1 sierpnia 2014

Irak płaci za błędy Waszyngtonu

(Dilek Mermer / Anadolu Agency / FORUM)

O działalności Islamskiego Państwa Iraku i Lewantu, o Syrii oraz destabilizacji Bliskiego Wschodu, mówi w rozmowie z portalem PCh24.pl dr Łukasz Stach, politolog.

Wesprzyj nas już teraz!

Czym jest Islamskie Państwo Iraku i Lewantu?


– To kolejny odprysk zjawiska, które możemy obserwować już od czasu sowieckiej interwencji w Afganistanie. Na szeroko rozumianym Zachodzie postrzegaliśmy ją jako część zimnej wojny. Do tego państwa wkroczyły Sowiety i doszło do kolejnej odsłony konfliktu Wschód – Zachód. Natomiast dla wielu muzułmanów był to element agresji ateistycznego reżimu, niewiernych, na państwo islamskie. Do Afganistanu ściągnęły wtedy rzesze ochotników chcących walczyć w imię Allaha. Wówczas na dobre zaczął się problem radykalnych organizacji islamskich, takich jak powstała pod koniec lat 80. Al-Kaida, której odnogą, do pewnego momentu, byli poprzednicy Islamskiego Państwa Iraku i Lewantu.

 

Ekstremiści ci uaktywnili się w roku 2003 podczas amerykańskiej interwencji na terenie Iraku. Zaczęli walczyć z wojskami koalicji, jak też z szyitami, rozpętując coś na kształt wojny religijnej. Walczyli także z Kurdami. Wydarzenia tzw. arabskiej wiosny spowodowały, że połączyli siły z ekstremistami działającymi w Syrii. Tak powstało Islamskie Państwo Iraku i Lewantu. Trudno tę organizację nazwać państwem w naszym rozumieniu. To terytorium opanowane przez bojówki zaprowadzające własne porządki oparte na radykalnej interpretacji szariatu.

 

Przypomina to sytuację w Afganistanie pod rządami talibów. Samo Islamskie Państwo Iraku i Lewantu jest efektem próżni powstałej w regionie po obaleniu Saddama Husajna i podważeniu władzy Baszara al-Assada w Syrii. Syria i Irak to przecież organizmy sztuczne, utworzone nie na drodze budowania państwa narodowego – jak to miało miejsce w Europie – ale jako element ładu kolonialnego ustanowionego przez Francję i Wielką Brytanię. Granice Iraku zostały de facto nakreślone na piachu, na gruzach imperium osmańskiego. Sam Irak składa się z trzech zasadniczych części: sunnickiej, kurdyjskiej i szyickiej, a ta ostatnia ciąży ku Iranowi. W tym kraju poczucie tożsamości narodowej jest słabe, główne grupy etniczne i religijne są skonfliktowane, a czynnikiem trzymającym w ryzach ekstremizmy był brutalny reżim Saddama Husajna. Został on w końcu obalony, zaś powstałą próżnię wypełnili m. in. radykalni islamiści. Tym bardziej, że iracki rząd nie daje sobie rady z zaprowadzeniem porządku w granicach własnego państwa.

 

W Syrii sytuacja jest podobna: w wojnie domowej obok stronnictwa prodemokratycznego pojawili się ekstremiści, którzy połączyli siły z grupami irackimi. Przypomina to po części somalijską Unię Sądów Islamskich, choć ta była mniej radykalna, za to lepiej zorganizowana.

 

W czasie arabskiej wiosny Amerykanie zostali mimowolnymi sojusznikami islamskich ekstremistów?


– Obserwujemy w tym przypadku konsekwencje serii politycznych błędów popełnionych przez Waszyngton. Interwencja mająca na celu obalenie reżimu Saddama Husajna odbyła się – jak wyszło na jaw później – pod fałszywymi pretekstami, m.in. rzekomego dysponowania przez dyktatora bronią chemiczną. Amerykanom nie udało się doprowadzić do stabilizacji nowego reżimu w Iraku. Reżimu, który oficjalnie posiada charakter demokratyczny, a faktycznie chyli się w stronę anarchii. Waszyngton nie docenił tendencji odśrodkowych panujących w Iraku. W przypadku administracji prezydenta George’a W. Busha widać było nieznajomość realiów zarówno tego kraju, jak i całego Bliskiego Wschodu. Nałożyła się na to naiwność Waszyngtonu przekonanego, że w tej części świata będzie można zaszczepić demokrację pojmowaną na wzór zachodni.

 

Amerykańska interwencja przyczyniła się do destabilizacji regionu. To wyraźny błąd polityczny. Również stosunek zachodnich polityków do „arabskiej wiosny” świadczy o ich naiwności. Politycy nie potrafili zrozumieć kontekstu kulturowego, nad stabilizację przedkładali kwestię demokratyzacji i własne interesy. Efektem „arabskiej wiosny” jest seria wojen domowych, których ofiarami byli, są i będą cywile. To, co dzieje się w Syrii, jest de facto katastrofą humanitarną – mało się o tym mówi na Zachodzie.

 

Zmiany dotknęły także Turcję, do tej pory przedstawianą jako przykład wzorcowej „islamskiej” demokracji.

– Turecka demokracja posiada specyficzny charakter. Ogromną rolę odgrywała w niej armia. Obserwujemy proces odsuwania wojskowych od wpływu na sprawy państwowe, trudno jednak mówić o radykalizacji samego rządu Turcji. Pamiętajmy, że w tym kraju istnieje opór wobec islamizacji i jest on całkiem silny. Tureccy politycy muszą uważać na radykalne hasła. Tamtejsze społeczeństwo dzieli się na dwie części: modernistyczną, prozachodnią oraz część bardziej fundamentalistyczną.

 

Faktycznie, postępujący rozkład państwa irackiego wzmocnił kurdyjskie tendencje separatystyczne. Zaczyna się mówić o niepodległości Kurdów północnego Iraku. Dla Ankary jest to zagrożeniem. Z drugiej strony Kurdowie walczą z bojówkami islamistycznymi i mogą być sojusznikiem. Turcja nie przyjęłaby z zadowoleniem powstania u jej granic efemerydy islamskiego państwa. Podobnie Iran, Arabia Saudyjska i Jordania. Co do Kurdów irackich, być może Ankara przełknie ich aspiracje niepodległościowe, zwłaszcza, że mogą oni porozumieć się z Turcją w kwestii intratnych kontraktów na dostawy ropy naftowej i gazu ziemnego.

 

Pojawiają się jednak głosy oskarżające Turcję o wspieranie destabilizacji Syrii.

– Celem było obalenie reżimu Baszara al-Assada. Turcja wspierała opozycję wysyłając broń i pieniądze, które trafiały raczej do jej prodemokratycznej części. Z drugiej strony, to skrzydło walczące z reżimem Assada jest najsłabsze, część broni trafiła także do ugrupowań radykalnych. Być może nikt w Ankarze nie spodziewał się, że głównymi rozgrywającymi w tym konflikcie staną się właśnie islamiści.

 

Na Bliskim Wschodzie może powstać drugi Afganistan?


– Islamskie Państwo jest efemerydą, może przejściowo kontrolować pewne tereny. Państwo w naszym rozumieniu nie powstanie – stałoby się bowiem ogromnym zagrożeniem dla krajów regionu. Byłoby bardzo ekspansywne, idea kalifatu zakłada przecież zjednoczenie wszystkich krajów muzułmańskich. Dla świeckich reżimów Bliskiego Wschodu idea teokratycznego państwa jest śmiertelnym zagrożeniem. Wszystkie państwa regionu są temu przeciwne, także teokratyczny Iran, ponieważ Islamskie Państwo Iraku i Lewantu traktuje szyitów jako niewiernych. Na terenach, które kontroluje, szyici są prześladowani i mordowani.

 

Wyraźnie obserwujemy w tej sytuacji zbliżenie stanowisk Teheranu i Waszyngtonu. Do niedawna Iran był oskarżany o chęć budowę broni nuklearnej i zdobycia hegemonii w regionie. Reżim przedstawiany poprzednio jako nieprzewidywalny, stanowiący zagrożenie dla bezpieczeństwa może być dzisiaj cennym sojusznikiem, w kierunku którego Amerykanie wysyłają sygnały dotyczące ewentualnej współpracy. Co do Islamskiego Państwa Iraku i Lewantu, groźba powstania państwa, z armią i siłami porządkowymi, jest niewielka. Istnieje perspektywa długotrwałej walki z islamską partyzantką, tak jak to miało miejsce w Afganistanie i Czeczenii.

 

Irackie wojsko samo nie ma szans w starciu z bojownikami z Islamskiego Państwa?

– Pamiętajmy, że nowoczesna broń sama nie walczy, walczą obsługujący ją ludzie. Iracka armia, od lat 80. należąca do najliczebniejszych na świecie, była wówczas regionalną potęgą. Najpierw uległa okaleczeniu podczas pierwszej wojny w Iraku, a później zniszczeniu w trakcie drugiej. Amerykanie i ostatni rząd iracki prowadzili błędną politykę przynoszącą ograniczenie wartości tamtejszych sił zbrojnych do zera. Morale jest słabe, żołnierze nie wiedzą, o co walczą, ani z kim. Irackie społeczeństwo jest podzielone w wymiarze etnicznym i religijnym, trudno oczekiwać, by sunnici, szyici i Kurdowie walczyli razem ramię w ramię.

 

Wychodzą na jaw błędy reżimu irackiego i Waszyngtonu. W pewnym momencie powrót do służby oficerów oraz żołnierzy służących za czasów Saddama Husajna doprowadził do stabilizacji. Ludzi tych znowu odesłano do domów i rozpoczęły się problemy. To, że Irakijczycy posiadają nowoczesną broń przekazywaną przez Amerykanów wcale nie oznacza, że będą oni walczyć w imię państwa irackiego.

 

Amerykanie wyciągnęli wnioski z dotychczasowych porażek w regionie?

– Amerykanie spróbują rozwiązać problem rękami Jordańczyków, Arabii Saudyjskiej, być może Iranu czy Turcji. Można się spodziewać zwiększenia obecności USA na wodach Morza Śródziemnego i Zatoki Perskiej oraz uderzeń z powietrza. Być może zaangażowane zostaną oddziały amerykańskich sił specjalnych. Interwencja na pełną w skalę nie wchodzi w grę, nie ma na to pieniędzy ani przyzwolenia wyborców. Słowo „Irak” zaczyna się w Ameryce źle kojarzyć, jak niegdyś słowo „Wietnam”.

 

Pokazuje to, że błędem politycznym było obalenie Saddama Husajna, który faktycznie był niebezpieczny na początku lat 90., ale po pierwszej wojnie w Zatoce Perskiej przestał stanowić zagrożenie dla stabilności regionu, natomiast utrzymywał pewien ład i porządek w Iraku. Podkreślam ten fakt, pomimo, że pod wieloma względami był to reżim po prostu odrażający i wręcz morderczy.

 

Podobnym błędem Zachodu było wspieranie przeciwników Assada?

– Reżim syryjski posiada charakter autorytarny i opresyjny, nie spełnia oczekiwań Zachodu. Jednakże, w polityce powinniśmy się kierować także kalkulacją. Popatrzmy, jaką mamy alternatywę: słabą opozycję demokratyczną i siły ekstremistyczne. Usunięcie reżimu al-Assada doprowadziłoby do powstania takiej samej próżni jak w Iraku. A tego polityka nie znosi. Co ją wypełni? Siły najlepiej zorganizowane, czyli najpewniej radykałowie. Syria jako kraj wieloetniczny i wieloreligijny może zostać rozczłonkowana i rozpocznie się tam hobbesowska wojna wszystkich ze wszystkimi: szyitów, sunnitów, Kurdów, alawitów, druzów i chrześcijan, którzy zaczną walczyć między sobą, a nawet we własnym łonie. To przyniosłoby chaos w regionie. Utrzymanie reżimu al-Assada wydaje się być obecnie w interesie Zachodu. To, co się dzieje w Syrii, daje Zachodowi pole manewru. Al-Assad dalej znajduje się w trudnej sytuacji, za wsparcie mógłby się zgodzić na pewne reformy bądź ograniczenie represyjności dyktatury.

 

Pamiętajmy o tym, co stało się w Libii. Usunięto Muammara Kaddafiego, który przeszedł ewolucję od antyzachodniego, wspierającego terroryzm dyktatora, do polityka prozachodniego, wielkiego przyjaciela m.in. Włoch. Pozbycie się Kaddafiego było błędem. W Libii mamy do czynienia z sytuacją grożącą w każdej chwili wybuchem wojny domowej. Ten kraj także może stać się rozsadnikiem ekstremistycznego, antyzachodniego islamu. Zachód powinien porozumieć się z siłami umiarkowanymi, a także z dyktatorami. Pewien prezydent Stanów Zjednoczonych powiedział rzecz nieładną, ale trafną, dotyczącą jednego z nich: „Tak, to sukinsyn, ale nasz sukinsyn”. Mimo pewnej dwuznaczności moralnej takiego stwierdzenia uważam, że należy je realizować w polityce. Nie ulegajmy utopijnemu myśleniu.

 

Idea dżihadu i panislamskiego państwa stała się także atrakcyjna dla niektórych mieszkańców Zachodu. W Syrii walczą niemieccy i brytyjscy ochotnicy.

– Tak, ale dotyczy to kilkuset, najwyżej kilku tysięcy ludzi. Rodziny tych bojowników mieszkają w Europie od kilku pokoleń, poziom życia – nawet, jeśli te rodziny korzystają z pomocy socjalnej – jest nieporównywalnie wyższy od tego, które może zaproponować Islamskie Państwo Iraku i Lewantu. Mamy tu do czynienia z ciekawym fenomenem o charakterze społeczno-religijnym: być może poczucie pustki duchowej i nadmiernego konsumpcjonizmu skłania tych ludzi do walki w imię Allaha. Jest to niebezpieczeństwo dla zachodnich państw, ludzie ci mogą wrócić.

 

Problem islamskiego ekstremizmu na Zachodzie istnieje, choć ciągle jest to wąska grupa ludzi, która wymaga zastosowania odpowiedniej polityki bezpieczeństwa wewnętrznego. Niedopuszczalna jest sytuacja, że radykalni islamscy duchowni mogą bezkarnie rozpowszechniać swoje idee, całkowicie sprzeczne z wartościami krajów, które udzieliły im gościny.


 

Rozmawiał Mateusz Ziomber

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie