6 listopada 2020

Prof. Grzegorz Kucharczyk: Skąd i po co to braterstwo?

(źródło: pixabay.com)

Pierwsza encyklika o braterstwie ludzi ukazała się w październiku 1939 roku, gdy od miesiąca szalał już najkrwawszy konflikt w dziejach ludzkości rozpętany przez narodowo – socjalistyczną Rzeszę Niemiecką i komunistyczny Związek Sowiecki. Pierwszy kontrahent morderczego paktu zrealizowanego 1/17 września 1939 roku odbierał prawo do życia „podludziom” z „niższych ras”, jak również osobom, wobec których stwierdzono, że mają „życie niegodne życia” (również w październiku wódz narodu niemieckiego A. Hitler wydał dyrektywę do rozpoczęcia akcji T – 4, czyli masowej eutanazji osób nieuleczalnie chorych). Z kolei partner Niemiec eliminował ze świata wszystkie „klasowo podejrzane elementy” – „kułaków”, „byłych ludzi” (w tym przede wszystkim duchowieństwo i arystokrację).

 

W październiku 1939 roku wobec świata, który zaczynał doświadczać – poczynając od Polski – co w praktyce oznaczają listy proskrypcyjne zawierające miliony nazwisk, Ojciec Święty Pius XII nauczał w encyklice „Summi pontificatus”, że przyczyną tego nieszczęścia jest „zapomnienie o istnieniu węzłów wzajemnej solidarności i miłości między ludźmi, na które, jako na konieczność, wskazuje wspólne pochodzenie wszystkich i równość duchowej natury jednakiej u wszystkich, niezależnie od przynależności narodowej, a które są nakazane faktem ofiary, złożonej na ołtarzu krzyża Ojcu Przedwiecznemu przez Chrystusa Pana dla odkupienia skażonej grzechem ludzkości” (SP, 35).

Wesprzyj nas już teraz!

 

W swojej encyklice – nieprzypadkowo objętej zakazem rozpowszechniania zarówno w Związku Sowieckim (tam zakaz rozpowszechniania jakiegokolwiek dokumentu papieskiego obowiązywał od 1917 roku) jak i Rzeszy Niemieckiej – Pius XII przypominał, że „cały rodzaj ludzki” jest „jeden jednością wspólnego pochodzenia od Boga”, „jest jeden jednością natury, która w każdym człowieku składa się z organizmu cielesnego i z duchowej i nieśmiertelnej duszy”. Jako ludzie jesteśmy wszyscy jednością również „ze względu na nadprzyrodzony cel, samego Boga, ku któremu wszyscy winni zdążać, oraz ze względu na środki osiągnięcia tego celu” (SP, 38). I pomyśleć, że są jeszcze dzisiaj ludzie, którzy twierdzą, że Pius XII „milczał” w obliczu ideologii rasistowskiej obowiązującej w Niemczech od 1933 roku jako ideologia państwowa.

 

Przypomniałem sobie o tych fragmentach encykliki Piusa XII czytając najnowszą encyklikę papieża Franciszka „Fratelli tutti”. Od razu rzuca się w oczy różnica stylu obu dokumentów. U Piusa XII rzymska claritas i brevitas. U Franciszka „przegadany” potok słów. Ale przecież nie o styl, czy też nie tylko o styl tu chodzi. O wiele istotniejsza jest jednak inna różnica, którą można streścić następująco: u Piusa XII na początku jest logos, czyli pewna (określona) filozofia i wywiedziona z niej teologia i antropologia; u Franciszka na początku jest czyn i właściwie tylko czyn.

 

Może jednak przesadzam? Uprawiam jakieś czepialstwo, ulegam inkwizytorskiej („rygoryzm”!) podejrzliwości? Wszak, jak uczy Apostoł: „wiara bez uczynków martwa jest”. A kardynał Wyszyński dodaje: „Prawdziwego chrześcijanina poznaje się nie tyle poprzez jego wiarę, choćby najmocniejszą, ile raczej przez życie z wiary, przez czyny, które z wiary się rodzą. Po czynach Chrystusowych poznali uczniowie Mistrza z Emaus. Życie chrześcijańskie nie polega tylko na przeżywaniu wspaniałych tajemnic, ale na wprowadzaniu ich w czyn” (Gniezno, 23 kwietnia 1962).

 

Przypominam więc czyny. Określany jako „hieratyczny” autor „Summi pontificatus” nie poprzestał w czasie drugiej wojny światowej na przypominaniu katolickiej doktryny o jedności rodzaju ludzkiego, ale potwierdzał ją czynami, dzięki którym tysiące Żydów zostało uratowanych. Zaświadczał o tym nawrócony pod wpływem tych czynów wielki rabin Rzymu Eugenio Zolli. Potwierdzali to prominentni politycy izraelscy (w tym premier Golda Meir) zaraz po śmierci Piusa XII, zanim towarzysze z KGB rozpoczęli „montaż” o kryptonimie „Namiestnik”.

 

I czyny papieża wzywającego pasterzy Kościoła, by „poczuli zapach swoich owieczek”. W ostatnich miesiącach to przede wszystkim zapach strachu, opuszczenia, zamknięcia, zdradliwej choroby. Pierwsza reakcja (odruch serca?) papieża Franciszka – zamknąć wszystkie kościoły w diecezji rzymskiej. Decyzja szybko anulowana, ale wpisująca się w sposób działania „Kościoła otwartego” zamykającego świątynie w czasach zarazy na cztery spusty.

 

Solidne podstawy w „logosie” nie są więc przeszkodą na drodze potwierdzania wiary uczynkami. Wręcz odwrotnie. Natomiast wstawanie z kanapy nie wystarczy. Nie wystarczy przekształcenie Kościoła w lazaret, skoro nie podaje się pacjentom lekarstw, w tym tego najskuteczniejszego, który ma moc uleczenia duszy, ale i ciała (Sakrament Ołtarza).

 

Encyklika „Fratelli tutti” to kolejna encyklika Franciszka, po której lekturze mam wrażenie, nazwijmy to, pewnej niejednolitości. Pozostawiam specjalistom (teologom i filozofom) szczegółową analizę „patchworkowatości” kolejnych dokumentów obecnego papieża, ale przecież wiadomo, że pierwsza jego encyklika („Lumen fidei”) była pisana na „cztery ręce” z Benedyktem XVI; była złożeniem podpisu przez Franciszka pod dokument przygotowany w znakomitej większości przez odchodzącego papieża.

 

„Laudato si” to już w pełni autorskie dzieło. Styl przegadany, a pośród troski o temperaturę powierzchni globalnego oceanu i wezwań do wyłączania zbędnych żarówek, pojawia się jakże przecież celna uwaga o hipokryzji ekologistów troszczących się o środowisko naturalne, a niewidzących masowego zabijania dzieci. Jakby ktoś w ostatniej chwili dopisał ten fragment, ratując resztki katolickiej doktryny (czytaj: zdrowego rozsądku).

 

Podobnie z „Fratelli tutti”. Dokument może być cytowany przez wszystkich tych, którym drogie jest kultywowanie pamięci historycznej, którzy wskazują, że nie można kochać całej ludzkości nienawidząc jednocześnie własnego narodu, którzy wiedzą o tym, że „relatywizm nie jest rozwiązaniem”, a „bez otwarcia się na Ojca wszystkich ludzi, nie może być solidnych i stabilnych motywów apelu o braterstwo” (FT, 272).

 

Wszystko to jest w encyklice Franciszka. A nawet jeszcze więcej w postaci obszernych cytatów ze skazanych dotychczas na zapomnienie wielkich dokumentów św. Jana Pawła II (Centesimus annus i Veritatis splendor), przypominających o konieczności uznawania „prawdy transcendentnej”, nie podlegającej dialogowi.

 

A mimo to pozostaje wrażenie, że te fragmenty są jakby zadaniem obowiązkowym „odrobionym” przez Franciszka, a con amore pisze w tych częściach tej obszernej encykliki, gdy wprost powołuje się na swoje „owocne spotkania” z wielkim imamem Dubaju. To, że w oficjalnym dokumencie Kościoła w tonie afirmatywnym znajdują się odwołania do osób niewierzących w Chrystusa, nie jest czymś nowym. Dość wspomnieć, że Pius XI w skierowanej przeciw niemieckiemu narodowemu socjalizmowi encyklice „Mit brennender Sorge” (1937), afirmując zasady prawa naturalnego deptane w III Rzeszy Niemieckiej powoływał się na pogańskiego rzymskiego filozofa – Marka Tulliusza Cicero. Tyle, że Cyceron umarł przed narodzinami Chrystusa, nie miał więc szansy (jak wspomniany immam) poznać Jego nauki, przyjąć ją lub ją odrzucić. Poza tym chodziło o dobro całej naszej cywilizacji (prawo naturalne), która wyrosła ze spotkania Aten, Rzymu i Jerozolimy (Benedykt XVI).

 

Ale może to jednak przesada posądzać papieża Franciszka, że pisał swoją encyklikę jakby patrząc na Kościół „spoza”, na zewnątrz? Jest jednak zawsze jeden test, który pozwala zweryfikować, jak bardzo czujemy się w Kościele jak u siebie. Chodzi o podejście do Matki Bożej. Encyklika Franciszka nie zawiera żadnego modlitewnego wezwania do Maryi (jak na przykład pisana na „cztery ręce” „Lumen fidei”), a jej wspomnienie w środku dokumentu ma charakter relacji zewnętrznego obserwatora, który zauważył, że „dla wielu chrześcijan ta droga braterstwa [międzyludzkiego – G.K.] ma także Matkę, której imię brzmi Maryja” (FT, 278).

 

Nie żebym podejrzewał papieża Franciszka o coś strasznego, ale bardzo lubię odświeżać sobie prawdę, o której pisał arcybiskup Fulton J. Sheen: „Klucz do zrozumienia Maryi jest następujący: nie zaczynamy od Maryi. Zaczynamy od Chrystusa, Syna Żywego Boga! Im mniej o Nim myślimy, tym mniej myślimy o Niej; im więcej o Nim myślimy, tym więcej myślimy o Niej; im bardziej uwielbiamy Jego bóstwo, tym bardziej czcimy Jej macierzyństwo. […] Wszelkie nabożeństwo do Maryi przeszkadza tym, którzy negują Jego bóstwo lub winią naszego Pana z powodu tego, co mówi o piekle, rozwodzie i sądzie”.

 

Grzegorz Kucharczyk

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie