2 października 2017

„Linia życia” – moralna przestroga ze skazą

(Zwiastun filmu „Linia życia” )

Nowa ekranizacja eksperymentów ze „śmiercią kliniczną” stanowi wyzwanie dla wszelkiej maści ateistów, agnostyków, obiektywistów, materialistów i zwolenników aborcji. Film niemalże krzyczy do nich: każdy wasz grzech jest policzony i dokładnie zapamiętany przez Tego, który za dobre wynagradza i za złe karze. Jeśli sami nie zrobicie rachunku sumienia, Bóg dokona go za was i sprawiedliwie ukarze za wszystkie niegodziwości. Czy jednak konieczne było zepsucie tak prawego przekazu niemoralnymi scenami?

 

Przełom września i października 2017 roku to specyficzny okres. W cieniu wchodzącej na ekrany kin serii amerykańskich pseudodzieł promujących genderyzm, feminizm i homoseksualizm, uchował się film specyficzny. O czym traktuje „Linia życia” i czym odróżnia się od pozostałych? Opis dystrybutora nie wskazuje wprawdzie na ponadprzeciętne walory serwowanej produkcji, ale zwraca uwagę tematyką odbiegającą od wspomnianego pochodu nowości z Hollywood.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Oto mamy do czynienia z podjętą przez studentów medycyny próbą celowego wywołania śmierci klinicznej. Temat ten nie jest w światowej kinematografii nowatorski. Wystarczy wspomnieć „Linię życia” (oryginalny tytuł „Flatliners”) Joela Schumachera z 1990 roku. Recenzowana pozycja stanowi dość swobodną rekonstrukcję scenariusza tego filmu. Były też zupełnie niepoważne mieszanki dramatów, komedii i fantasy, takie jak „Uwierz w ducha”, „Serce i dusze”, czy też przeciętnie odwzorowana na dużym ekranie, wzruszająca historia małego chłopca, który miał widzieć Niebo („Niebo istnieje… naprawdę”).

 

Ale dajemy „Linii życia” szansę na udowodnienie widzowi, że nie zmarnował pieniędzy wydanych na bilet do kina. Patrzymy zatem na inicjatorkę wspomnianego przedsięwzięcia, którą jest urocza Courtney. Do swojego skrywanego w tajemnicy projektu wciąga ona dwójkę znajomych z roku. Jej motywacja początkowo nie wygląda na podbudowaną kwestiami duchowymi, lecz na czysto materialną. Reżyser szybko uzasadnia nam ten tok myślenia. Świat przedstawiony w filmie jest ilustracją brutalnej i przebiegłej walki o posady lekarskie w amerykańskich klinikach. Każdy student próbuje zaimponować przełożonym wiedzą i szybkością działania, zarazem z pogardą odnosząc się do kolegów. Przyjaźnie i związki w tym otoczeniu oznaczają jedynie kłopoty, więc każdy bohater zachowuje się mniej lub bardziej egoistycznie.

 

Wspomniana Courtney ma prostą receptę na sukces: chce odbyć osobiście „podróż na drugą stronę”, poprzez wywołanie u siebie śmierci klinicznej, aby przeanalizować później zapis pracy umierającego mózgu i na podstawie pozyskanych informacji stworzyć innowacyjny raport. Dwoje znajomych jest jej potrzebnych do reanimacji, dlatego chce podzielić się z nimi przyszłym sukcesem, czyli przepustką do wielkiej kariery lekarskiej.

 

Realizacja jej pomysłu od początku napotyka na problemy. W ich wyniku grono osób wtajemniczonych w projekt powiększa się o dwie kolejne postaci studentów, odbywających praktyki w tym samym szpitalu: Marlo i Raya. Nie uprzedzając dalszych zdarzeń, zatrzymajmy się w tym miejscu, aby wskazać to, co buduje siłę omawianego filmu. Jego główni bohaterowie stawiają pytania typowe dla współczesnych dwudziestolatków pędzących za pieniędzmi i niezależnym, wyzbytym zobowiązań życiem. Żyjąc bez Boga, chcą przy okazji szaleńczego pomysłu zaspokoić swoją ciekawość i przeżyć pociągający ich eksperyment. Ten stan ludzkiej fascynacji i niemal uzależnienia od podwyższonego poziomu adrenaliny we krwi dobrze naszkicowali odtwórcy ról piątki studentów.

 

Doświadczenie samej Courtney skłania do pójścia w jej ślady kolejnych śmiałków. Problem pojawia się w momencie, gdy efekty eksperymentu stawiają przed każdym z nich poważne moralne wyzwania. Okazuje się wówczas, że doznanie „śmierci klinicznej” u każdego z nich wywołuje niesamowitą traumę.

 

Jamie to jeden z kolegów Courtney, który dał się namówić na udział w eksperymentach. Bogaty, rozkapryszony imprezowicz po chwilowym opuszczeniu swojego ciała konfrontuje się z kobietą, z którą współżył przed kilkoma laty. Gdy okazało się, że dziewczyna jest w ciąży, zamówił dla niej… zabieg zabicia poczętego dziecka i porzucił ją, nie interesując się nawet tym, co miało się stać w tzw. klinice aborcyjnej. Teraz na każdym kroku prześladują go tamte wydarzenia. Wraz z głosem płaczącego noworodka i wieloma innymi coraz bardziej drastycznymi znakami, od których Jamie mógłby dostać właściwie psychozy, dokonuje się w nim coś zgoła innego. Przyszły lekarz z dnia na dzień przebywa długą drogę w kierunku gorzkiej refleksji nad swoimi czynami. Czy ma na sumieniu niewinne istnienie? Co stało się z porzuconą dziewczyną? Na te pytania musi odnaleźć odpowiedzi. To jedyne wyjście wobec wszechogarniających wyrzutów sumienia i znaków Opatrzności, które stają się coraz bardziej jednoznaczne i zwiastują szykowany dla niego bilet w jedną stronę, wprost do piekła. Odpowiedzi to jednak nie wszystko – Jamie zapragnie odpokutowania za winy i przewartościowania całego swojego życia.

 

To tylko jedna z pięciu poruszających historii, splecionych ze sobą w ramach próby wejścia w buty Stwórcy i zapanowania nad granicą życia i śmierci. Co istotne, każdy z członków tajnej komitywy eksplorującej zagadkę granicy między życiem a śmiercią jest postacią dość oryginalną, posiadającą osobiste grzechy, które odzywają się w przebudzonym sumieniu. Skala tych przewin jest różna pośród bohaterów, inaczej też reagują oni na kolejne znaki, jakie pojawiają się w ich życiu w związku z pytaniem o podsumowanie ich życiorysów, jakie nie do końca świadomie wystosowali do Stwórcy.

 

Tym sposobem otrzymujemy obraz niezwykle sugestywny, pełen niedopowiedzeń, które jednak prowadzą refleksję w konkretnym kierunku. Tutaj nikt nie używa słowa „Jezus” – tylko skrajnie pyszny i przygłupawy Jamie mówi początkowo tak o sobie, gdy udaje mu się poprawnie zdiagnozować dolegliwości u kilku pacjentów. Nie ma też odwołań do Pisma Świętego i jakichkolwiek konotacji z nauczaniem Kościoła. Wszystko ma być zagrane bardzo przyziemnie i laicko. Jak sam przyznał Niels Arden Oplev, w ten sposób chciał pokazać szaleńcze próby studentów – poprzez wysunięcie na pierwszy plan medycznych procedur, leków i wszystkiego, co ma służyć ratowaniu ludzkiego życia. Notabene, do tej strony ekranizacji recenzenci szybko zgłosili garść krytycznych uwag.

 

Ale nie można uciec od zasadniczej wymowy filmu – pośmiertnego rozliczenia ludzkich win i czekającej kary. To jest największa wiedza, jaką młodzi studenci wynieśli ze swojego obcowania ze śmiercią – po „drugiej stronie” nie ma żadnej nicości. Można za to zobaczyć najciemniejsze strony swojego życia oraz namiastkę Czyśćca lub nawet wiecznego potępienia.

 

Film „Linia życia” to fikcyjna projekcja pomysłów Opleva i próba ponownego odwzorowania głównego motywu pierwowzoru z roku 1990. Niestety, ekranizacja ta jest zakłócona zupełnie bezsensownym i wulgarnym w formie motywem seksualnego związku, jaki zaczyna się tworzyć między parą głównych bohaterów. Jego przypadkowość wywołuje wrażenie sztucznej zewnętrznej ingerencji w scenariusz. Motyw tworzy jedna scena zupełnie przypadkowego i nieuzasadnionego w ciągu zdarzeń stosunku seksualnego, która nie tylko wystawia reżyserowi skandaliczne świadectwo, ale też stawia pod znakiem zapytania wiarygodność moralnych tez, stawianych w filmie.

 

Gdyby jednak pozbyć się rzeczonej sceny, wówczas – przy wszystkich drobniejszych błędach i niedopowiedzeniach – obraz ten tworzy przesłanie bardzo sugestywne. Krzyczy wręcz w kierunku wszelkiej maści ateistów, agnostyków, obiektywistów, materialistów i zwolenników aborcji: każdy wasz grzech jest policzony niczym włosy na głowie i dokładnie zapamiętany przez Tego, który za dobre wynagradza i za złe karze. Jeśli sami nie zrobicie rachunku sumienia, Bóg dokona go za was i sprawiedliwie ukarze za wszystkie niegodziwości. Owa sprawiedliwość jest też w filmie zaakcentowana – odpowiednio wyższą zapłatę otrzyma ten, który zamachnie się na nienarodzone życie wobec kogoś, kto obmawia i szkaluje innych ludzi.

 

Prawdziwą drogą prowadzącą do uwolnienia się od grzechów jest ich szczere wyznanie, żal i postanowienie poprawy, pokuta i zadośćuczynienie bliźnim. W przesłaniu ukazanym w „Linii życia” brakuje jednak właściwej puenty – takiej, jaką serwuje choćby głośny „Rytuał” Mikaela Hafstroma. Film Opleva slalomem unika nawiązań do sakramentu pojednania i w ogóle do niepodważalnej roli Kościoła w procesie oczyszczania z grzechu. Żaden człowiek samodzielnie nie rozgrzeszy się ze swej przeszłości, choćby bardzo starał się naprawić jej błędy i wobec samego siebie stanął w prawdzie grzechu. Boża łaska jest na wyciągnięcie ręki, ale trzeba chcieć po nią sięgnąć. Świadomość wszystkich tych nauk, które trwają na kartach Ewangelii, ułatwi każdemu katolikowi refleksję nad dalszą drogą duszy po tym, gdy opuści jego ciało.

 

Tom

 

„Linia życia”. Reżyseria: Niels Arden Oplev, scenariusz: Ben Ripley, produkcja USA.

Premiera 29 września 2017 (Polska), 25 września 2017 (świat). Czas trwania: 1 godz 50 min.

 

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie