11 października 2019

Polska i mocarstwa. Kosztowny sojusz, nieciekawa alternatywa

(Fotograf: Andrzej Hulimka Archiwum: Forum)

Gdybyż to kampania wyborcza mogła trwać zawsze – marzy przeciętny rodak obserwując umizgi kandydatów wszystkich opcji. Polska staje się na te kilka tygodni niemalże potęgą: naszych rodaków zasypuje deszcz pieniędzy (na razie wirtualnych, ale już, zaraz…), państwo zaczyna się odważnie domagać reparacji za drugą wojnę światową, znikają gdzieś w niebycie obce roszczenia majątkowe. Amerykanie znoszą wizy, antyklerykałowie nagle pobożnieją a reprezentanci patriotycznej władzy głoszą kazania w kościołach. Ukraina jakby rezygnuje z wrogiej wobec nas polityki, zgadzając się na poszukiwania i ekshumacje Polaków poległych na dawnych Kresach. Niemal raj na ziemi, nieprawdaż?

 

Zapewne to efekt i zarazem jedno z założeń tak zwanej transformacji ustrojowej, przeprowadzonej po rozpadzie Związku Sowieckiego: praktyka ostatniego trzydziestolecia sugeruje, że w perspektywie decydujących o losach świata mocarstw, Polska – ze swoim położeniem na mapie Europy – nie może być państwem w pełni suwerennym. Następujące po sobie ekipy rządowe bądź to mniej czy bardziej ostentacyjnie sprzyjały interesom naszych potężnych sąsiadów, bądź to w poszukiwaniu protektora spoglądały za Ocean.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Co pewien czas kolejne ekipy – jak mawia klasyk – „dzierżące zewnętrzne znamiona władzy” fundują nam zatem lekcje narodowych upokorzeń. Bodaj szczytowym tego przykładem był jak na razie 10 kwietnia 2010 roku i następujący po nim ciąg zdarzeń. Polska nie była w stanie zabezpieczyć kluczowych śladów i dowodów i przeprowadzić rzetelnego śledztwa pokazującego przyczyny i przebieg tragedii (katastrofy, zamachu?), w której zginęła pokaźna część elity państwowej. Niewiele tu zmieniło późniejsze wycofanie się Stanów Zjednoczonych z rosyjskiego resetu, ogłoszonego przez Baracka Obamę w 2009 roku oraz zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości w podwójnych wyborach A. D. 2015. Sprawa smoleńska została po prostu, z powodów niezrozumiałych dla opinii publicznej, zamieciona pod dywan. To tylko jeden z przykładów jaskrawo uwidaczniających naszą pozycję międzynarodową.

 

Początki rządów PiS wskazywały na próby dywersyfikowania polityki zagranicznej państwa. Prezydent Andrzej Duda (być może żeby podbić naszą pozycję negocjacyjną w relacjach z USA – powie optymista) zaangażował się w promocję udziału Polski w inicjatywie Nowego Jedwabnego Szlaku. Chodzi, oczywiście o chińskie przedsięwzięcie ekspansjonistyczne, polegające m.in. na budowie infrastruktury łączącej Kraj Środka z odległymi częściami świata, w tym Europą centralną. Polska postawiła też mocno, na początku kończącej się kadencji parlamentu, na współpracę regionalną, zwłaszcza w ramach czworokąta wyszehradzkiego i projektu Międzymorza.

 

Sojusznicy i tabu 447

Szybko okazało się, że ekipa Zjednoczonej Prawicy postawiła jednak na bezalternatywne oddanie bezpieczeństwa Polski pod kuratelę Stanów Zjednoczonych. Ta decyzja (kto wie, może jedynym innym wyjściem było dalsze uzależnianie od silnych i niezbyt przyjaznych sąsiadów) okazała się w różnych sferach kosztowna. Przyniosła nam też w ciągu ostatniego czterolecia przynajmniej kilka bolesnych lekcji. Niekoniecznie bezpośrednim powodem naszych kłopotów był sam w sobie Waszyngton. Problem Polski leży w sporej mierze w przemożnej sile lobby określanego jako „przedsiębiorstwo Holokaust”, którego interesy są w oczywisty sposób sprzeczne z naszymi. Od lat, a ostatnio ze zdwojoną determinacją lobby to dąży do ograbienia państw, zwłaszcza Europy Środkowej. Pretekstem planowanego rabunku są pretensje do pożydowskiego mienia bezdziedzicznego, w normalnych warunkach przechodzącego przecież na własność państwa, na którego terenie się znajduje.

 

Najprawdopodobniej w związku ze wspomnianymi roszczeniami Polska wycofała się z wprowadzenia ustawy reprywatyzacyjnej, przygotowanej przez ówczesnego wiceministra sprawiedliwości Patryka Jakiego oraz Kamila Zaradkiewicza. Według doniesień mediów z lutego zeszłego roku, projekt trafił do „zamrażarki” dlatego by nie zadrażniać stosunków z Izraelem, jak wiadomo – największym sojusznikiem naszego największego sojusznika. To i tak była jednak tylko przygrywka. Także w pierwszym półroczu 2018 potężne międzynarodowe lobby zafundowało bowiem Polsce prawdziwą kanonadę propagandowych oszczerstw, których efektem było czerwcowe wycofanie się – jak pisała prasa w Izraelu: „z podkulonym ogonem” – Polski z nowelizacji ustawy o IPN. Jak świetnie pamiętamy, chodziło o możliwość ścigania przez nasze państwo autorów oszczerczych publikacji oskarżających naszych rodaków o udział w niemieckich zbrodniach II wojny światowej.

 

Groźba żydowskich roszczeń, poparta wspomnianą antypolską kampanią propagandową, zmaterializowała się dobitnie w postaci przyjętej w amerykańskim Kongresie i podpisanej ochoczo przez przyjaciela Polski, prezydenta Donalda Trumpa, ustawy JUST nr 447. Zobowiązuje ona rząd amerykański, konkretnie Departament Stanu, do wspierania nacisków lobby żydowskiego w sprawie mienia bezdziedzicznego. W polskich mediach związanych z władzą – tak zwanych publicznych oraz prywatnych – kwestia ustawy JUST traktowana jest niczym gorący kartofel. Naciskani przez dziennikarzy reprezentanci rządu Mateusza Morawieckiego jeśli już nie mają innego wyjścia i muszą coś odpowiedzieć, to z reguły przekierowują problem na kwestię „odszkodowań za II wojnę światową” i, oczywiście zaprzeczają by Polska miała takowe wypłacać.

 

Do dzisiaj nie odbyła się żadna poważna, reprezentatywna debata publiczna na temat ustawy 447 oraz jej możliwych konsekwencji dla Polski. Te mogą być dramatyczne, jednak jesteśmy zdani w tej kwestii, obok wspomnianych wyżej, często mylących zapewnień, głównie na doniesienia nieoficjalne. Niektóre z nich mówią, że organizacje żydowskie domagają się majątku wartego bilion złotych (takie pismo miało wpłynąć do Ministerstwa Sprawiedliwości) a sprawa jest od dawna „negocjowana” na poważnym stopniu zaawansowania i ma ruszyć z impetem niedługo po czekających nas w najbliższą niedzielę wyborach parlamentarnych.

 

Na plus obecnej ekipie zapisać można (wciąż oczekując jednak konkretnych rezultatów) cierpliwe dążenia do ustanowienia środkowoeuropejskiej grupy wpływu w postaci zasygnalizowanego już tutaj projektu Międzymorza. Przy odpowiednim podejściu ta koncepcja może przynieść nam wymierne i poważne korzyści, wbrew zabiegom choćby Niemiec, które państwa naszego regionu skłonne są postrzegać wyłącznie w perspektywie rynków zbytu i gospodarek podrzędnych, czyli skrajnie uzależnionych.

 

Jak przekonaliśmy się w ostatnich dniach w związku z tak zwaną kwestią syryjską, sojusz ze Stanami Zjednoczonymi, który determinuje dzisiaj najważniejsze aspekty polityki zagranicznej Polski (i nie tylko zagranicznej, na co wskazują efekty nadzwyczajnej aktywności pani ambasador Georgetty Mosbacher) może okazać się posunięciem bardzo nietrwałym. Wystarczy kolejny reset na linii Biały Dom – Kreml i znów nasze państwo może znaleźć się w przemożnym obszarze wpływów stolic traktujących nas w kategoriach „bliskiej zagranicy”.

 

Jedną z najważniejszych kwestii polityki zagranicznej jest w obecnych realiach stosunek do kwestii imigranckiej. Tutaj rządzący przyjęli postawę elastyczną. Znając nastroje społeczne, ukierunkowane serią islamistycznych, krwawych zamachów w Europie zachodniej, w sferze deklaracji przyjęli postawę zdecydowanego oporu wobec przyjmowania imigrantów. Był to zresztą jeden z ważnych powodów wygrania przez PiS wyborów w 2015 roku. Już w trakcie kończącej się właśnie kadencji parlamentarnej retoryka przedstawicieli obozu rządzącego wyewoluowała w kierunku oporu wobec wyłącznie przymusowej relokacji imigrantów spoza Unii Europejskiej. Dobrowolnie zaś otwieramy każdego roku granice przed setkami tysięcy przybyszów – głównie z Ukrainy, lecz także z takich państw jak skrajnie islamski Pakistan. Jednym z powodów tej polityki władz RP jest presja przedsiębiorców (w tym zagranicznych korporacji) ze względu na ubytki na rynku pracy, związane z masowymi wyjazdami zarobkowymi rodaków na Zachód. Faktycznie zaś dokonuje się w szybkim tempie zmiana struktury ludnościowej państwa, umacniana przywilejami socjalnymi dla zagranicznych „gości”.

 

Dla każdego coś miłego?

Co na to wszystko konkurenci PiS do parlamentarnych i rządowych foteli? Otóż w kwestii imigranckiej równie zręcznie jak rządzący odczytują oczekiwania większości wyborców, choć oczywiście różnią się „grupami docelowymi”. Platforma Obywatelska, która jeszcze pięć lat temu, tuż przed oddaniem sterów państwowych wcale nie kryła, że sprzyja proimigranckiej polityce komitetu centralnego Unii Europejskiej, tym razem jest o wiele ostrożniejsza. Na pytanie portalu Wirtualna Polska o pogląd na sprawę przyjmowania obcokrajowców partia odpowiedziała w sposób niemal żywcem wyjęty z retoryki rządowej, a mianowicie że „Polska nie jest obecnie gotowa na przyjęcie dużej ich liczby, powinna się w związku z tym angażować mocniej w akcje humanitarne w państwach, których mieszkańcy najbardziej potrzebują pomocy”.

 

Polskie Stronnictwo Ludowe, sucho deklaruje, że sprzeciwia się przyjmowaniu „uchodźców”. Lewica widzi potrzebę wypracowania polityki imigracyjnej, przy czym uważa, że Polsce potrzebni są „importowani” pracownicy. Bezpartyjni i Samorządowcy chcieliby uproszczenia procedur przyjmowania Ukraińców i Białorusinów. Jednoznacznie przeciwko systemowej migracji opowiada się za to Konfederacja.

 

O ile Prawo i Sprawiedliwość, jak pisaliśmy wyżej, postawiło pełną pulę na sojusz z USA, to obrotowe PSL w swojej najnowszej odsłonie jest za „równomiernym rozwijaniem współpracy, zarówno w ramach Unii Europejskiej jak i z USA, Ukrainą czy Rosją”. Lewicy, która nie chce na naszych ziemiach widzieć żołnierzy USA, bliżej do Unii Europejskiej, zwłaszcza Niemiec i Francji. Konfederacja wpisuje do listy najbardziej pożądanych partnerów zagranicznych zarówno duet naszych silnych sąsiadów, jak i Amerykanów, przy czym nie życzy sobie na terenie Polski baz wojskowych Stanów Zjednoczonych.

 

Obóz rządzący na dzisiaj sprzeciwia się zastąpieniu złotówki euro w charakterze obowiązującej waluty. Podobnie PSL, który chce, by koszty baz wojskowych sojusznika współdzieliło z nami USA. Obietnice koalicji PO/KO zadowalają szeroki wachlarz wyborców. Obejmują bowiem równomierne balansowanie we współpracy z Unią Europejską, Amerykanami i Ukrainą, jak i z Rosją.

 

Polacy mający dokonać w niedzielę wyboru pomiędzy pięcioma komitetami, są w o tyle dobrej sytuacji, że większość startujących ugrupowań miała już w ostatnich latach okazję wykazać się w działaniu, a nie tylko w deklaracjach. Obóz Zjednoczonej Prawicy rządził bowiem w ciągu upływającego właśnie czterolecia, zaś PO z PSL na tyle niedawno, że ogół rodaków ma ich zapatrywania na politykę, także zagraniczną, świeżo w pamięci.

 

Roman Motoła

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie