16 sierpnia 2017

Puszcza Białowieska: Jak z kornika zrobić polityka

(Fot. Rafal Wojczal / FORUM)

Trwa wojna, jaką organizacje nazywające siebie ekologicznymi wytoczyły polskiemu rządowi, a szczególnie ministrowi środowiska Janowi Szyszko, kiedy ten zdecydował się ratować Puszczę Białowieską przed starciem jej na próchno przez korniki. Ostatnia odsłona tego konfliktu to decyzja Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, podjęta zapewne pod presją międzynarodówki ekologicznej Greenpeace. Zgodnie z wyrokiem, Polska powinna natychmiast zaprzestać wycinki sanitarnej na terenie puszczy.

 

Polski rząd, dobrze wiedząc, że respektowanie orzeczenia trybunału oznacza dla lasu wyrok śmierci, po prostu nie stosuje się do werdyktu. Likwidacja chorych drzew trwa więc dalej – i dobrze, bo usunięcie każdego „zakornikowanego” oznacza uratowanie życia kilku innym, zdrowym okazom. – Obecnie w Puszczy Białowieskiej jest około 1,3 mln zarażonych kornikiem drzew. Trzeba je wyciąć jeszcze w tym roku, bo zniszczenia będą znacznie większe – mówi minister środowiska. Jan Szyszko cierpliwie objaśnia w mediach arkana pracy leśnika, ale dla niektórych jest to tylko „wołanie na puszczy” – w tym przypadku Białowieskiej.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Kornika zaprosili towarzysze z czasów PRL

„Wojna o puszczę” trwa więc dalej. Czy Polakom znane są jednak jej wszystkie źródła i aspekty? Spróbujmy rzucić światło na kilka z nich. Najpierw postawmy pytanie, które dziwnym trafem w debacie o Puszczy Białowieskiej pada niezwykle rzadko albo i wcale. Co doprowadziło do tak zmasowanego ataku kornika na puszczańskie świerki? Odpowiedzi należy szukać w zmianach środowiska w otoczeniu puszczy, dokonanych w okresie socjalizmu. Chodzi tu głównie o zabiegi hydrotechniczne i melioracyjne, które w tamtych latach prowadzono, przeważnie nie licząc się z konsekwencjami, jakie przyniosą one dla przyrody. Wówczas bowiem najważniejsza była wola partyjnego aparatu i trzeba ją było wykonać bez względu na koszty.

 

W tym przypadku zapadła decyzja o budowie na Narwi ogromnego zbiornika, zwanego dziś „Siemianówką”. Oficjalnym powodem inwestycji był niedobór wody w ówczesnym województwie białostockim, a nieoficjalnym (wydaje się, że bardziej wiarygodnym) – zachcianka tuzów z komitetu wojewódzkiego PZPR. Chcieli oni zafundować sobie „pod nosem” sztuczne jezioro, przy którym mogliby luksusowo wypoczywać po trudach utrwalania władzy ludowej. Teren jest do tego idealny – jezioro, a przy nim Puszcza Białowieska, do której można wpadać na „polowanko”, np. na żubra.

 

Puszczy jednak realizacja pomysłu ludzi partii nie wyszła na zdrowie. W ciągu bowiem kilkudziesięciu lat od czasu powstania „Siemianówki”, która zajmuje niebagatelną powierzchnię 3 250 hektarów (aby ją zbudować wysiedlono i zalano co najmniej 5 wsi), w Puszczy Białowieskiej bardzo mocno obniżył się poziom gruntowy wód. To bardzo zaszkodziło drzewostanowi, zaś szczególnie mocno dotknęło  świerki, odznaczające się płytkim systemem korzeniowym. Bez dostatecznej ilości wody mocno osłabły, a na to czekały tylko korniki, które bezzwłocznie przypuściły zmasowany atak. Trzeba wiedzieć, że kornik obsiada świerki słabe, stare i chore. Tak więc, gdyby iglaki miały tyle wody, ile potrzebują, robak nie wyrządziłby w puszczy aż tak wielkiego spustoszenia.

 

Dzieła zniszczenia dopełnił wydany przez rząd PO na życzenie Greenpeace zakaz wycinki chorych drzew w Puszczy Białowieskiej.

 

Ekolodzy trąbią na cały świat, że puszcza obroni się sama. Dodają jeszcze, że człowiek nie może ingerować w naturalny system. Spóźnili się jednak z tymi dobrymi radami co najmniej o jakieś 30 lat. Powinni tak wówczas radzić m.in. komunistycznym budowniczym zalewu „Siemianówka”, bo to oni bardzo silnie zaingerowali w środowisko naturalne, które przez to, tak naprawdę przestało być naturalne. Obecna wycinka sanitarna jest jedynie próbą zatrzymania dewastacji puszczy, która rozpoczęła się za czasów PRL, a nawet wcześniej, bo i zaborcy, i okupanci, a nawet pewna angielska firma w okresie międzywojnia, dali się lasowi mocno we znaki. To jednak całkiem inna opowieść.

 

Wracając do tego, co dziś Puszczy Augustowskiej naprawdę zagraża, można by na pewno wymienić dwóch jej szkodników – i to gorszych od korników. Chodzi o utopijne podejście do ochrony lasu  prezentowane przez niektóre organizacje ekologiczne oraz wspierające je środowiska polityczne i medialne. Te siły nie po raz pierwszy zwierają swoje szeregi, bynajmniej nie w interesie Puszczy Białowieskiej, ale po to, by ogłaszając się jej obrońcami, osiągnąć własne cele ideologiczne, finansowe i polityczne.

 

Powtórka z niedawnej historii

Ostatnią tzw. wojnę o puszczę środowiska te prowadziły kilka lat temu (2009-2012), kiedy to za rządów PO, próbowano odgórnie powiększyć obszar Białowieskiego Parku Narodowego. Realizacja tego pomysłu tzw. ekologów w żaden sposób nie poprawiłaby bezpieczeństwa pierwotnej, bezcennej części puszczy, gdyż ta już od dawna jest objęta maksymalną ochroną w Parku Narodowym. Utrudniłaby jednak bardzo życie miejscowej ludności, która od pokoleń żyje z puszczy i ją najlepiej chroni. Dlatego też odpowiednie samorządy zdecydowanie sprzeciwiły się projektowi, co miało w tej sprawie wagę decydującą. Dla PO, która chciała się wspomnianym rozszerzeniem przypodobać międzynarodówce Greenpeace, okazało się to klęską polityczną, bo wyborcy, których miała w tych rejonach mnóstwo, odwrócili się od niej. Teraz większość z nich zasiliła szeregi elektoratu PiS, partii działającej w puszczy zgodnie z ich oczekiwaniami. Działacze Greenpeace zapowiedzieli wówczas, że jeśli chodzi o puszczę, nie jest to ich „bój ostatni”, a obecne wydarzenia są tego dowodem.

 

Co natomiast można jeszcze powiedzieć o utopijnej, a więc niebezpiecznej postawie organizacji ekologicznych – takich jak m.in. wspomniana Greenpeace – które na sztandarach wypisały sobie hasło: „nie ingerować w przyrodę”? Przecież tak samo kilka ładnych lat temu postąpiły w przypadku Biebrzańskiego Parku Narodowego. Najpierw, zgodnie z żądaniem ekologów, ministerstwo środowiska zabroniło tam rolnikom kosić okoliczne łąki (co robili od stuleci), bo niby miało to szkodzić przyrodzie. W wyniku tej błędnej decyzji z nieskoszonych, zarośniętych łąk wyniosły się rzadkie gatunki ptaków, które nie mogły już tam zakładać gniazd. Ministerstwo poszło po rozum do głowy, zniosło zakaz koszenia i zaczęło prosić, namawiać, wręcz błagać rolników, żeby powrócili do dawnego obyczaju. Problem w tym, że po latach dawne łąki łąk już nawet nie przypominały. Trzeba było znaleźć rozwiązanie. Kosztem podatników, od dłuższego już czasu przeznaczane są pokaźne sumy na wynajęcie firm, które łąki koszą specjalnie przystosowanymi ratrakami. Czy rzadkie okazy ptaków powrócą na swoje niegdyś tereny? O to być może trzeba zapytać tzw. ekologów. Oni ponoć najlepiej znają się na przyrodzie.

 

Adam Białous

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie