23 października 2015

Kościelna partia regionów

Czy istnieje możliwość, że żyjący w związku niesakramentalnym katolik ze Słubic przyjmie zgodnie z jakimś nowym kościelnym przepisem Komunię Świętą, bez nawrócenia, pod tym jednym warunkiem, że pojedzie do Frankfurtu nad Odrą, lub innego zachodniego miasta? – na to i inne pytania odpowiada w rozmowie z PCh24.pl ksiądz Przemysław Drąg, krajowy duszpasterz rodzin, obserwator tegorocznego synodu biskupów.

 

Media informują o synodzie ds. rodziny głównie w kontekście rozwodników i homoseksualistów. Ksiądz śledzi obrady w Watykanie od początku tegorocznego synodu. Czy w trakcie tego zgromadzenia biskupów wspomnianym kwestią poświęcono rzeczywiście aż tak wiele miejsca?

Wesprzyj nas już teraz!

Ujmę sprawę inaczej. Uważam, że normalnej rodzinie, gdzie jest mężczyzna, kobieta, dzieci, poświęcono na synodzie zbyt mało miejsca. Tym zwyczajnym, zatroskanym rodzinom, które starają się odkrywać Ewangelię w swoim życiu, mają swoje własne zwyczajne problemy. Istnieje więc zagrożenie, że synod pójdzie w złym kierunku. Być może jeszcze w ostatnich dniach uda się pewne rzeczy odkryć i pozwolić przemówić właśnie tym członkom rodzin, którzy prowadzą normalne życie i w ten sposób jakoś pokazać, że to jest naprawdę ważne, i że to przesłanie ewangeliczne do tych właśnie osób powinno najbardziej docierać, a ojcowie synodalni na czele z Ojcem Świętym powinni umocnić ich trwanie w Kościele i ten rozwój duchowy, który prowadzą.

 

A jakie zagrożenia czyhają dziś na te normalne rodziny?

Znamy to doskonale z naszego krajowego podwórka – a więc kwestia podważenia roli rodziny w społeczeństwie, podważenia w ogóle definicji samej rodziny, gdzie próbuje się zastąpić mężczyznę i kobietę kimś innym, definiować rodzinę jako, powiedzmy, twór społeczny złożony z innych osób niż mężczyzna i kobieta. Jeżeli zostanie bowiem podważona definicja rodziny, jeżeli zostanie ona w jakiś sposób w kulturze współczesnej zmieniona, to będziemy mieli do czynienia z katastrofą antropologiczną. Nieodwracalną katastrofą.

 

Wśród zagrożeń dla współczesnej rodziny nie wolno zapominać także o ideologii gender oraz stale podważanej godności kobiety.

 

A czy często mówi się o sakramentalnym wymiarze małżeństwa? Można mieć wrażenie, że w Kościele następuje swoista socjologizacja tego pojęcia.

Uważam, że warto więcej mówić o sakramentalności małżeństwa oraz przygotowaniu się do przyjęcia tego sakramentu. To ważne, że na synodzie pojawia się postulaty, aby przygotowanie do małżeństwa było czasem swoistego katechumenatu, a więc czasem głębszego wejścia w wiarę. To jest podstawa, bo bez wiary małżeństwo sakramentalne, owszem może istnieć, ale nie przynosi żadnych owoców. Pozostaje to wówczas wyłącznie „trwaniem” dwóch osób, które zgodziły się być ze sobą, zupełnie bez przeżywania głębi tego, co niesie ze sobą sakrament małżeństwa.

 

A co z propozycjami dotyczącymi „nowej troski duszpasterskiej”? Czy biskupi chcący zmienić nauczanie o nierozerwalności małżeństwa rozwadniając je niejako mówiąc o „zmianie praktyki”, mają posłuch wśród ojców synodalnych?

To bardzo trudna sprawa. Od początku synodu stanowczo podkreślano, że synod ma być synodem duszpasterskim, a nie doktrynalnym. Tymczasem ingerencje, których próbuje się dokonać – jakby nie było, w dyscyplinie Kościoła – w jakiś sposób niestety dotykają podstawowych dogmatów i treści doktrynalnych. Moim zdaniem jest to więc próba obejścia tego, co jest ważne w doktrynie Kościoła. Może nie do końca podważenia samej doktryny,  ale jej swoistego rozmiękczenia, bo z jednej strony mówi się, że dogmatów i doktryny Kościoła nie ruszamy, ale z drugiej strony de facto wprowadzamy pewne praktyki, które są sprzeczne z tym, co owa doktryna mówi. W związku z tym jest to, myślę, bardzo niebezpieczne i dlatego tak ważna jest postawa polskich biskupów. Ona jest dostrzegalna również przez ojców synodalnych innych narodowości.

 

Arcybiskup Gądecki bardzo mocno podkreśla na synodzie, że jego zdecydowana postawa odzwierciedla stanowisko wszystkich biskupów polskich, którzy dali mu pozwolenie, aby to wyraził podczas swojego przemówienia. Mówi on jasno – nie ma takiej możliwości, aby przykryć Bożym miłosierdziem kłamstwo na temat małżeństwa i rodziny! Nie ma możliwości, aby rozwiązać węzeł sakramentalny, nie możemy więc powiedzieć, że przykrywamy go Bożym miłosierdziem i wprowadzamy inną dyscyplinę, aby rozwodnicy mogli przyjmować Komunię Świętą.

 

Należy oczywiście podkreślić, że nierzadko przypadki rozwodników to bardzo trudne, skomplikowane sytuacje. Jednak często, jako duszpasterz, pytam sam siebie: co powiedzieć kobiecie, która została porzucona z dwójką dzieci, jej mąż żyje z inną kobietą i teraz, aby poczuć się lepiej, ów mąż żąda możliwości przyjmowania Komunii Świętej? Gdybyśmy udzielali mu Komunii skrzywdzimy jego żonę, która czeka na niego, chce jego powrotu, bo szanuje prawa Kościoła. Szanując wolę Chrystusa trwa ona w samotności czekając i modląc się o powrót męża. Przecież to byłby potężny dramat. Mam jednak wrażenie, że wielu hierarchów nie zadaje sobie tego pytania.

 

Nie możemy powołując się na miłosierdzie, krzywdzić innych osób. Byłoby to naruszaniem nakazu Jezusa Chrystusa, który chciał byśmy kochali w prawdzie. I czynili miłosierdzie zawsze w prawdzie.

 

Mimo iż trwa synod o rodzinie, w cieniu obrad o problemach katolickich rodzin trwa debata nad przyszłym kształtem Kościoła. Część uczestników synodu postuluje znaczną jego decentralizację i regionalizację – chodzi o to, by decyzje, również na poziomie doktryny, mogły być podejmowane na szczeblu krajowych episkopatów. Czy istnieje więc zagrożenie, że żyjący w związku niesakramentalnym katolik ze Słubic przyjmie zgodnie z jakimś nowym kościelnym przepisem Komunię Świętą, bez nawrócenia, pod tym jednym warunkiem, że pojedzie do Frankfurtu nad Odrą, lub innego zachodniego miasta?

Mam nadzieję, że nie. W historii Kościoła mieliśmy przecież już do czynienia z taką regionalizacją doktryny Kościoła i okazało się, że na dłuższą metę to było bardzo zwodnicze i niebezpieczne. Dlatego między innymi pierwszy Kodeks prawa kanonicznego z 17 roku, potem drugi z 83 roku i Kodeks Kościołów Wschodnich z 91 roku, który unifikował pewne postępowania i mówił, że te rzeczy, które są w Kościele najcenniejsze, nie mogą być uzależnione od subiektywnej tylko opinii pewnej grupy osób czy pewnej grupy biskupów. Potrzebny jest Piotr, który strzeże depozytu wiary.

 

Bardzo bym się bał decentralizacji akurat w tym wymiarze, w wymiarze doktrynalnym. Jestem bowiem głęboko przekonany, że w takim wypadku wezmą górę proste socjologiczne przełożenia. Niemcy mówią na przykład: u nas jest to tak potężna fala rozwodów, że nie jesteśmy w stanie nad nią zapanować. Skoro tak, musimy coś dla nich zaproponować. Ale jeżeli jest to propozycja oparta tylko na tym, aby trochę populistycznie im „pomóc” w przyjmowaniu Komunii Świętej, daleko nie zajdą.

 

Trudno nie zauważyć, że akurat w przypadku Niemiec, wielki kryzys małżeństwa wynika także z odrzucenia encykliki Humanae vitae, a potem doktryny papieży na temat świętości życia i małżeństwa. To właśnie te akty odrzucenia nauki płynącej z Rzymu sprawiły, że dziś jest tam tak wielki kryzys rodziny. Większość z tamtejszych pasterzy tego nie dostrzega i promuje możliwość przyjmowania Komunii Świętej przez rozwodników żyjących w nowych związkach.

 

W dokumentach synodalnych oraz w przemówieniach wielu biskupów pojawia się nowe słowo: towarzyszenie. Można odnieść wrażenie, że zastępuje ono słowa takie jak: nawracanie, przewodzenie, prowadzenie. Czyżby pasterze chcieli stawać się tylko towarzyszami podróży swych owiec, zamiast wskazywać im, w jakim kierunku powinny podążać?

Samo słowo towarzyszenie nie ma oczywiście żadnych negatywnych konotacji. Myślę, że wzmożona obecność tego słowa to próba zrozumienia tego, co dzieje się w świecie i próba nakreślenia pewnych nowych zadań.

 

Towarzyszeniem można nazwać bowiem chociażby praktykę kierownictwa duchowego – sądzę, że Karol Wojtyła miał genialną intuicję duchowo prowadząc narzeczonych i wskazując drogę, która ma prowadzić do zawarcia sakramentu małżeństwa.

 

Ale właśnie wskazując drogę jako kierownik duchowy, a nie jako ktoś, kto idzie z boku i tylko,  poklepuje po ramieniu mówiąc „jest dobrze”. Nie! Metoda towarzyszenia polega na tym, aby być blisko, pocieszyć, wspomóc, ale i jednocześnie to ja, duszpasterz, mam być tym, który zna drogę, to ja muszę pokazywać wytrwale dobry kierunek, nie mogę schować się za plecami świeckich i powiedzieć „wy idźcie i zobaczymy, gdzie wy dojdziecie” – to do niczego nie prowadzi.

 

Kościół przez wieku ocalał tylko dzięki temu, że jego pasterze wiedzieli, gdzie chcą iść i prowadzili owczarnię zgodnie z nauką Chrystusa. W momencie, kiedy zrównamy krok i wszyscy będziemy szli bezładną grupą, nigdzie nie dojdziemy.

 

 

 

 

 

  Krystian Kratiuk,

  Rzym

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie