16 sierpnia 2012

Przybytek ciszy

(thePilot08 / sc.hu)

Miasto to kiedyś nawiedziło gigantyczne trzęsienie ziemi. Dzielni mieszkańcy wznieśli większość zburzonych budynków na nowo. Wśród nich także ten wyjątkowy. Nieco oddalony od głównej części miasta. Z aureolą świętości i spokoju. Tak nieprzystającego do latynoskiej koncepcji pojmowania rzeczywistości. A jednak się przyjęło. Franciszkański klasztor La Recoleta. Przybytek ciszy.

 

Jest naprawdę gorąco. Upalnie wręcz. O ósmej rano jeszcze jakoś się spacerowało, ale teraz?… Wskazówki zegara wystawionego na sklepową witrynę na jednej z uliczek prowadzących do Plaza de Armas wskazują południe. No, tak… Najgorszy czas na wychodzenie z domu. Zwłaszcza, że mamy styczeń, a to pora w Peru najcieplejsza. Czym prędzej trzeba zmienić uliczkę na taką, która biegnie ze wschodu na zachód. Tylko na tego typu uliczkach, gdy zajmie się prawy chodnik, ma się szanse na spacer w cnieniu białych murów okolicznych domostw. W przeciwnym wypadku słońce nas zniszczy. Idąc na południe spali nam kark. Idąc na północ, nic nie zobaczymy. Trzeba skręcić. Koniecznie.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Dobrze, że moja trasa prowadzi właśnie na zachód miasta. Jakoś może dojdę? Uliczki są zupełnie puste. W dodatku jeszcze ta biel tutejszych ścian. Większość budynków miasta została wzniesiona przy udziale materiałów pochodzących w okolicznego wulkanu Misti. Stąd Arequipę, po której teraz spaceruję, często nazywa się „Białym Miastem”.

 

Białe jest jednak przede wszystkim centrum. Turystyczna Starówka okolic wspomnianego Plaza de Armas. Daje się odczuć, że opuściłem najbardziej popularne wśród turystów rejony Arequipy. Wokoło mnie coraz więcej drewnianych zaułków. Ubogich domów. Ale nadal pusto. Uliczka La Recoleta. Już niedaleko.

 

To właśnie na tej ulicy znajduje się omijany przez turystów zakątek ciszy Arequipy. Mało znany klasztor Franciszkanów. Nieodwiedzany przybytek ducha braci zakonu tego najbardziej uśmiechniętego ze wszystkich świętych. Monasterio de la La Recoleta. Przybytek ciszy.

– Proszę uprzejmie. Oto bilet – mówi półszeptem pani, która, gdy zobaczyła mnie przekraczającego próg klasztoru specjalnie musiała wejść do kasy. Tak, faktycznie . Nie za wiele tu turystów. Póki co jestem jedyny.

Jeszcze krótka informacja, gdzie co się znajduje. Pani ewidentnie czuje misje. Swoją drogą, trudno się dziwić. Skoro jestem dziś pierwszy i nie wiele zanosi się na to, że będą kolejni, trzeba skorzystać z okazji do pogadania. Miło mi. Naprawdę.

 

Grube, klasztorne mury szczelnie utrzymują najlepszą dla człowieka temperaturę. Tak, jakby w całej Arequipie tylko tutaj: w miejscu świętej kontemplacji braci zakonnych człowiekowi mogło być naprawdę dobrze. Zachodzę na krużganek. Obłe łuki zdobią strop malowniczego wirydarzu. Wszystko surowe i takie… proste. Bez zbędnych ozdobników. Prócz zieleni. Ta jest widocznie pielęgnowana. Na środku niewielkie źródełko. Przystrzyżone gałęzie traw, kwiaty. Bardzo pięknie. Bardzo.

 

Trudno tutaj przebywać i nie wyczuć tej atmosfery. Wyjątkowego klimatu skupienia i mistyki. Ascetyczne, grube mury. Malownicze krużganki. Jest i gablota poświęcona zwierzętom. Są korpusy owadów, motyle. Finał jednak wciąż przede mną. Na wyższym poziomie. Dosłownie i w przenośni. Trzeba jeszcze chwilkę poczekać. Ojciec musi przyjść i otworzyć drzwi znajdującego się na pierwszym piętrze pokoiku. Cała ta operacja dodaje całemu tłu sytuacji jeszcze większego kolorytu średniowiecznego klimatu. Oto potężny pęk kluczy, drewniane drzwiczki klasztoru. Cisza… Skrzyp zawiasów. I oto jest. Klasztorna biblioteka.  Jedna z najpiękniejszych bibliotek, jakie było mi dane zobaczyć. Z ponad dwudziestoma tysiącami woluminów, wśród których mnóstwo białych kruków.

 

Skrzypiące deski podłogi. Zabytkowy kurz na większości dzieł. Wielki Mszał z otwartymi stronicami na śpiewie. Zastygły. Taki jakby dosłownie przed chwilą kantor skończyć śpiewać i odszedł nie zamykając księgi, z której czytał nuty. Idę dalej. Spokojnie, powoli. Jak na tego typu miejsce przystało. W powietrzu czuć woń historii. Historii zakonu, którego koleje losu zaprowadziły na daleki, latynoski ląd. Na wąskich półkach dostrzegam działa wybitnych myślicieli chrześcijaństwa. Są też, rzecz jasna, biblie, katechizmy, brewiarze… Większość z skórzanych oprawkach. W sumie zgromadzono tutaj 30 000 tomów. Wśród nich także takie z XVI wieku. Bezcenna kolekcja.

 

Przy wyjściu z biblioteki na tarasie dostrzegam czarne kształty. Z bliska nie potrafię rozróżnić, co przedstawia . Potrzeba kawałek odejść, by zorientować się, że to cień sylwetki patrona zakonu franciszkanów. Pod nim klęczący współbrat. Nad całością niewielka latarenka. Podejrzewam, że widok, jaki roztacza się w tym miejscy po zmroku to wybitne dzieło gry światła i cienia.

 

Czas schodzić. Przed nami jeszcze widok na panoramę Arequipy. Niestety, troszkę rozczarowujący. To miasto nie jest do podziwiania lotu ptaka. Zdecydowanie nie. Lepiej pochodzić po tutejszych uliczkach. Posmakować życia z poziomu jego mieszkańców. Czas więc wracać na dół. O, a’propos spacerowania: dużo sympatyczniej spaceruje się po ocienionym dziecińcu klasztoru. Pomiędzy wysuszonymi kaktusami. W aurze ciszy i mekki spokoju. To miejsce zaraża swoją ulotną mistyką. Jest urocze i surowe zarazem. Mam wrażenie, że oto znalazłem się w otulinie modlitewnego kordonu. Zza murów słychać co pewien czas latynoski gwizd, klaksony. Ale to i tak z rzadka. Tutaj, w klasztorze La Recoleta jest też latynoski świat. Może nieco wyciszony. Zmieniony. Świat okiem mieszkających tutaj franciszkanów.

 

Stefan Czerniecki

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie