Musimy się nauczyć jak żyć z wirusem. Bo my się go nie pozbędziemy przez najbliższy czas. Nie możemy się zamykać w czterech ścianach bo dojdzie do różnych stanów depresyjnych, różnych niepotrzebnych wydarzeń, które w skutkach mogą okazać się nie tyko kosztowne, ale tragiczne z punktu widzenia zdrowotnego – podkreślił w wywiadzie dla Radia Zet prezes Naczelnej Rady Lekarskiej prof. Andrzej Matyja.
– Być może pan minister ma jakieś dane i wyliczenia matematyczne związane z koronawirusem (…) trzeba być wróżbitą, żeby powiedzieć że szczyt zachorowań będzie za miesiąc, za dwa – wcześniej słyszeliśmy, że za dwa lata. Teraz, że w listopadzie. Mam wrażenie, że jest to taka ocena czasu trwania [epidemii – red.] związana z potrzebami politycznymi – przekonuje prezes Naczelnej Rady Lekarskiej.
Wesprzyj nas już teraz!
Doktor podkreślał, że należy „nauczyć się żyć z wirusem”. Nie można wzmacniać paniki do tego stopnia, że pacjenci boją się służby zdrowia. Lekarze odnotowują bowiem drastyczny spadek wizyt osób z poważnymi chorobami np. układów krążenia czy z nadciśnieniem. – To nie tak, że oni nie chorują. Po prostu boją się przychodzić – podkreśla.
Następuje odmrożenie gospodarki, przy jednoczesnym dalszym zamrożeniu służby zdrowia. Zdaniem profesora jest to podejście całkowicie błędne. – Najważniejsze obecnie to trzeba uświadomić naszych pacjentów, że nie wolno lekceważyć najmniejszych objawów, które mogą być groźniejsze od samego wirusa – przekonuje. – Gospodarka będzie zdrowa, kiedy my będziemy zdrowi – mówi.
Sytuacja z koronawirusem obnażyła kryzys w polskiej służbie zdrowia. – Tych kadr [lekarskich – red.] jeszcze ubywa. Czy ilość zasobów kadrowych we Włoszech czy Hiszpanii była niższa? Nie! Mieli zdecydowanie więcej lekarzy w przeliczeniu na tysiąc mieszkańców, a proszę zobaczyć jaka tragedia ich dotknęła. Musimy być więc jeszcze bardziej ostrożni, bo nas jest zdecydowanie mniej. Dojdzie do strasznych rzeczy, niepowetowanych strat, niepotrzebnych zgonów z innych powodów – podkreślał.
Prof. Matyja zastanawia się też nad brakiem informacji o zakażeniach wśród personelu medycznego. Jego zdaniem takie dane bardzo usprawniłyby funkcjonowanie całego systemu. Pracownicy ochrony zdrowia znajdują się bowiem w najwyższej grupie ryzyka zakażeń, mogą stać się rozsadnikami wirusów, a wykrycie koronawirusa na oddziale powoduje jego całkowite zamknięcie.
Niewłaściwe – zdaniem profesora – jest zarządzenie ministra Łukasza Szumowskiego dotyczące przypisania pracownika służby zdrowia do pracy w jednym miejscu. Nie chodzi tu tylko o stawki wymuszające prace w kilku miejscach, ale fakt, iż gdyby nie dodatkowa praca pielęgniarek, „system zdrowia by się zawalił”.
Niepotrzebne są także skrajności w podejmowanych przez ministerstwa decyzjach. – Najpierw się z tych maseczek wyśmiewano, teraz jest obowiązek ich noszenia (…) trzeba też zapytać jaka to maska? Mam wrażenie, że nosi się maski jedynie, by spełnić obowiązek prawny. A że ta maska była używana wielokrotnie czy była źle zakładana? Że może być siedliskiem zarazków? – zauważa. Prof. Matyja krytykuje też brak zaleceń organizacyjnych np. wyjaśnienia ze strony ministerstwa, czym zasłaniać usta i nos, w jaki sposób robić to skutecznie.
– Jesteśmy karnym narodem – stwierdza profesor. Dlatego lepiej poradziliśmy sobie z rozprzestrzenianiem koronawirusa niż inne kraje. – Ta karność pomoże rządowi w walce – przekonuje.
– Jeszcze raz powtarzam. Musimy się nauczyć jak żyć z wirusem. Bo my się go nie pozbędziemy przez najbliższy czas. Nie możemy się zamykać w czterech ścianach bo dojdzie do różnych stanów depresyjnych, różnych niepotrzebnych wydarzeń, które w skutkach mogą okazać się nie tyko kosztowne ale tragiczne z punktu widzenia zdrowotnego – podkreśla.
Źródło: Radio Zet
PR