15 sierpnia 2014

Multi-kulti, czyli nieodrobiona lekcja z przeszłości

W przeciągu zatrważająco krótkiego czasu, pomiędzy początkiem lat 70. a wczesnymi latami 90. większość państw cywilizacji zachodniej stwierdziła, że obowiązującą powszechnie ideologią regulującą życie obywateli będzie wcześniej nieznana doktryna multikulturalizmu.

 

Polityka taka nie bazowała na żadnym poparciu społecznym a w niektórych przypadkach musiała się liczyć ze zdecydowanym sprzeciwem (np. we Francji antyemigracyjna partia Le Pena już wówczas cieszyła się około dziesięcioprocentowym poparciem).

Wesprzyj nas już teraz!

 

Z perspektywy dnia dzisiejszego trudno uznać ten jednomyślny zwrot ideologiczny za czysty przypadek. Analizy jak do tego doszło zostawmy jednak historykom, sami zaś skupmy się na podstawowych błędach w założeniach na których opera się multikulturalizm oraz na konsekwencjach jakie one ze sobą niosą – te bowiem sprawy, czy tego chcemy, czy też nie, dotykają nas bezpośrednio niemal codziennie.

Niemal wszystkie problemy i sprzeczności wynikające z doktryny multikulturalizmu można sprowadzić do jednego „błędu założycielskiego”, na którym powstała owa ideologiczna piramida. Tym błędem jest zdecydowany sprzeciw jej zwolenników wobec jednoznacznego zdefiniowania czym tak naprawdę jest “kultura”.

 

Jeśli kiedykolwiek uczestniczyli Państwo modnych obecnie i często organizowanych imprezach wielokulturowych, najprawdopodobniej mogli popróbować egzotycznych potraw, pooglądać kolorowe stroje, których na co dzień nikt nie nosi albo nauczyć się tańców z odległych zakątków świata. Dzieje się tak dlatego, że obecnie słysząc hasło „wielokulturowe społeczeństwo” większość ludzi myśli, że chodzi o to, żeby można było udać się na kolację do meksykańskiej restauracji, chodzić na zajęcia tai-chi albo nosić spodnie zainspirowane postacią Alladyna. I gdyby rzeczywiście pojęcie „kultura” odnosiło się tylko do takich rzeczy, istnienie społeczeństwa multikulturowego byłoby faktycznie możliwe (chociaż biorąc pod uwagę naturę ludzką nie do końca pewne). Nie jest nawet wykluczone, że społeczeństwo takie mogłoby żyć we względnym spokoju i harmonii. Niestety okazuje się, że kiedy rozważy się i wyartykułuje głębsze znaczenie słowa „kultura”, natychmiast objawiają się defekty multikulturalizmu czyniące z tej doktryny niebezpieczną utopię. To głębsze, fundamentalne wprost znaczenie, nie jest tak proste do zauważenia, nigdy też nie będzie miało swoich pięciu minut na imprezach multi-kulti, ale w istocie jest o wiele ważniejsze od tego wszystkiego, co zazwyczaj przywołuje się mówiąc o kulturze.

 

Kultura – coś więcej niż folklor

W swojej esencji słowo „kultura” odnosi się bowiem do zestawu wartości, do których dane społeczeństwo odwołuje się określając swój kodeks postępowania etycznego. Mówiąc prosto, kultura określa, jakie rzeczy w danym społeczeństwie są złe, a które można uważać za dobre. Prawidłowość tę można zilustrować niezliczonymi przykładami. Weźmy choćby najprostszy – Hindusi uważają zabicie krowy za rzecz naganną, zaś spożywanie wołowiny jest dla nich tabu pokarmowym. Z tego też powodu podczas gdy w Indiach za zabicie krowy może nas spotkać kara przewidziana prawem, w Polsce zabijanie krów nie jest nielegalne. Co ważne, nie ma to nic wspólnego z rasą czy przynależnością etniczną, przecież Pakistańczycy, którzy przed podbojem muzułmańskim wyznawali hinduizm obecnie z radością spożywają cielęce eskalopki, nie dotkną natomiast kiełbasy wieprzowej. Dzieje się tak dlatego, że podstawą każdej kultury jest zestaw podzielanych przez daną społeczność wierzeń i przekonań na temat tego, co jest dobre a co złe, często zakorzenionych w religii. Owa hierarchia wartości przekazywana jest w danej społeczności z pokolenia na pokolenie w rodzinach, szkołach oraz miejscach kultu. Zauważmy też, że będzie się ona różniła od hierarchii wartości i przekonań na temat tego, co jest dobre a co złe obowiązujących w innych wspólnotach – to właśnie do tych odmienności odnosi się określenie „różne kultury”. Różne, czyli niejednakowe; każda z kultur ma bowiem inne zrozumienie dobra i zła, rzeczy słusznych i tych, które są naganne. I chociaż istnieją pomiędzy nimi pewne zbieżności, nie ma czegoś takiego, jak złote zasady uznawane przez wszystkich bez wyjątku.

 

Multi-kulti zamyka oczy

Ludzie Zachodu wychodzą często z raczej aroganckiego założenia, że zasady wyryte na kamiennych tablicach z dziesięcioma przykazaniami, zakazujące zabijania, kłamstw, kradzieży i cudzołożenia obowiązują we wszystkich kulturach, nawet jeśli nie są one chrześcijańskie. To oczywiście nie jest prawdą. Zarówno w przeszłości, jak i obecnie możemy znaleźć przykłady wielu kultur, które to, co w tradycji judeochrześcijańskiej jest uznane za grzech pojmują jako cnotę. To że współcześnie jedynie nieliczne kultury odbiegają od standardów wyznaczonych przez chrześcijaństwo i Zachód zawdzięczamy ogromnej potędze cywilizacji zachodniej i jej dominacji nad resztą świata. Przecież nawet te zakątki świata, które nie zostały bezpośrednio skolonizowane, pozostawały pod presją możliwej interwencji militarnej, sankcji ekonomicznych lub presji dyplomatycznej, nie wspominając już o wpływach tego, co Joseph Nye nazwał soft power (miękką siłą).

Nie można oczywiście powiedzieć, że wszyscy mieszkańcy krajów Zachodu zgadzają się na zabijanie krów, ani że żaden Hindus nigdy nie skonsumował bitki wołowej. Wciąż jednak oznacza to, że pomimo tych wyjątków większość Hindusów, w odróżnieniu od np. Europejczyków, uważa spożywanie krowiego mięsa za naganne, podczas gdy dla przeciętnego Polaka nie ma w tym nic grzesznego. Jak polityczna poprawność multikulturalizmu radzi sobie z tym faktem? Całkowicie go ignorując. Jako głównego argumentu używa się konstatacji, że ponieważ niektórzy ludzie nie zawsze zgadzają się z tradycjami własnej kultury i nie zawsze robią to, to dana kultura uznaje za słuszne, wszystkie próby generalizowania są nie tylko złe, ale i bezzasadne, a przede wszystkim niesprawiedliwe. Oczywiście jest prawdą, że żaden stereotyp nie powie nam w 100 procentach jak zachowa się jakaś osoba przynależąca do danej grupy. Jest jednak również prawdą, że bazując na tzw. stereotypach możemy czynić pewne założenia na temat tego, jak ludzie należący do danej kultury będą postępować w konkretnych sytuacjach. Dzieje się tak dlatego, że większość ludzi uważa normy kulturowe za ważne i obowiązujące, a zatem stara się ich przestrzegać w swoim życiu, nawet jeśli są to zasady nieskodyfikowane prawem.

 

Pożenić ogień z wodą

Wszystko to wygląda bardzo pięknie i bezproblemowo dopóty, dopóki Hindusi żyją w Indiach a Polacy mieszkają w Polsce. Kiedy jednak przedstawiciele różnych kultur przebywają w jednym kraju sytuacja zaczyna się komplikować. Po pierwsze doktryna multikulturalizmu zakłada, że różne grupy kulturowe będą żyć razem w jednym społeczeństwie zachowując swoje kultury zamiast asymilować się, dostosowując do kultury wiodącej (we współczesnym kontekście, zazwyczaj oznacza to tradycyjną kulturę danego państwa). Co jednak zrobić z następującym fantem: przecież prawa stanowione przez dane społeczeństwo, którymi się ono rządzi są prostym przedłużeniem jego wartości przekonań wypływających z kultury. Zatem w sytuacji kiedy przedstawiciele różnych kultur żyją w ramach jednego systemu legislacyjnego musi dochodzić do napięć pomiędzy odrębnymi systemami wartości.

 

Wiadomo, ze prawo satysfakcjonujące wszystkich jest trudno ustanowić nawet w sytuacji „monokulturowej”. Przy braku homogeniczności zadanie takie staje się po prostu niemożliwe. Nie można bowiem zadowolić Hindusów zabraniając zabijania krów a jednocześnie zezwolić na spożywanie wołowiny w celu uszczęśliwienia wielbicieli steków. Jakie zatem pozostają opcje? Można zadowolić jedną z grup, a kompletnie zignorować drugą. Można skłonić przybyszów do zaakceptowania kultury obowiązującej w ich nowym miejscu zamieszkania. Można ustanowić różne prawa dla różnych ludzi, w zależności od tego do jakiej kultury należą. Ostatecznie, co wydaje się jednak absurdalne, można też oddzielić od siebie różne grupy i pozwolić im na ustanowienie własnych rządów i praw, które będą im odpowiadały. Jak to jednak wygląda w praktyce?

 

Jak goście stają się gospodarzami

W demokracji zazwyczaj to większość narzuca swoją wolę mniejszości. W przełożeniu na mechanizmy i procedury polityczne oznacza to, że kultura mniejsza i słabsza musi się dostosować do obowiązujących zasad oraz praw, które wypływają z kultury autochtonicznej. Z tego zresztą wynika filozofia asymilacji, która w przeszłości obowiązywała w znakomitej większości krajów zachodnich (zaś obecnie obowiązuje w krajach „niezachodnich”). Jest ona wynikiem logicznego rozumowania, bazującego na założeniu, że jeśli ktoś chce być częścią danego społeczeństwa, to powinien wykazywać chęć dostosowania się do kultury, która owo społeczeństwo ukształtowała. Jeśli zaś nie ma takiego pragnienia, to może po prostu taka osoba nie powinna do obcej sobie kultury przybywać i tu się osiedlać (zakładając że nie została do tego zmuszona).

 

Z perspektywy miltikulturalizmu takie założenia są jednak całkowicie błędne. Multikulturalizm opiera się bowiem na przekonaniu, że emigranci nie powinni być zmuszani do porzucania swoich tradycyjnych kultur, ale wręcz przeciwnie, powinni być zachęcani do ich kultywowania, zaś koszty tego powinny być ponoszone przez autochtonicznych mieszkańców kraju, który emigrantów przyjmuje. Nieodłączną konsekwencją takiego postępowania jest to, że prawo obowiązujące w danym państwie będzie musiało zostać dostosowane na potrzeby kultury nowych przybyszów. Można tego dokonać albo ustanawiając całkowicie nowe prawa, albo też ustanawiając wyjątki od praw obowiązujących, które w zależności od kulturowych preferencji obywateli, będą albo nie będą obowiązywać w przypadku danej grupy.

 

To drugie rozwiązanie jest szczególnie popularne w Wielkiej Brytanii (ale nie tylko), gdzie istnieje cały szereg rozmaitych wyjątków, głównie dla muzułmanów, którym np. w różnych sytuacjach pozwala się stosować przepisy prawa koranicznego. Jest to najoczywistszy gwałt na zasadzie równości wszystkich obywateli wobec prawa oraz na zasadzie jednego prawa dla wszystkich. Zanim nastała epoka doktryny multikulturalizmu wszystkie państwa musiały traktować swoich obywateli jednakowo. Dzisiaj to czy i jakie prawo jest stosowane często zależy od miejsca narodzin albo tego, do jakiej kultury człowiek przynależy. Właśnie dlatego muzułmanie, którzy w Wielkiej Brytanii dopuszczają się np. przestępstw na tle seksualnym często są z nich przez sędziów „rozgrzeszani” z powodów kulturowych.

 

Czy historia się powtórzy?

Nawet w monokulturowym społeczeństwie bardzo trudno jest wyegzekwować szacunek i przestrzeganie prawa. W sytuacji, w której część obywateli pewnych zasad nie musi w ogóle przestrzegać, rządy prawa w praktyce nie istnieją, zaś całe społeczeństwo powoli ale nieuchronnie degeneruje się do poziomu plemiennej samowoli. Przynajmniej w tę stronę zdają się ewoluować całe dzielnice Londynu oraz innych angielskich metropolii, które deklarują się jako Sharia zones – strefy szariatu, w których obowiązują przepisy prawa koranicznego. W rezultacie dochodzimy zatem do ostatniej z możliwych opcji, o których pisałam powyżej – chociaż na pierwszy rzut oka wydawała się ona najbardziej kuriozalna. Powoli powstaje archipelag mini-państewek rządzących się własnymi prawami. Czy to nie przypomina jednak trochę punktu, w którym Europa zaczynała swoją podróż ku cywilizacji? Wszystko co multikulturalizmowi udało się do tej pory osiągnąć, to „bałkanizacja” niegdyś potężnych i zasobnych społeczeństw. Trudno powiedzieć, czy takie było właśnie zamierzenie twórców tej doktryny, ponieważ jednak historia, nauczycielka życia, lubi się powtarzać, nietrudno odgadnąć jaka czeka nas przyszłość. Niestety nie jest ona wielokolorowa.

 

 

Monika Gabriela Bartoszewicz

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie