1 czerwca 2018

Przeciwnicy polityki wschodniej: ojciec Alessio Ulisse

(Fot. Unsplash, Wikimedia)

Wśród najzagorzalszych przeciwników watykańskiej Ostpolitik należy pamiętać o postaci wyróżniającej się niezwykłą postawą kulturalną i moralną: ojcu Alessio Ulisse Floridi (1930‑1986).

 

Ojciec Floridi, który bardzo wcześnie został członkiem Towarzystwa Jezusowego, był studentem Papieskiego Kolegium Rosyjskiego, gdzie doskonale opanował język rosyjski, zaś w 1949 roku otrzymał święcenia kapłańskie w obrządku bizantyjskim. Miał nadzieję, że będzie częścią podziemnego apostolatu w Rosji, jak niektórzy jego współbracia. Przełożeni jednak chcieli, by pracował w czasopiśmie „La Civiltà Cattolica”, które było dumą i radością Towarzystwa. Ojciec Floridi stał się sowietologiem par excellence, publikował artykuły pisane na podstawie własnej lektury gazet, czasopism i dokumentów pochodzących bezpośrednio ze Związku Sowieckiego. Jego pełne uwag i osobistych komentarzy teksty były czytane i cenione za rzetelność przez samych komunistów, zarówno we Włoszech, jak i za granicą.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Wybór Jana XXIII i zwołanie Soboru Watykańskiego II były punktem zwrotnym w życiu „La Civiltà Cattolica”. W zamieszczonym 20 grudnia 1986 roku nekrologu ojca Floridi redakcja jezuickiego czasopisma napisała, że zmarły opuścił je, ponieważ życie publicysty było dlań zbyt „statyczne i osiadłe”. W rzeczywistości, jak powiedział mi osobiście ojciec Floridi, został nagle zwolniony za to, że nie uginał się pod naciskami przełożonych. Prosili oni go, by wobec komunizmu stosował maksymę świętego Franciszka Salezego: „więcej much złapie się na łyżkę miodu niż na beczkę octu”. Taką samą rozmowę przeprowadzili z ojcem Giovannim Caprile (1917-1993), który z kolei przyjął tę sugestię i z nieprzejednanego krytyka stał się apologetą masonerii.

 

Ojciec Floridi przypomniał, że jezuicki ślub posłuszeństwa nie jest bezwzględny, jak się często sądzi, lecz po prostu zobowiązuje zakonników: „udać się wszędzie, gdzie Jego Świątobliwość wyśle ich między wiernych i niewiernych” (Konstytucja § 7). Nie cofnął się, kiedy zapadła decyzja, że należy go wysłać jak najdalej od Villa Malta, siedziby „La Civiltà Cattolica” w Rzymie. Trafił więc najpierw do środowiska rosyjskich uchodźców w Brazylii, następnie zaś do Stanów Zjednoczonych, gdzie kierował owocną misją wśród ukraińskich katolików obrządku wschodniego, nie ulegając nigdy nowemu trendowi.

 

Kiedy poznałem go w 1977 roku, ojciec Floridi był potężnym pięćdziesięciosiedmiolatkiem z czarną brodą okalającą szczerą, jowialną i pogodną twarz, charakterystyczną dla rodowitych Romani de Roma. W 1976 roku w wydawnictwie La Casa Matriona opublikował książkę Mosca e il Vaticano („Moskwa i Watykan”), przetłumaczoną na różne języki i do dziś pozostającą tekstem o kapitalnym znaczeniu dla badania stosunków między Stolicą Apostolską a Kremlem. 28 listopada 1977 roku udzielił obszernego wywiadu dla miesięcznika „Cristianità”. Przytaczam go poniżej w całości. Czytając ów tekst ponownie, mam wrażenie, że analiza historyczna Floridiego pomaga nam dogłębnie zrozumieć zarówno wczorajszą, jak i dzisiejszą „politykę wschodnią”.

 

In tema di dissenso e di Ostpolitik – „Na temat dysydencji i Ostpolitik”

„Cristianità” nr 32 (1977), ss. 3-4.

 

Perspektywa, z której napisał Ojciec książkę poświęconą Moskwie i Watykanowi, jest niezwykła. Publikacja nosi podtytuł: Radzieccy dysydenci w obliczu „dialogu”. Polityka „odprężenia” między Stolicą Apostolską a Kremlem oceniana jest z punktu widzenia sowieckiej dysydencji. Dlaczego zainteresował się Ojciec sowieckimi dysydentami?

To bardzo proste. Nieustannie badam Związek Sowiecki i „człowieka sowieckiego”, człowieka, którego natura nie różni się od naszej, pomimo nienaturalności reżimu, w którym on żyje. W rezultacie zacząłem uświadamiać sobie, że w tym świecie dzieje się coś, co zaczyna wywoływać reakcję.

 

Czy ta reakcja ograniczona jest do elity kulturalnej, czy też rozciąga się na ludzi sowieckich? Istnieje w istocie podejrzenie, że to nie jest dostatecznie głęboko zakorzenione zjawisko, ale nieledwie kulturalna „moda”…

To zjawisko nie jest absolutnie ograniczone do elity intelektualnej. Zwłaszcza dysydencja religijna rozpowszechniona jest w dużych grupach społeczeństwa. Myślę tu na przykład o katolikach ukraińskich i litewskich, baptystach, o podziemnym Kościele prawosławnym, zwolennikach ojca Dudki czy nawet o tym, co się dzieje w Polsce, gdzie opozycja rośnie i szerzy się wśród robotników. Trzeba jednak powiedzieć, że rzeczywistość dysydencji nie zawsze musi się pokrywać z obrazem, jaki funkcjonuje na Zachodzie. Właściwie tylko pewien rodzaj dysydencji znany jest na Zachodzie, mianowicie ten przefiltrowany przez kanały intelektualne. Mniej wiadomo natomiast o rzeczywistości dysydencji religijnej tych narodów.

 

Jaka jest więc w oczach dysydentów ocena „dialogu” między Moskwą a Watykanem?

Skrajnie negatywna. Dysydenci nie mają najmniejszego zaufania do tego dialogu, którego konsekwencji właśnie doświadczają. Powinni być beneficjentami takiej polityki odprężenia, a faktycznie są jednak jej ofiarami. Pozwolę sobie dodać, iż wydaje się mi niepojęte, że po stronie katolickiej istnieje chęć rzucania na nich cienia niepewności i podejrzeń. Nawiązuję do artykułu – autorstwa jednego z moich szwajcarskich współbraci, ojca Hotza – który ukazał się w „La Civiltà Cattolica” i którego tezy, swoją drogą, zostały znakomicie obalone przez pańskie pismo. Wydaje mi się paradoksalne, że podczas gdy dysydenci zaklinają zachodnich katolików, by nie ufali temu dialogowi, to właśnie katolicy na Zachodzie wywołują podejrzliwość i nieufność wobec dysydentów.

 

Jaki interes ma Kreml w tym „dialogu”?

Dzięki dialogowi Związek Sowiecki zyskuje milczenie Watykanu. A to milczenie osłabia wewnętrzną i zewnętrzną opozycję reżimu komunistycznego, przyczyniając się tym samym do wzmocnienia wewnętrznej pozycji imperium sowieckiego i sprzyjając jego międzynarodowej ekspansji. Oczywiste jest, że Moskwa dąży do uzyskania poparcia Rzymu, aby w ten sposób zwiększyć swoją „wiarygodność” na szczeblu międzynarodowym. Im bardziej dąży się do odprężenia, tym bardziej wzmaga się napięcie wewnętrzne.

 

A jakie, zdaniem Ojca, motywy skłaniają Watykan by dążyć do „dialogu” z Kremlem?

Tutaj sprawa jest bardziej skomplikowana. Powiedziałbym, że możemy wskazać przynajmniej dwa kierunki strategiczne. Pierwszy, dyplomatyczny, związany z konkordatem, zmierza do osiągnięcia pewnego modus vivendi między Watykanem a państwem komunistycznym w celu zapewnienia międzynarodowego „pokoju”, a także możliwości funkcjonowania struktur Kościoła katolickiego na terenach imperium sowieckiego. Watykan woli zatem ignorować Kościół podziemny – który prowadzi heroiczny apostolat za żelazną kurtyną – aby ustanowić nowe rodzaje relacji „jawności” z władzami komunistycznymi. Oznacza to na przykład, że biskupi katoliccy muszą mieć sowieckie placet na swoją nominację. Tą strategią kieruje arcybiskup Casaroli i jego sekretariat. Casaroli osobiście opracował wystarczająco wyraźny program w swojej rozprawie „Stolica Apostolska i Europa”, wygłoszonej w Mediolanie 20 stycznia 1972 roku.

 

Wspomniał Ojciec o drugiej polityce…

Owszem, nazwałbym ją „ekumeniczną”, steruje nią Sekretariat do spraw Popierania Jedności Chrześcijan pod kierownictwem kardynała Willebrandsa. Mówimy tu o „dialogu ekumenicznym” między Kościołem rzymskokatolickim a Prawosławnym Patriarchatem Moskiewskim. To właśnie sam Willebrands, a potem sekretarz Sekretariatu, „prowadzili rozmowy” (podczas pobytu w Moskwie, od 27 września do 2 października 1962 r.) na temat udziału przedstawicieli rosyjskiego Kościoła prawosławnego jako obserwatorów Soboru Watykańskiego II.

Rosyjscy delegaci byli w istocie pierwszymi prawosławnymi obserwatorami obecnymi w Rzymie od samej inauguracji Soboru wieczorem 11 października. W rzeczy samej, dokładnie w tym momencie delegacja prawosławna jest w Kolegium Rosyjskim – tutaj, jak zwykle, na pielgrzymce. Komunikat agencji prasowej ANSA podaje, że „spotkania” odbywają się w ramach wzajemnych wizyt między Stolicą Apostolską a Rosyjskim Kościołem Prawosławnym, równocześnie z wizytą delegacji watykańskiej w Patriarchacie Moskiewskim. Sobór watykański II był zatem historycznym „punktem zwrotnym” w przebiegu stosunków między Kościołem rzymskim a Patriarchatem Moskiewskim, przyjmującym wcześniej silnie antykatolicką postawę.

 

Jakie, ojca zdaniem, są przyczyny tego zwrotu?

Nie możemy zapominać o związku bliskiej współpracy i bezpośredniej zależności Patriarchatu Moskiewskiego od Kremla. Pewne jest, że ze strony Kremla widoczne było duże zainteresowanie blokowaniem wszelkich ewentualnych prób zmierzających do oficjalnego potępienia komunizmu przez Sobór. Rosyjskim gościom nie brakowało okazji, by jasno dawać do zrozumienia, że milczenie w kwestii komunizmu jest warunkiem sine qua non kontynuacji ich obecności w Rzymie. Rosyjski Kościół Prawosławny złagodził swoją „rezerwę” wobec Soboru, dopiero po tym, jak stało się jasne, że Sobór nie potępi komunizmu.

 

Jakie przeszkody napotyka Stolica Apostolska w swoim „dialogu ekumenicznym” z Patriarchatem Moskiewskim?

Główną przeszkodę stanowi dziś problematyczna obecność sześciu milionów ukraińskich katolików zdeterminowanych by pozostać wiernymi swojej tradycji religijnej, historycznej i kulturalnej. Stolica Apostolska nie chce uznać Patriarchatu Ukraińskiego – co jest jedynym sposobem, aby zachować Kościół rzymskokatolicki na Ukrainie, w kraju i za granicą – ponieważ moskiewski Kościół prawosławny wzywa do represjonowania ukraińskich katolików. Watykan dzisiaj ma większe poważanie dla schizmatyckich biskupów metropolitów Nikodima i Pimena niż dla katolickiego patriarchy Slipyja.

 

Skąd te bliskie relacje między Kremlem a Patriarchatem Moskiewskim?

Patriarchat Moskiewski pełni dwie główne funkcje. Pierwsza funkcja, wewnętrzna, polega na filtrowaniu, buforowaniu. Ma utrzymywać wiernych w podległości reżimowi komunistycznemu; celem drugiej, zewnętrznej, jest przekonywanie głów innych wspólnot chrześcijańskich, że komunizm ostatecznie nie jest taki zły, jak go malują, a wręcz przeciwnie – podejmuje wysiłki na rzecz światowego pokoju. Istotna w tym względzie jest funkcja pełniona przez Rosyjski Kościół Prawosławny w gronie Światowej Rady Kościołów, która odmówiła poparcia pokojowych dysydentów sowieckich, podczas gdy nie wzbrania się przed udzielaniem poparcia „dysydentów” – w większości terrorystów – w innych krajach Zachodu.

 

Czy nie uważa ojciec, że Kreml postrzega rozwój swoich stosunków z Watykanem z podobnej perspektywy?

Niewątpliwie. W krajach komunistycznych, gdzie ustanowione zostały stosunki dyplomatyczne lub konkordat, władze wyrażają zgodę na nominację biskupów pod warunkiem, że zaakceptują oni w całości prawo sowieckie, obejmujące oczywiście część dotyczącą religii. W ten sposób rząd przerzuca ohydny ciężar respektowania niegodziwych praw na władze kościelne. Dzisiaj gorliwy ksiądz, który naucza katechizmu, często jest karany przez swojego biskupa, zanim zostanie ukarany przez władze świeckie.

 

Jak wierni reagują na tę dramatyczną sytuację?

Wierni za żelazną kurtyną mierzą się z prawdziwym kryzysem sumienia. Przeważnie rozwiązują go w ten sposób, że wybierają trudną, lecz odważną drogę oporu wobec władz kościelnych. Jest to chyba najbardziej interesujący aspekt tego zjawiska: szerząca się dysydencja sfery świeckiej przeciwko sferze kościelnej. Tak dzieje się na Węgrzech, w Czechosłowacji i na Litwie. Ponad stu litewskich księży zwróciło się do Ojca Świętego, że wolą pozostawać bez biskupa, aniżeli zdradzać mandat udzielony przez Chrystusa.

 

Czy uważa ojciec modus vivendi między Związkiem Sowieckim a Watykanem za niemożliwy?

Obawiam się, że Watykan zapomniał o czymś, co zostało potwierdzone również przez dysydentów podczas konferencji prasowych Sacharowa, mianowicie że Związek Sowiecki chce zniszczenia każdej religii, a więc także religii katolickiej. Nie widzę zatem, jakie elementy mogłyby stanowić podstawę dla modus vivendi między Kościołem Katolickim a ateistycznym komunizmem.

 

Co ojciec myśli o tezie, która głosi, że twardsza postawa Watykanu może stanowić zagrożenie dla pokoju międzynarodowego?

Od dzieciństwa zawsze uczono nas tego, co zawarte jest w Katechizmie: że Boga należy stawiać przed wszystkim innym i lepiej, żeby świat zginął niż popełnić grzech, wykroczyć przeciw Bogu. Katastrofa jądrowa byłaby zatem czymś mniej poważnym niż jeden grzech śmiertelny. Ta wiara wydaje się maleć wśród władz kościelnych, mających obsesję na punkcie dążenia do pokoju za wszelką cenę. Wydaje się, że kwestia ocalenia życia ludzi bierze górę nad kwestią pogwałcenia praw Bożych. To bardzo poważny problem, a jego rozwiązanie spoczywa na teologach, biskupach i papieżu. Im stawiam to pytanie. Wierzę, że taka postawa, która bierze do siebie nauczanie świętego Piotra: „Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi” (Dz. 5, 29), usprawiedliwia religijną dysydencję.

 

Ojciec Alessio Ulisse Floridi zmarł przedwcześnie 7 listopada 1986 roku w szpitalu Regina Apostolorum w Albano (prowincja rzymska) w wyniku nieprzewidzianych powikłań po operacji. Siostry zakonne w szpitalu były zbudowane jego postawą w chorobie. Dzisiaj wzywamy go na „świadka oskarżenia” przeciwko „sprzedawaniu” chińskiego Kościoła reżimowi komunistycznemu przez papieża Franciszka i kardynała Parolina.

 

Roberto de Mattei

Corrispondenza Romana

28 lutego 2018 r.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie