3 lipca 2019

Porażające badania. Niemcy wiedzą, że nie wolno im mówić prawdy!

Nie ma już wolności słowa – uważają Niemcy. Większość obywateli RFN jest przekonana, że wypowiadając się publicznie na określone tematy musi się mocno pilnować. Znaczna część Niemców nie mówi tego, co naprawdę myśli, nawet wśród znajomych. Chodzi między innymi o islam oraz homoseksualizm. Nie mylą się. Czołowe partie chcą całkowicie uciszyć wszystkich, którzy krytykują poprawność polityczną.

 

Piąty artykuł niemieckiej Ustawy Zasadniczej brzmi: „Każdy ma prawo do swobodnego wyrażania i rozpowszechniania swoich poglądów w mowie, piśmie i obrazie oraz do niezakłóconego uzyskiwania informacji z powszechnie dostępnych źródeł. Zapewnia się wolność prasy oraz programów informacyjnych w radiu, telewizji i filmie. Cenzury się nie stosuje”.

Wesprzyj nas już teraz!

 

W ocenie około dwóch trzecich obywateli RFN są to zapisy w dużej mierze martwe. Polityczna poprawność zabiła ich zdaniem prawdziwą wolność i dziś nie można już mówić publicznie tego, co się naprawdę myśli. Pokazał to jednoznacznie Instytut Allensbach, najstarszy niemiecki ośrodek badań opinii publicznej. Na łamach „Frankfurter Allgemeine Zeitung” opisano niedawno wyniki badania, które obrazuje rzeczywisty poziom swobody wypowiedzi u naszych zachodnich sąsiadów. Większość Niemców jest przekonana, że dzisiaj „trzeba bardzo uważać, jak wyraża się na pewne tematy”. Jest bowiem wiele niepisanych zasad regulujących to, jakie opinie są dopuszczalne, a jakie nie.

 

Niemcy sądzą, że nie mogą publicznie mówić tego, co naprawdę myślą przede wszystkim o imigrantach, islamie i muzułmanach. Ograniczają się też w temacie czasów rządów partii nazistowskiej i kwestii Żydów. Nie mówią tego, co myślą na temat tak zwanego „prawicowego ekstremizmu” oraz partii Alternatywa dla Niemiec. Większość obywateli sądzi też, że niezależnie od prawdziwych opinii powinna przedstawiać „poprawne” sądy na temat patriotyzmu, homoseksualizmu oraz teorii gender. Według sondażu Instytutu Allensbach 59 proc. Niemców inaczej zachowuje się wśród znajomych, wyrażając w gronie przyjaciół swobodne opinie; to oznacza zarazem, że aż 41 proc. ukrywa swoje poglądy nawet prywatnie! Taki sam odsetek obywateli RFN sądzi, że w kraju przesadza się z polityczną poprawnością; 35 proc. uważa, że wolność słowa jest publicznie już niemożliwa. Otwarcie swoje poglądy prezentuje publicznie tylko 18 proc. Niemców, w Internecie – 17 procent.

 

Ostracyzm

W odpowiedzi na publikację wyników badania niemiecka lewica stwierdziła, że… to wszystko przesada. W Niemczech nie miałoby być wcale źle; ludzie mają po prostu wrażenie, że nie ma wolności słowa, gdy wypowiadane przez nich sądy są źle odbierane i krytykowane na przykład w mediach społecznościowych. Na pozór to prawda. Działają przecież w Niemczech organizacje czy partie polityczne otwarcie krytykujące masową migrację, islam i genderyzm. Dla lewicy już sam fakt ich istnienia ma być dowodem, że wolność słowa jest niezagrożona.

 

W istocie problem jest jednak głębszy. 

 

Co prawda nikt w Republice Federalnej nie zakazuje wygłaszania krytycznych sądów w przedstawionych obszarach, ale w praktyce wypowiedzenie niepoprawnych politycznie poglądów grozi bardzo poważnymi konsekwencjami. Najlepszym przykładem jest Alternatywa dla Niemiec. Politycy tej partii muszą liczyć się z brutalnymi atakami lewackich bojówkarzy; Alternatywie odbiera się możliwość normalnego uczestnictwa w publicznej debacie. Szkoła nie przyjmuje ucznia, bo jego rodzice są zaangażowani w AfD; związki zawodowe zabraniają członkom obecności w strukturach Alternatywy, choć w innych partiach być już można; przedstawiciele Kościoła katolickiego i wspólnot ewangelickich wykluczają ze swoich imprez polityków AfD, jednocześnie zapraszając działaczy proaborcyjnych marksistów z Zielonych; partia ma trudności ze znalezieniem pomieszczeń na zjazdy, bo najemcy boją się reakcji lewicowych bojówek…

 

Formalnie jest wolność: można mówić, co się chce. Ale wówczas lewicowa większość stara się „niepoprawnych” po prostu wyrzucić na margines. Zwykli ludzie boją się w Niemczech mówić, co myślą, bo nie chcą choćby stracić pracy. Dotyczy to nawet… księży katolickich. Niedawno portal pch24.pl pisał o przypadku kapłana z archidiecezji kolońskiej, który w bardzo merytorycznym i spokojnym wystąpieniu wykazywał, że homoseksualizm to psychiczne zaburzenie. W efekcie jego przełożony, abp Rainer kard. Woelki, nie pozwolił mu na uczestnictwo w gremium obradującym nad reformą Kościoła w Niemczech! Czy to jest wolność?

 

Czas na formalny kaganiec?

Okazuje się jednak, że wszystko może się wkrótce zmienić – i to jeszcze bardziej na niekorzyść wolności. Drugiego czerwca na tarasie swojego domu strzałem w głowę z pistoletu zabity został Walter Lübcke, ważny w Hesji polityk CDU, zwolennik polityki migracyjnej kanclerz Angeli Merkel. Jego zabójcą jest prawdopodobnie Stephen E., były działacz Narodowodemokratycznej Partii Niemiec (NPD), w przeszłości karany za próby zamachów terrorystycznych i atak na imigranta. Polityczny mord wstrząsnął niemiecką opinią publiczną. Mainstreamowi politycy postanowili wykorzystać ten moment. Natychmiast zaczęły się mnożyć głosy oskarżające o winę za śmierć Lübckego wszystkich prawicowców w ogóle – i żądające twardych kroków wobec wszystkich, którzy nie zgadzają się na polityczną poprawność. Z konkretnym planem działania wystąpił na łamach rzekomo prawicowego portalu „Die Welt” były sekretarz generalny CDU, zaufany człowiek Merkel, Peter Tauber. 44-latek zaproponował mianowicie, by… odebrać części społeczeństwa prawo do udziału w życiu publicznym. I nie chodzi mu bynajmniej o neonazistów czy innych skrajnych radykałów, ale o szeroko pojętą prawicę w ogóle.

 

Tauber o śmierć heskiego działacza chadecji oskarżył przede wszystkim Alternatywę dla Niemiec oraz szereg jej działaczy, w tym dobrze znaną w Polsce Erikę Steinbach; wymienił też organizację Werteunion, zrzeszającą autentycznie konserwatywnych członków CDU/CSU. Tauber stwierdził, że należy odebrać im między innymi możliwość swobodnego wypowiadania się na tematy polityczne oraz prawo do zgromadzeń. Dlaczego? Tauber nie podał żadnych argumentów, poza szafowaniem ogólnym oskarżeniem o „ekstremizm”. Choć jako Polacy nie mamy szczególnych powodów do darzenia sympatią ani AfD – a Eriki Steinbach w szczególności – trzeba przyznać: na gruncie polityki niemieckiej AfD upomina się o normalność, przede wszystkim o racjonalną politykę migracyjną; piętnuje internacjonalizm, multikulturalizm i postępującą sekularyzację. To wszystko czyni z polityków Alternatywy czy innych konserwatywnych formacji wrogów publicznych, których mainstreamowe partie chcą po prostu uciszać. Jak zauważa portal „Junge Freiheit” nie chodzi tu przecież o autentyczną troskę o bezpieczeństwo.

 

Kiedy krwawych zamachów terrorystycznych w Niemczech dokonywali islamiści, to ani Tauber ani inni czołowi politycy głównych niemieckich partii nie domagali się radykalnej rozprawy politycznej z ideologami dżihadyzmu. Tak naprawdę mamy więc do czynienia z próbą całkowitej eliminacji prawicy z życia publicznego. Dla CDU to, być może, opłacalne, bo partia usunęłaby całkowicie prawicową konkurencję. O wolności czy demokracji nie ma już jednak tak naprawdę mowy.

 

Kocioł bliski wrzenia

Niemiecka lewica i pseudo-prawica coraz silniej ujawnia swoje de facto totalitarne zapędy. Metodą małych kroczków wszyscy, którzy krytykują polityczną poprawność i liberalne status quo, są wypychani z przestrzeni publicznej. Czy uda się ich usunąć całkowicie, pokaże przyszłość. Badanie przeprowadzone przez Instytut Allensbach wskazują, że większość Niemców zdaje sobie sprawę z poważnego problemu z wolnością słowa w swoim kraju, nawet jeżeli publicznie i oficjalnie nie artykułuje się jeszcze tych obaw.

 

Do czego doprowadzi ten wciąż skrywany konflikt? Neomarksistowska rewolucja nie zatrzyma się, póki nie narzuci przemocą swoich rządów, usuwając brutalnie wszelkie przejawy oporu. Przeciwko temu nastąpi, ba, już następuje reakcja – niestety, krwawa. To podnosi temperaturę sporu. Totalitarni lewicowcy dążący do całkowitej destrukcji cywilizacji zachodniej, populiści grający historycznymi resentymentami, radykalni neonazistowscy mordercy, muzułmanie żerujący na konfliktach dominującej ludności – a między nimi wszystkimi coraz bardziej zdezorientowani zwykli wyborcy, nie wiedzący, komu wierzyć, na kogo głosować, gdzie szukać racjonalnej i opartej na wartościach polityki. Niemiecki kocioł jest coraz bliższy wrzenia. Za Odrą można dziś znaleźć wszystko, ale próżno szukać politycznej racjonalności, zwłaszcza opartej na katolickich fundamentach.

 

 

Paweł Chmielewski

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie