmiotu rewolucyjnego”. W szóstej i siódmej dekadzie ubiegłego wieku byli to studenci oraz intelektualiści (na nich zawsze można liczyć). Obecnie nowym „ludem” w znaczeniu rewolucyjnego tarana mają być reprezentanci wszelkich „grup mniejszościowych”, a całkiem od niedawna muzułmańscy imigranci: „muzułmanie mieliby stać się czystymi Europejczykami bez nadmiaru świadomości narodowej, która mogłaby wejść w konflikt z rozwojem Europy politycznej. Ludność muzułmańska mogłaby się zeuropeizować bez przechodzenia przez pośrednictwo narodu”.

 

Tzw. dekonstrukcja narodu, podobnie jak innej naturalnej wspólnoty – rodziny, jest bowiem koniecznym warunkiem stworzenia nowego „podmiotu rewolucyjnego”. Kanadyjski badacz zwraca w tym kontekście uwagę na rolę szerzącej się od lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku ideologii multikulturalizmu, której nieodłącznym elementem jest „pokutna historiografia”, czyli rytualne przepraszanie za „wszystkie winy Zachodu” (krucjaty, kolonizację, etc.). Jej integralną częścią jest również obwinianie niemal wszystkich narodów za dramat Holocaustu. Słusznie też podkreśla Kanadyjczyk, że szczególnym wyrazem tego „odrzucenia cywilizacji europejskiej jako historycznego substratu, stanowiącego punkt wyjścia procesu konstytuowania się Europy” było pominięcie chrześcijańskiego dziedzictwa kulturowego w preambule do tzw. konstytucji dla Europy w 2005 roku.

 

Odrzucenie chrześcijaństwa – zarówno w wymiarze stricte religijnym, jak i kulturowym – nie oznacza jednak zaniku pierwiastka religijnego na rządzonym przez „pokolenie ’68 roku” Zachodzie. Wręcz odwrotnie. Jakże celnie pisze kanadyjski socjolog w tym kontekście o „nadejściu godziny fundamentalizmu nowoczesności”.

 

Można szargać wszystkie świętości? Można – jeśli dotyczą one chrześcijaństwa i wyrosłych przy nim naturalnych wspólnot (rodziny i narodu). Jednak pojawiła się nowa, pilnie strzeżona sfera sacrum: „Do języka społeczeństw zachodnich powróciło pojęcie bluźnierstwa – należało je tylko zinterpretować w świetle ideologii multikulturalizmu, jako że sakralizacja jego dogmatów tworzy nowe bluźnierstwa, do których przykłada się dziś ogromną wagę w mediach i systemie prawnym”. Jak w innym miejscu pisze autor książki: „państwo różnorodnościowe jest pod tym względem okropnie ideokratyczne: chce ukształtować świat na modłę utopii, której dogłębną znajomość posiadają jej strażnicy ideologiczni”.

 

W kontekście politycznym i ustrojowym ten „fundamentalizm nowoczesności” opiera się na „procesie dyslokacji demokracji liberalnej”, czyli na „rozdziale demokracji od suwerenności ludu”. Na ludzie jako na podmiocie rewolucyjnym nie można polegać – to stwierdzili już dawno przywódcy starej i nowej lewicy. W nowym ujęciu demokracja to nie są więc rządy ludu, ale rządy demokratów. Rzecz jasna, demokratów odpowiednio sformatowanych. Temu celowi służy ideologia różnorodnościowa obecna w mediach, szkołach, urzędach i sądach.

 

Dlaczego panowanie „kreatorów postępu” w sądach jest tak istotne? Dlaczego nie może być podważone? Bo runie cały projekt nowego państwa wyznaniowego („imperium praw człowieka”). W jego najgłębszych założeniach – jak zauważa autor – „suwerenność ma zaniknąć, ustępując miejsca multikulturowej sprawiedliwości społecznej”. Prawo ma bowiem „dokonywać praktycznej legitymizacji ogromnego przedsięwzięcia inżynierii społecznej, którego celem jest przeobrażenie instytucji, tradycji i obyczajów. Jeśli nawet suwerenność ludu nie została oficjalnie obalona, to jest ona odtąd zredukowana do minimum władzy politycznej i nie dysponuje już żadnym potencjałem egzystencjalnym”.

 

Jakże nie odnieść analiz dokonywanych przez kanadyjskiego badacza do naszej, polskiej rzeczywistości, będącej na cenzurowanym w oczach promotorów nowego państwa wyznaniowego. No, bo jakże to – nad Wisłą ciągle demokracja jest pojmowana nie jako rządy demokratów, ale jako rządy ludu (tj. większości głosujących). Podejmuje się obronę wspólnot (rodziny i narodu), które stoją na drodze wytworzenia „nowego, lepszego ludu”. Ba, chce się karać „pokutną historiografię”, głoszącą, że „wszyscy Polacy brali systemowy udział w Holokauście”. No i dokonuje się „zamach” na sądy, bez których nic się nie uda.

 

Grzegorz Kucharczyk

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie