4 listopada 2020

Prof. Grzegorz Kucharczyk: Wezwanie ciągle aktualne

(Fot. Adam Chelstowski/ Forum)

Wśród lektur obowiązkowych w tych dniach na pierwszym miejscu Pismo Święte z krzepiącymi słowami Apostoła – „jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam?” – ale i przestrogą, aby „ten, który stoi, baczy by nie upadł”.

 

Dalej w zestawie widnieje „Potęga smaku” Zbigniewa Herberta, „Poskromienie złośnicy” Szekspira oraz bajka braci Grimm o szczurołapie z Hameln. No i „Biesy” Dostojewskiego.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Czytałem tą powieść po raz pierwszy na studiach. Parę miesięcy temu postanowiłem do niej wrócić, wychodząc z założenia, że może należy ona do tych utworów literackich, które przeczytane za wcześnie, nie zapadają w pamięć. Nie wiedziałem, jak bardzo lektura „Biesów” stanie się jesienią tego roku aktualna. Dokonana przez rosyjskiego pisarza analiza sposobu myślenia, strategii rewolucyjnych biesów, jest jak znalazł w tych dniach, gdy pokolenie JP/JU (od inicjałów pewnego posła z Biłgoraja i pewnego rzecznika rządu PRL) maszeruje ulicami naszych miast.

 

Na jakiej glebie rośnie rewolucja? Piotr Stiepanowicz Wierchowieński, jeden z tytułowych biesów wyjaśnia: „Ledwie utworzy się rodzina lub zjawi się miłość, a z nimi w parze przyjdzie poczucie własności. Zniszczymy to: rozpowszechnimy pijaństwo, plotki, donosicielstwo. Będziemy szerzyli niesłychaną dotychczas rozpustę […] jedno lub dwa rozpustne pokolenia są teraz konieczne. Rozpusta ma być niesłychana, wstrętna, kiedy człowiek staje się niepoczytalnym, obrzydliwym, tchórzliwym, okrutnym, samolubnym bydlęciem – oto czego nam potrzeba!”.

 

Dostojewski przenikliwie zauważył jednak, że droga od człowieka do bydlęcia przemierzana jest bez spektakularnych efektów, codziennie, niemal niezauważalnie. Wkłada w usta Wierchowieńskiego te słowa: „Niech pan słucha, policzyłem już wszystkich: nauczyciel wyśmiewający wraz z dziećmi Boga, jest nasz. Adwokat, broniący oświeconego mordercę tym, że jest on inteligentniejszy od swoich ofiar i nie mógł nie zabić, kiedy mu były potrzebne pieniądze, nasz młokos. Zabijający chłopa, by doświadczyć, jakie to robi wrażenie, nasz. Przysięgli, uniewinniający stale przestępców, są nasi. Prokurator, drżący w sądzie z obawy, że nie jest dość liberalny, nasz. […] Z drugiej strony mamy nieograniczony posłuch wśród młodzieży i głupców. Nauczycieli zalewa żółć; wszędzie ambicyjki ogromnych rozmiarów, apetyt zwierzęcy, niesłychany”.

 

Parafrazując te słowa rosyjskiego biesa i odnosząc je do naszej sytuacji, można powiedzieć, że rektorzy i profesorowie wyższych uczelni drżący z obawy, że nie są dość liberalni i dlatego solidaryzują się ze zwolennikami prawa wyboru do uśmiercania bezbronnych ludzi – są ich; politycy drżący z obawy, by nie wyjść na takich, którzy „dzielą społeczeństwo” – są ich; duchowni drżący z obawy, by nie wyszło na to, że oczekują od uczniów Chrystusa jakiegoś heroizmu, brania swojego krzyża i postępowania za Mistrzem – są ich.

 

Ten ostatni przypadek to prawdziwy „ból bólów”. Oczywiście, obserwując młodych ludzi biorących udział w „marszach śmierci” (w podwójnym sensie, zważywszy na obecność C–19), nastolatek śpiewających na melodię psalmu, że „oprócz aborcji nie brak im niczego”, nie sposób nie przywołać słów arcybiskupa Fultona J. Sheena, który zauważył, że „to nie tyle Credo nie pozwala ludziom zbliżyć się do Chrystusa i Jego Mistycznego Ciała, ile przykazania” i że „przed Bogiem nie ma ucieczki; jest jedynie możliwość powitania Go z nienawiścią zamiast miłości”.

 

Wielu młodych Polaków wybrało tą pierwszą możliwość. Tak to trzeba określić. Dlaczego jednak tak uczynili? Bo są jak owce pozbawione pasterzy. Ci ostatni zaś zamiast przewodzić, dołączyli do stada niezależnych umysłów. A to straszliwy w skutkach brak miłosierdzia, wszak najbardziej liczą się uczynki miłosierdzia co do duszy, zwłaszcza dusz powierzonych im (biskupom, księżom) jako duszpasterzom. Niekiedy trzeba podstawić nogę człowiekowi radośnie biegnącemu szeroką drogą ku przepaści. Zaboli, będzie krwawienie, a może nawet złamanie. Ale uratuje swoje życie, a ten kto mu je uratował, okaże się prawdziwie dobrym Samarytaninem. Nie, jak kapłan i lewita obojętnie mijający ludzi w największej potrzebie, bo cóż zyska człowiek, gdyby na duszy swej uszczerbek poniósł?

 

Prawidłowość w dziejach Zachodu od wieków jest taka sama: stan naszej cywilizacji jest warunkowany duchową i moralną kondycją Kościoła, który stworzył tą cywilizację. Jakie źródło, taka rzeka. Wielokrotnie w wypowiedziach medialnych powtarzałem, że to, co widzimy na ulicach naszych miast w ostatnich dniach, to nie przyczyna, ale skutek. Przede wszystkim skutek marnej i coraz marniejszej – jak widać po kolejnych listach współczesnych „księży – patriotów” (copyright prof. M. Ryba) – formacji księży w seminariach.

 

Zignorowano sformułowane ponad dwadzieścia lat temu wezwania św. Jana Pawła II z encykliki „Fides et ratio” (1998), by powrócić do filozofii bytu (metafizyki), na niej budować zdrową teologię, która umożliwia właściwe uformowanie kapłanów, będących w stanie być prawdziwymi duszpasterzami a nie fellow travellersami modnych ideologii. Zignorowano na poziomie seminariów, jak i na poziomie uniwersyteckim. Emblematyczna pod tym względem jest postawa uniwersytetu, który twierdzi, że jest św. Jana Pawła II.

 

Zamiast wiary i rozumu, mamy wiarę i emocje. Wiara zaś bez rusztowania w postaci właściwie uformowanego rozumu (recta ratio) nie jest w stanie utrzymać się w konfrontacji z tymi, którzy propagują swoje ideologie oparte na zamęcie pojęciowym. Jak kapłan pozbawiony mocnej podstawy filozoficznej będzie w stanie wytłumaczyć młodzieży, czym jest wolność, czym jest miłosierdzie, czym jest tolerancja, czym jest szczęście. Oczywiście mówię tu o księżach dobrej woli, wierzących, nie uwikłanych w jakieś dewiacje doktrynalne i seksualne. Tylko człowiek wolny, może być mężny.

 

Zrównywanie wiary z emocjami, oczywiście „pozytywnymi” emocjami (religia jako feel good factor), prostą droga wiodło do takich konstatacji, jak ta obecnego rzecznika konferencji Episkopatu Polski, że „Kościół nie oczekuje od kobiet heroizmu”. Cóż, dzisiejsze święto to upamiętnienie tych, którzy byli heroiczni, bo tylko ten, „który wytrwa do końca, będzie zbawiony”.

 

Na to nałożył się kryzys społecznego nauczania. Czytając homilie Prymasa Wyszyńskiego, czy listy pasterskie Episkopatu Polski z czasów jego posługi prymasowskiej (wtedy, gdy słowo Prymas było synonimem słowa „Autorytet”), ma się nieodparte wrażenie, jakby się słyszało głosy z innego świata.

 

Jednak nil desperandum. Nierozważnie ogień na palniku zbyt mocno przykręcono w ostatnich dniach i „żaba” zauważyła, że jest gotowana. Wielu młodych (i nie tylko młodych) ludzi wstało z „kanapy” i ruszyło bronić swoich świątyń. Te żywe mury przed Najświętszym Sakramentem (wszak każdy kościół to jedno, wielkie tabernakulum) są oznaką życia. Tego w Irlandii nie było, gdzie „żabę” dogotowano na wolnym ogniu.

 

A więc jeszcze żyjemy. Starej i młodej rewolucyjnej gwardii wychowanej na neomarksistowskich popłuczynach, tym, którzy chcą wulgarnością zastraszyć nas i przekonać, że ulice miast należą do nich, przybyszów z innej cywilizacji; tym, którzy ośmielają się katolikom dawać „ostatnie ostrzeżenia”, odpowiadamy okrzykiem, który pamiętam z czasów, gdy (w 1988 roku) bez godzin rektorskich strajkowało się na uczelniach, pod pałami ZOMO wysyłanego przez tych, którzy dzisiaj wołają na wysokich obcasach: „D… katolikom”; im odpowiadamy – PRECZ Z KOMUNĄ!

 

Grzegorz Kucharczyk

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie