25 marca 2019

Reforma sądownictwa. Mec. Jerzy Kwaśniewski wyjaśnia o co naprawdę chodzi

( Fot. Krzysztof Zatycki / FORUM )

Jeżeli mówimy o złym prawie, to przede wszystkim mówimy o prawie obszernym, co można łatwo zaobserwować patrząc na liczbę aktów prawnych przyjmowanych każdego roku. 20 lat temu było to tysiąc stron aktów prawnych wydawanych w ciągu roku przez parlament i rząd na podstawie rozporządzeń. W ostatnich latach zaś mamy do czynienia z niemal 30 tysiącami (!) stron aktów prawnych. Oznacza to, że np. przedsiębiorcy chcący się zapoznać z przepisami, które ich obowiązują powinni każdego dnia poświęcić około 3 i pół godziny na zapoznanie się z kolejnymi regulacjami. To nie jest prawo, które może być skuteczne. Nawet gdyby było precyzyjne, to nie może zostać skutecznie wdrożone, ponieważ nie może być poznane przez samych zainteresowanych – mówi w rozmowie z PCh24.pl mec. Jerzy Kwaśniewski, prezes Instytutu Ordo Iuris.

 

Czym jest prawo?

Wesprzyj nas już teraz!

Prawo jest elementem kultury. Stąd pełna nazwa Ordo Iuris brzmi Instytut na Rzecz Kultury Prawnej. Jest ono także metodą opisania, w sposób odpowiadający rozumowi, pożądanego stanu rzeczy. Przede wszystkim jednak prawo jest możliwością opisu stanu relacji społecznych, jaki rozeznajemy jako ten „racjonalny i dobry”.

 

Czy „racjonalny i dobry stan relacji społecznych” jest tożsamy ze „sprawiedliwością” czy też „sprawiedliwym stanem” tychże relacji?

Oczywiście, że tak. Prawo w swojej istocie ma zagwarantować sprawiedliwość w najbardziej tradycyjnym znaczeniu wywodzonym z arystotelesowskiej tradycji. W pełni wyraził ją Święty Tomasz, który za słynnym rzymskim prawnikiem Ulpianem uznał ją za stałą dyspozycję woli, by oddać każdemu to, co mu się należy, wzbogacając ją o odniesienie do ponadustawowego wzorca prawa naturalnego. Taką definicję sprawiedliwości rozpoznaje obowiązująca konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej, otwarta na ponadustawowy porządek prawa naturalnego.

 

To właśnie te tradycyjne definicje zarówno prawa jak i sprawiedliwości powinny przyświecać prawodawcom jak również wszystkim, którzy prawo stosują.

 

Powinny przyświecać… Czy jednak zawsze przyświecają?

Niestety, mówiąc kolokwialnie, z tym bywa już bardzo różnie. Różne nurty wracają współcześnie do krytykowanego przez Platona poglądu sofistów, że sprawiedliwością jest wyraz interesów silniejszej grupy albo konsensus większości.

 

To w tym duchu dzisiejsi marksiści i neomarksiści uważają, że prawo jest elementem nadbudowy oraz czymś, co ma za zadanie umacnianie struktur własności i zależności. Chcieliby oni stosować prawo jako instrument zmiany relacji społecznych, narzędzie manipulowania społeczeństwem oraz metodę programowania inżynierii społecznej. Od lat mamy z tym ogromny problem zarówno w Polsce jak i na świecie.

 

Nie mniejszym zagrożeniem dla sprawiedliwości są także ci, którzy będą chcieli stosować prawo po to, żeby realizować partykularne interesy wąskich grup lobbystów.

 

Czy oglądał Pan może film „Adwokat diabła”?

Oczywiście!

 

Pomijając wszystkie kwestie związane z duchowym i religijnym przesłaniem tego filmu najbardziej uderzający jest w nim obraz swoistego przeświadczenia i wiary w to, że obowiązkiem adwokata jest zaciekła obrona najgorszych zbrodniarzy poprzez aktorskie gesty, chwytające za serce przemowy, manipulowanie ławą przysięgłych czy powoływanie się na kruczki prawne. Czy taki obraz ma cokolwiek wspólnego ze sprawiedliwością?

Poruszył Pan kwestię nazywaną sprawiedliwością proceduralną. To pojęcie określa cały zespół bardzo szczegółowych norm mających zagwarantować podjęcie dobrej, czyli sprawiedliwej decyzji tym, którzy prawo stosują. Jednym z elementów sprawiedliwości proceduralnej jest prawo do obrony, które musi przysługiwać każdemu obwinionemu.

 

Tego typu dylematy są niezwykle nośne fabularnie, czego dowodzi m.in. przywołany przez Pana film. Proszę mi jednak wierzyć – wielu adwokatów doskonale wie, że skuteczność obrony zależy od racjonalnej oceny dowodów. Jeżeli wina oskarżonego nie budzi wątpliwości, to rolą adwokata nie jest obrona niewinności, manipulacja i wszelkiego rodzaju kombinatorstwo znane z filmów. Jego zadaniem jest wówczas obrona innych praw klienta, takich jak stosowny wymiar kary, czy warunki jej odbywania.

 

Zasady sprawiedliwości proceduralnej zrodziły się setki lat temu, ale pełna ich kodyfikacja i upowszechnienie nastąpiło dopiero w XIX i XX wieku. Patrząc z dzisiejszej perspektywy nadal wydają się być najwłaściwszą formułą zmierzania do sprawiedliwości, pozwalającą w jak najlepszy sposób uniknąć uprzedzeń i partykularnych sądów ze strony sędziego.

 

Czy dzisiejszy wymiar sprawiedliwości i jego przedstawiciele pamiętają, że to Kościół Katolicki rozpropagował w świecie instytucję obrony? To przecież dominikanie przywrócili w średniowieczu starożytne standardy broniąc m.in. osoby oskarżone o herezję.

Tradycja obrońców sięga do starożytnej Grecji i starożytnego Rzymu.

 

W Polsce pierwsi obrońcy pojawili się w czasach Kazimierza Wielkiego, który ustanowił przywilej obrony przed sądem królewskim dla wdów i sierot. Król opłacał urzędników, którzy występowali w ich imieniu.

 

Czy jednak przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości zdają sobie sprawę z ogromnej roli Kościoła w „ewolucji” wymiaru sprawiedliwości? Tego nie wiem. Wielu z pewnością tak. Nie zmienia to jednak faktu, że to dzięki Kościołowi „narodziła się na nowo” obrona instytucjonalna, czyli założenie, że potrzebny jest ktoś, kto bezwzględnie stoi po stronie obwinionego i jest gotów sprzeciwić się sędziemu.

 

Dlaczego kilkaset lat później rewolucjoniści francuscy powiedzieli: oskarżony nie ma prawa do obrony? Dlaczego w późniejszych latach reguła jakobinów była kultywowana w innych systemach totalitarnych?

Ich ideologia odrzuca jakąkolwiek racjonalność i sprawiedliwość, na którą tak często rewolucjoniści się powołują, w tym sprawiedliwość proceduralną. Wyrażają przekonanie, że prawda o relacjach społecznych i o tym jak powinna wyglądać sprawiedliwość jest zdeponowana w bardzo wąskiej grupie oświeconych.

 

Jean-Jacques Rousseau mówił wprawdzie o woli ogółu, czy też o woli ludu, którą przedstawił jako „oświecony wyznacznik prawdy”. W rzeczywistości wolę tę miała znać jedynie bardzo wąska grupa osób – w tym przypadku jakobinów – której należało oddać pełnię władzy. W ten sposób w XVIII-wiecznej Francji zwyciężyły zbrodnia, mord, bezprawie. Najstraszniejsze jest jednak to, że wszystko to zostało przedstawiane jako… zwycięstwo sprawiedliwości.

 

Później ta sama idea powtarza się poprzez koncepcję dyktatury proletariatu oraz pierwszego dekretu o sądach wydanego przez rewolucyjną władzę bolszewicką. Zakładały one zniesienie wszelkiego systemu sprawiedliwości proceduralnej i zastąpienie ich trybunałami rewolucyjnymi, które miały orzekać według „rewolucyjnego sumienia”.

 

Za każdym razem odwoływanie się do pewnych subiektywnych odczuć – czy to „woli ludu”, czy to „rewolucyjnego sumienie”, czy to „narodowo-socjalistycznej lojalności” kończyło się tragedią.

 

Jak ocenia Pan kondycję polskiego wymiaru sprawiedliwości?

Niestety kiepsko…

 

Od kilku lat w Polsce trwają wprawdzie próby przeprowadzenia poważnej reformy, która usprawniłaby wymiar sprawiedliwości m.in. poprzez przywrócenie równowagi między władzą ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. Władza sądownicza nie może być bowiem królestwem samym w sobie, całkowicie niezależnym od pozostałych władz. Rozstrzyga zresztą o tym Konstytucja RP, która w artykule 10. mówi, że pomiędzy władzami ma zachodzić relacja równowagi. Niestety, takiego systemu w tzw. wolnej Polsce nie było i nadal nie ma.

 

Dlaczego?

Ponieważ autorzy polskiego ustroju i ustaw sądowych na przełomie lat 80. i 90. stworzyli system, w którym sędziowie i władza sądownicza zostali otoczeni kordonem niezależności i suwerenności wewnątrz suwerennego państwa. Sędziów wybierają sędziowie wyłonieni przez sędziów, awanse sędziowskie są akceptowane przez sędziów etc. i nikt nie może w to ingerować.

 

Proszę sobie przypomnieć, co się działo w czasach prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Środowisko sędziowskie w Krajowej Radzie Sądownictwa oskarżyło wówczas „głowę państwa” o łamanie konstytucji, ponieważ odmówił powołania wskazanego przez KRS sędziego. Absurdalność sytuacji polegała na twierdzeniu, że jeśli sędziowie w KRS wybrani przez innych sędziów zdecydują o tym, że należy kogoś powołać na sędziego, to prezydent musi spełnić ich żądanie i nie ma możliwości odmowy, chociaż konstytucja to jemu przyznaje prerogatywę w zakresie powoływania sędziów.

 

Powiem więcej: jestem przekonany, że gdyby w ten konflikt mieli rozstrzygnąć sami sędziowie to mielibyśmy już w pełni zabetonowany system i w moim przekonaniu można by obalić go jedynie metodami pozakonstytucyjnymi. Na szczęście spór oparł się o Trybunał Konstytucyjny, który uniknął ostatecznego przyznania racji sędziom, dzięki czemu udało się zachować ten maleńki przyczółek kontroli nad wymiarem sprawiedliwości, czyli prawo prezydenta do odmowy powołania sędziego wskazanego przez KRS.

 

Dlaczego uważa Pan, że „władze muszą się równoważyć”?

Wynika to z art. 10 polskiej konstytucji oraz z całego szeregu badań, m.in. prowadzonych w USA, w których różne modele sądownictwa obowiązują w każdym ze stanów. Analizy profesorów Burbank’a i Friedman’a pokazywały, że amerykański wymiar sprawiedliwości trawią go dwie patologie. Pierwszą jest nadmierna niezawisłość sędziowska, czyli totalna suwerenność od innych władz. Patologia ta jest nazywana patologią normotwórstwa, a jej efektem jest ignorowanie przez sędziów ustaw i aktów prawnych, ponieważ nie grożą im za to żadne konsekwencje. Tym samym zaczynają tworzyć własne normy, uzurpując sobie władzę ustawodawczą. Najbardziej dobitnym przykładem jest tutaj orzeczenie Sądu Najwyższego USA legalizujące aborcję w sprawie Roe vs. Wide.

 

Drugą wyróżnioną patologią jest korupcja, która grozi sądownictwu w skrajnie odmiennej sytuacji, kiedy władza sądownicza jest nadmiernie zależna od innych władz.

Wnioski z tych badań oraz doświadczenia historyczne jasno wskazują, że najlepszym rozwiązaniem jest po prostu właściwe zbalansowanie władzy wykonawczej, ustawodawczej i sądowniczej.

 

Ale czy jest to jednak możliwe? Czy nie stanie się tak jak w stanie Nowy Jork, gdzie w nowym tzw. prawie aborcyjnym wprowadzono zapis mówiący, że nie można go zmienić żadną decyzją ani Sądu Najwyższego USA ani innego organu prawotwórczego…

Są to rewolucyjne zapędy i próba powrotu do teorii jednolitości władzy, o której wspominałem, czyli teorii, w której depozytariusz prawdy rewolucyjnej jest w stanie decydować ponad wszystkimi innymi władzami.

 

Z drugiej jednak strony w wielu innych stanach USA tamtejsze Sądy Najwyższe orzekły, że aborcja na życzenie jest niezgodna z konstytucją i znacznie ją ograniczyły a nawet zakazały. Z czym więc mamy do czynienia? Prawo jest jedno a sądy wydają skrajnie różne wyroki.

Jest to efekt wspomnianej patologii normotwórstwa, czyli systemu w którym sędziowie uzurpują sobie prawo do wywodzenia z norm ogólnych zasad, które tam nie zostały nigdy zapisane. Tymczasem to władzy ustawodawczej kompetencją jest rozstrzygać o tych obszarach, w których konstytucja milczy.

 

Normotwórstwo sądów najczęściej prowadzi do naruszania innych zasad konstytucyjnych i ustrojowych takich jak np. prawo do życia, które są wówczas skrupulatnie pomijane przy wywodzeniu nowych norm. Takie są konsekwencje nadania środowiskom sędziowskim poczucia pełnej suwerenności i niezależności bez śladu odpowiedzialności wobec innych władz.

 

Czy w Polsce mamy do czynienia z tym samym?

Tak. Co gorsza brak instrumentów ograniczających władzę sądowniczą doprowadził do zadomowienia się w wymiarze sprawiedliwości kolejnych, pomniejszych patologii, takich jak przewlekłość postępowań czy tolerancja dla drobnych i większych przestępców w środowisku sędziowskim.

 

Odpowiedzią na to jest wprowadzenie dodatkowego elementu kontroli z strony innych władz. Takim elementem wprowadzonym przez obecną większość parlamentarną jest przede wszystkim dopuszczane konstytucyjne wybieranie członków KRS wciąż spośród sędziów, ale już przez parlament.

 

Czyli ten słynny zamach na władzę sądowniczą i trójpodział władzy?

Tak nazywa to opozycja i wielu sędziów. Oni wiedzą, że ta pozornie niewielka korekta to w rzeczywistości potężna zmiana.

 

Powiem szczerze – nie dziwię się większości sędziów, że się boją. Ci z nich, którzy pracują w rzeczywistej wierności duchowi sprawiedliwości nie mają powodów do obaw. Natomiast jeśli ktoś liczył na utrzymanie pełnej suwerenności, pełnej niezależności od wszelkich innych władz, możliwości zarówno tworzenia norm jak i kontrolowania samego siebie, to nagle zorientował się, że to wszystko może zostać mu odebrane.

 

Czy tego typu „kontrola społeczna” nad środowiskiem sędziowskim to coś niezwykłego, jak próbuje się nam to przedstawić?

Oczywiście, że nie! Bardzo często słyszę od prawników z Norwegii, z którymi współpracuje Instytut Ordo Iuris pełne rozbawienia stwierdzenia, że sędziów Sądu Najwyższego Norwegii powołuje tamtejszy minister sprawiedliwości, który jednocześnie krytykuje znacznie słabsze środki oddziaływania polskiego rządu i parlamentu na sądownictwo. Paradne!

 

Można sobie tylko wyobrazić sytuację, że podobne standardy jak w Norwegii zostały by wprowadzone w Polsce. Ferment i bunt tzw. ekspertów od wymiaru sprawiedliwości, z jakim mielibyśmy wówczas do czynienia kilkukrotnie przerósłby obecny…

 

Pamiętajmy również, ze zarzuty formowane wobec reformy wymiaru sprawiedliwości w Polsce są przede wszystkim niezwykle selektywne. Nie są wymierzone w kształt reformy, tylko w sam fakt podjęcia jakiejkolwiek reformy, która byłaby w stanie przynajmniej zmniejszyć skalę patologii trawiących polski wymiar sprawiedliwości.

 

Co jest jednak w tym wszystkim większym problemem: sędziowie, czyli po prostu ludzie czy może „badziewiaste” prawo?

Problem mamy przede wszystkim na poziomie stosowania prawa. Samo prawo w Polsce w szczególności na najwyższym poziomie, czyli poziomie norm konstytucyjnych, ustrojowych, w sposób  właściwy reguluje podstawowe kwestie społeczne i odpowiada dobrze przyswojonym normom kultury prawnej w społeczeństwie polskim. Niestety tam, gdzie konstytucja zaczyna regulować poszczególne instytucje państwa – tam rzeczywiście pojawiają się „szare obszary”, w których są niezwykle liczne niedopowiedzenia i patologie.

 

Jeżeli mówimy o złym prawie, to przede wszystkim mówimy o prawie obszernym, co można łatwo zaobserwować patrząc na liczbę aktów prawnych przyjmowanych każdego roku. 20 lat temu było to tysiąc stron aktów prawnych wydawanych w ciągu roku przez parlament i rząd na podstawie rozporządzeń. W ostatnich latach zaś mamy do czynienia z niemal 30 tysiącami (!) stron aktów prawnych.

 

Oznacza to, że np. przedsiębiorcy chcący się zapoznać z przepisami, które ich obowiązują powinni każdego dnia poświęcić około 3 i pół godziny na zapoznanie się z kolejnymi regulacjami. To nie jest prawo, które może być skuteczne. Nawet gdyby było precyzyjne, to nie może zostać skutecznie wdrożone, ponieważ nie może być poznane przez samych zainteresowanych.

 

Użył Pan bardzo ważnych słów – nawet, gdyby prawo było precyzyjne…

Przywołując sofistyczną tradycję, o której mówiliśmy wcześniej, prawo w Polsce w dużej mierze jest traktowane jako pole konfliktu interesów i realizacji interesów poszczególnych grup. W związku z tym bardzo często nie ma szans na realizację klasycznej definicji sprawiedliwości, ponieważ w sposób naturalny w jednym obszarze będzie ono sprzyjało jednej grupie, a innym innej grupie, a gdzieś pośrodku powstanie obszar, w którym będziemy mieli normy ze sobą sprzeczne. Jeżeli nie ustanowimy norm wyższego rzędu, to nie będziemy w stanie tych sprzeczności rozstrzygnąć.

 

Jak skomentowałby Pan słowa, które padły z ust pani sędzi Ireny Kamińskiej, znanej z użycia frazy o „nadzwyczajnej kaście ludzi”, która w styczniu powiedziała, że po zmianie władzy w Polsce sędziowie muszą wyinterpretować sobie z obowiązującego prawa to co im potrzebne, aby zemścić się na przedstawicielach partii Jarosława Kaczyńskiego?

Słowa pani sędzi Kamińskiej to esencja patologii normotwórstwa. Sędziowie w Polsce czują się do tego stopnia pozbawieni kontroli, że są w stanie otwarcie powiedzieć, że w drodze interpretacji będą robić co chcą niezależnie od wiążących ich ustaw.

 

Chciałbym w tym miejscu przypomnieć, że każdy z sędziów podlega konstytucji i ustawom, bo niektórzy widać o tym zapomnieli. Sędzia nie może tworzyć nowych norm, tylko odczytywać te, które są zapisane w istniejącym prawie. Tam, gdzie przepisy prawa są niejasne należy dawać pierwszeństwo normom wyższego rzędu i to jest jedyna możliwość interpretacji prawa. Koniec kropka!

 

Powtórzę: słowa pani sędzi Kamińskiej są niezwykle niebezpieczne. Jeżeli tego typu argument pojawia się w środowisku sędziowskim, póki co w relacji sędziowie – władza wykonawcza i ustawodawcza, to za chwilę okaże się, że podobne argumenty pojawią się w sporze pomiędzy podmiotami prywatnymi, w którym jedna ze stron nie będzie reprezentować wartości czy opcji politycznej preferowanej przez sędziego.

 

W sytuacji, w której zaczynamy abstrahować od prawa i wchodzimy w osobiste przekonania staczamy się do patologicznych obszarów kultywowanych przez jakobinów i marksistów.

 

Dziękuję za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie